Gwiazda polskiej ligi miała uciekać oknem. Afera ukazała lukę w przepisach

3 godzin temu
Nad polską siatkówką zebrały się ciemne chmury. Ucieczka jednej z gwiazd PlusLigi przed kontrolą antydopingową 21 lat temu to dziś jedynie anegdota, ale przy sprawie Mikołaja Sawickiego nikomu nie jest już do śmiechu. Przypadek reprezentanta Polski rodzi pytania: jak karać za doping? Oraz: jak sprawa odbije się na wizerunku samego gracza, klubu, ligi i całej polskiej siatkówki?
Ponad miesiąc temu prezesi klubów PlusLigi gratulowali władzom Bogdanki LUK mistrzostwa Polski. Teraz im współczują, bo klub z Lublina mierzy się z problemem, jakiego w krajowej siatkówce nie było od lat. Pozytywny wynik testu na obecność zakazanej substancji Mikołaja Sawickiego może sprawić, iż niedługo dojdzie do dużych zmian w przepisach. A podczas rozmowy o nich apel - m.in. do Polskiej Agencji Antydopingowej (POLADA) - wystosował Sebastian Świderski, prezes Polskiego Związku Piłki Siatkowej.

REKLAMA







Zobacz wideo Lewandowski po 7 godzinach przesłuchań. Do sądu nie będzie musiał wracać



Ucieczka oknem, którego nie było. Czy w siatkówce zwiększyło się zagrożenie dopingiem?
Najpierw jednak cofnijmy się o ponad dwie dekady. 2004 r., trwał właśnie decydujący mecz ćwierćfinału mistrzostw Polski. Ale siatkarskie emocje zeszły dalszy plan. Wiele mediów relacjonowało, iż po spotkaniu występujący w Polskiej Energii Sosnowiec Peter Divis uciekł z szatni oknem przed kontrolą antydopingową. - Tyle iż w szatni w Częstochowie nie było okien - mówi mi osoba ze środowiska, wspominając tę historię. Faktem jest, iż będący wtedy jedną z gwiazd PlusLigi Słowak świadomie uniknął badania i zniknął z klubu, przesyłając kolejne zwolnienia lekarskie. Nie został jednak ukarany, bo kontrolerzy popełnili błędy formalne.
Ucieczka Divisa pozostała w pamięci kibiców jako anegdota i jeden z dowodów na to, jak rzadko w polskiej siatkówce zdarzają się przypadku dopingu. W kolejnych latach był tylko jeden przypadek - Jakuba Rohnkę z Łuczniczki Bydgoszcz ukarano w 2018 r. trzymiesięczną dyskwalifikacją. Uznano, iż jego wina była nieznaczna. Od tamtej sprawy w kwestii dopingu panowała jednak cisza. Aż do teraz.
Mikołaja Sawickiego z Bogdanki LUK, który błyszczał w ostatnich play-off, przebadano 3 maja, po drugim meczu finału. Jak się dowiedział niemal cztery tygodnie później, wykryto u niego zakazany modafinil. Stracił szansę na występy tego lata w reprezentacji Polski, w której dotychczas odgrywał epizodyczną rolę. Ale to mały kłopot, mając na uwadze, iż grozi mu do czterech lat zawieszenia. Jak skończy się jego sprawa? Na odpowiedź może nam przyjść poczekać kilka miesięcy, bo - jak podaje dyrektor POLADA Michał Rynkowski - średnio takie postępowania realizowane są pół roku. Może to być krótszy okres - wiele zależy od stopnia złożoności sprawy i sprawności działania zawodnika oraz jego prawników.
Kibice siatkarscy tym razem długo nie odpoczęli, bo 10 czerwca pojawiła się informacja o ośmiu miesiącach dyskwalifikacji Kamili Witkowskiej. Sprawa byłej reprezentantki Polski, która kilka tygodni temu zakończyła karierę, ciągnęła się od ubiegłego roku. Wykryto u niej zakazany diuretyk, który stosowała w celu leczniczym, ale nie wystąpiła wcześniej o wymagane wyłączenie dla celów terapeutycznych. Pierwotnie dostała naganę, ale odwołała się Międzynarodowa Federacja Piłki Siatkowej (FIVB) i Trybunał Arbitrażowy ds. Sportu w Lozannie (CAS) ostatecznie zdecydował o zawieszeniu.



Choć pojawienie się w krótkim odstępie czasu takich informacji o dwójce znanych w kraju zawodników mogło zaniepokoić miłośników siatkówki, to Rynkowski w rozmowie ze Sport.pl zapewnia, iż wciąż można uznać, iż pozytywne wyniki testów są w tej dyscyplinie bardzo rzadkie.
- Siatkówka to generalnie sport niskiego ryzyka w kontekście stosowania substancji zabronionych. W zespołowych to ryzyko jest niższe niż w indywidualnych, ponieważ odpowiedzialność za wynik rozkłada się na całą drużynę. Pokusa sięgania po doping jest niższa. Ale nie oznacza to, iż jej nie ma i iż nie może wystąpić. Nie jest więc też tak, iż odpuszczamy sporty drużynowe. Chociażby ta kontrola przeprowadzona na Mikołaju Sawickim pokazuje, iż jesteśmy aktywni w tym obszarze - zaznacza szef POLADA.
W skali światowej też wpadek dopingowych wiele nie było, choć na liście jest kilka znanych nazwisk. Brazylijczycy Giba, Jaqueline Carvalho i Murilo Endres, Bułgar Władimir Nikołow czy Rosjanie Dmitrij Muserski, Aleksandr Butko i Paweł Moroz. W ich przypadku kończyło się przeważnie na kilkumiesięcznych zawieszeniach. Bywały jednak też wśród innych przedstawicieli tego sportu przypadki dłuższych dyskwalifikacji.
"Nikt by się nie chciał znaleźć w takiej sytuacji, współczuję im". Przepisy tego nie przewidziały
Nie wiemy jeszcze, jaka decyzja zapadnie w sprawie Sawickiego, ale toczy się dyskusja, jak odbije się ona na wizerunku siatkarza, klubu, ligi i całej polskiej siatkówki. Niektórzy podobne rozważania poświęcają Witkowskiej, mimo iż ona swoją sprawę już wyjaśniła. Wśród prezesów klubów PlusLigi dominuje pogląd, iż ucierpią teraz raczej głównie Sawicki i Bogdanka.



- Tylu zawodników gra w lidze, a tu mówimy o jednym przypadku. Takie coś może się też zdarzyć w innych sportach. Władze Bogdanki mają zaś dramat - tracą podstawowego zawodnika i to jeszcze Polaka, co ważne w kontekście limitu obcokrajowców. Nikt by się nie chciał znaleźć w takiej sytuacji, współczuję im. Mogą niezasłużenie najwięcej stracić wizerunkowo. Niczym tu nie zawinili, a wiadomo, są partnerzy, sponsorzy i trzeba się tłumaczyć - opowiada w nieoficjalnej rozmowie jeden z działaczy.
Sprawie Sawickiego ze szczególną uwagą przygląda się prezes Aluronu CMC Warty Zawiercie Kryspin Baran. To właśnie jego drużyna była finałowym rywalem ekipy z Lublina.
- Kryzysowe sytuacje zdarzają się w każdej branży. Sztuką jest jednak to, w jaki sposób ktoś z nich wychodzi. Sprawa jest rozwojowa, zajmują się nią odpowiednie służby. Wierzę, iż Polska Liga Siatkówki oraz Polski Związek Piłki Siatkowej dokładnie zbadają wszystkie okoliczności i podejmą profesjonalną decyzję - zaznacza w wypowiedzi dla Sport.pl.
Na razie nie należy się jednak spodziewać żadnych decyzji PLS i PZPS, bo... nie przewidują tego przepisy. W regulaminie dyscyplinarnym związku widnieje tylko adnotacja, iż "reguły dyscyplinarne dotyczące dopingu oraz sankcje związane z jego stosowaniem przewidziane zostały we adekwatnych przepisach". prawdopodobnie chodzi tu o przepisy Polskiej Agencji Antydopingowej, do respektowania których zobowiązane są - na mocy ustawy o sporcie i ustawy o zwalczaniu dopingu w sporcie - wszystkie polskie związki sportowe. Ale te dotyczą jedynie konsekwencji indywidualnych, a przy sprawie Sawickiego zaczęto się zastanawiać, czy powinny dojść do tego konsekwencje zbiorowe.



- W regulaminie naszych rozgrywek nie ma punktu, który pozwoliłby ukarać klub za to w jakikolwiek sposób - potwierdza Sport.pl Paweł Hochstim z działu komunikacji PLS.
Wydawać mogłoby się, iż w takiej sytuacji odwołać się trzeba do przepisów światowej federacji, które dopuszczają m.in. możliwość walkowera choćby przy jednym przypadku naruszenia przepisów antydopingowych w zespole. Nie jest to jednak obligatoryjne - wymienione są czynniki, które należy przy tym wziąć pod uwagę.
- Nasi prawnicy analizowali to i twierdzą, iż te przepisy dotyczą wyłącznie imprez organizowanych pod szyldem FIVB - zaznacza Hochstim.


Kłopotliwa kara dla klubu. "To najprostsze i najłatwiejsze do zastosowania rozwiązanie"
Wychodziłoby więc, iż rzeczywiście nie ma żadnych regulacji odnoszących się do PLS, które można byłoby zastosować wobec klubu i to niezależnie od liczby naruszeń przepisów antydopingowych. Teoretycznie niedługo może się to zmienić, bo w tym tygodniu odbędzie się tradycyjne posezonowe spotkania prezesów klubów PlusLigi (mężczyzni) oraz TauronLigi (kobiety) i prezes PLS Artur Popko ma poruszyć ten temat. Co roku działacze przy tej okazji modyfikują regulamin na bazie doświadczeń minionych miesięcy. Czy teraz dołożą punkt dotyczący dopingu?



- Temat na razie jest niezbadany, niezaopiekowany. Jestem za tym, by pojawiły się odpowiednie zapisy, ale jeżeli będzie dotyczyło to większej liczby zawodników. Bo wobec rozważania np. walkoweru przy jednym graczu mam mocno mieszane uczucia. To nie jest dyscyplina, iż nagle ta jedna osoba wszystko zmieni na boisku - argumentuje prezes jednego z klubów PlusLigi.
Ale zaraz potem sam stwierdza, iż trudno byłoby też karać klub przy wpadce kilku siatkarzy, jeżeli działacze o niczym nie wiedzieli. - A jestem przekonany, iż tak było też teraz w przypadku Bogdanki. Gdyby było inaczej, to byłbym w szoku - podkreśla. I dodaje, iż być może jakimś rozwiązaniem byłoby wprowadzenie dodatkowo finansowego zadośćuczynienia przyłapanego zawodnika wobec rywala. Inny z działaczy zwraca zaś uwagę, iż klub z Lublina - jeżeli postępowanie zakończy się orzeczeniem winy Sawickiego - również mógłby domagać się od niego finansowej rekompensaty za straty wizerunkowe.
- Takie sytuacje zawsze wpływają na wizerunek. Ale pamiętajmy, iż to przypadek jednostkowy. Na mistrzostwo Polski Mikołaj nie pracował sam. Oczywiście, grał bardzo dobrze, ale to samo można powiedzieć o Kewinie Sasaku, Wilfredo Leonie, Fynnianie McCarthym czy Marcinie Komendzie, który - według mnie - zagrał najlepszy sezon w karierze i był jednym z najlepszych zawodników w całej lidze - wylicza Świderski.
Szef PZPS podkreśla też fakt, iż u Sawickiego wykryta miała zostać niewielka ilość zakazanej substancji. - Dziwię się, iż nie skutkuje to od razu automatycznym ponownym badaniem. By sprawdzić, czy dana substancja jest u tej osoby dłużej w organizmie. Pamiętam przypadek sprzed lat, gdy zawodnik miał podwyższony poziom testosteronu. Badano go ileś miesięcy, karano, nie mógł trenować i grać, a okazało się, iż był to po prostu naturalny efekt funkcjonowania jego organizmu - wspomina były reprezentant Polski.



On również ma wątpliwości co do zasadności kary dla drużyny, jeżeli wina leży po stronie zawodnika. Zwraca też uwagę, iż choćby gdyby zdecydować się na takie rozwiązanie, to trudno znaleźć odpowiednie ze względu na realną długość postępowania w takich sprawach.
- Przyznany zostanie walkower po pozytywnym wyniku testu, a za cztery miesiące okaże się np. iż doszło do zanieczyszczenia substancją zakazaną lub iż to kwestia specyficznej sytuacji medycznej zawodnika. I co wtedy? Albo czekamy do zakończenia postępowania, a badanie wykonano po drugim meczu finału. Sprawa trwa, składane są wyjaśnienia i nie da się tego zamknąć raczej np. w ciągu tygodnia czy choćby miesiąca. Cztery miesiące później wychodzi, iż drużynie, która pierwotnie przegrała tamto spotkanie, należy się walkower. I w całej rywalizacji zamiast 2-0 mogło być 1-1. Co dalej? Część zawodników rozeszła się już dawno do innych klubów. Powrót do tego stanu rywalizacji nie jest możliwy. Czas na działanie w takich przypadkach jest bardzo mocno ograniczony - przekonuje Świderski.
I dodaje, iż problematyczne byłoby, gdyby do takiej sytuacji doszło także np. przy ostatnim meczu fazy zasadniczej, który decyduje o awansie do play off-ów. Gdyby wpadkę dopingową zaliczył wtedy zawodnik z drużyny zwycięzców i walkower należałby się rywalom, to prawdopodobnie sam wynik kontroli byłby znany dopiero po zakończeniu pierwszego etapu fazy pucharowej.
- Dziś karany jest zawodnik, co jest najprostszym i najłatwiejszym do zastosowania rozwiązaniem. Natomiast w sportach drużynowych na razie odpowiedniego rozwiązania dot. całego zespołu, z uwagi na kwestie czasowe, nie widzę. Skoro podczas igrzysk czy mistrzostw świata wynik testu znany jest już po kilku dniach, to dlaczego po meczach ligowych nie jest podobnie? Rozumiem, iż na co dzień przeprowadzanych jest wiele badań, ale może w takich przypadkach ekstremalnych też warto byłoby przyśpieszyć te działania - zaznacza prezes PZPS.



Prezes PZPS liczy, iż to nieszczęśliwy przypadek. "W dzisiejszych czasach wygląda to trochę dziwnie"
Czy więc sam uważa, iż w tej chwili nie ma sensu w kręgu działaczy siatkarskich szukać przepisów dotyczących odpowiedzialności klubu przy wpadkach dopingowych?
- Nie chcę tak stawiać sprawy, bo kiedyś też przejazd z punktu A do punktu B w naszym kraju zajmował choćby sześć godzin, a dzisiaj - dzięki dobrym drogom - trzy godziny. Kiedyś na wyniki chociażby badania krwi czekało się dwa dni, a dzisiaj rano jest pobranie, a po południu już mamy wyniki. Skoro cała medycyna poszła na tyle do przodu, to wydaje mi się, iż ta ewolucja powinna dać nam też szanse szybszego poznania wyników testów antydopingowych - stwierdza Świderski.
Tyle iż postępowanie w sprawie naruszenia przepisów antydopingowych to nie tylko kwestia medyczna, ale też procedury prawne. A pod kątem ich przyśpieszenia - jak przyznaje sam szef PZPS - nie jesteśmy w stanie nic w tej chwili zrobić.
- To naprawdę trudne zadanie. Na pewno ten temat musi być rozważany i trzeba o tym rozmawiać. Bo czasami okazuję się, iż ukarano ludzi, którzy są niewinni lub nieumyślnie przyjęli zakazaną substancję. W przypadku zanieczyszczenia leku lub suplementu jaka jest wina lekarza czy zawodnika? Tak naprawdę przecież choćby herbata kupiona na lotnisku może być czymś zanieczyszczona. Zawodnicy są już tak wyedukowani, iż wiedzą, iż muszą podczas kontroli antydopingowej podać wszystko, co zażywali w określonym w przepisach okresie czasu. Z tego, co wiem, to Mikołaj podał wszystkie leki, które wziął. Wierzę, iż to po prostu nieszczęśliwy przypadek i iż mamy tu do czynienia z zanieczyszczeniem zakazaną substancją właśnie jednego z leków, które podał na liście - podkreśla działacz.



Po chwili zaś ponownie wraca do potrzeby szybszej informacji o wyniku pomeczowej kontroli. Argumentuje, iż gdyby był on znany w ciągu 24 godzin, to już przed kolejnym spotkaniem finału Sawicki byłby tymczasowo zawieszony.
- A my się dowiadujemy o pozytywnym wyniku po trzech-czterech tygodniach... Nie sądzę, by chodziło tu o moce przerobowe POLADA. jeżeli wpływać miałyby tu np. ograniczone możliwości ludzkie, odległość od akredytowanego laboratorium czy ograniczona liczba tych laboratoriów, to może warto pomyśleć o tym, by wprowadzić też kary finansowe dla dopingowiczów i wykorzystać te pieniądze na poprawę sytuacji? Ale niezależnie od tego wydaje mi się, iż czekanie cztery tygodnie na wynik w dzisiejszych czasach wygląda trochę dziwnie. Dla jasności - to nie tak, iż bronię w ten sposób Mikołaja Sawickiego i zrzucam wszystko na POLADA czy Światową Agencję Antydopingową (WADA). Ale może należy poszukać rozwiązań systemowych, żeby było sprawniej i sprawiedliwiej - zaznacza Świderski.
Zwracam się więc z pytaniem do POLADA o możliwość przyśpieszenia przekazania wyniku próbki A i wskazanie przyczyny kilkutygodniowego oczekiwania. W odpowiedzi dostaję informację, iż Polskie Laboratorium Antydopingowe ma 10 dni roboczych na wydanie wyniku od momentu otrzymania próbki, a w przypadku złożonych analiz czas ten może ulec wydłużeniu.
"To nie jest temat tabu". Siatkarze medycznymi niewolnikami - dla własnego dobra
Ze Świderskim rozmawiałam przed ukazaniem się informacji o finalnej karze dla Witkowskiej, a po niej wątek edukacji zawodników w zakresie przepisów antydopingowych przybrał na sile. Z krajowej federacji dostałam wtedy wiadomość, iż PZPS nie został poinformowany o wszczęciu postępowania odwoławczego ani o późniejszym wyroku. Szef związku do samej sprawy byłej kadrowiczki dodatkowo się już nie odnosił, ale podtrzymał swoje wcześniejsze słowa dotyczące tematu edukowania siatkarek i siatkarzy.



- o ile ktoś jest zawodowcem i otrzymuje za wykonywaną pracę duże pieniądze, to powinien mieć wiedzę na temat tego, co może, a czego nie. Rozmowy dotyczące antydopingu są prowadzone z zawodnikami od najmłodszych lat. To nie jest temat tabu. O tym się wszędzie mówi - zapewnia wicemistrz świata z 2006 roku.
Reprezentanci Polski we wszystkich grupach wiekowych podczas zgrupowań mają organizowane przez PZPS szkolenia, które prowadzą przedstawiciele POLADA.
- Zawsze zachęcamy też do tego, by zawodnicy na własny rachunek odbywali online kursy WADA. Są one dostępne również w języku polskim. W zakresie edukacji zawodników, którzy nie mają styczności z kadrą, odpowiedzialność ponoszą kluby. Tak samo jest choćby w przypadku piłkarskiej ekstraklasy. To profesjonalnie funkcjonujące jednostki, które też o te kwestie antydopingowe powinny dbać. To jest w naszym wspólnym interesie, by zawodnicy byli dobrze wyedukowani i żeby nie popełniali nieświadomie błędów, które mogą być dla nich bardzo kosztowne - podkreśla Rynkowski.


Jak to wygląda od strony klubów siatkarskich? Z tego co słyszymy, to raczej rzadko organizują szkolenia dla zawodników, ale mają obowiązek instruować ich w kwestii obowiązujących przepisów antydopingowych i zmian w nich. Przed rozpoczęciem sezonu każdy siatkarz musi potwierdzić pisemnie, iż został poinformowany o aktualnych zarządzeniach. Punkt dotyczący wymogu znajomości tych zasad znajduje się też podobno standardowo w kontraktach zawodników.



- choćby gdybyśmy zorganizowali takie szkolenie, to pewnie połowę rzeczy i tak by po nim gwałtownie zapomnieli. Ale u nas sprawa jest prosta - choćby chodziło tylko o przeziębienie, to przyjmowanie czegokolwiek musi się odbywać w konsultacji z klubowym lekarzem, który monitoruje wszystko na bieżąco razem z fizjoterapeutą. Zawodnik nie może pójść sobie sam do dowolnego lekarza na zewnątrz czy samemu podjąć decyzję o przyjęciu jakiegoś leku. Staje się on trochę takim niewolnikiem, ale wiadomo, iż chodzi nam o to, by wszystko odbywało się zgodnie z przepisami i by uniknąć takich sytuacji jak ta u Mikołaja - zaznacza prezes jednego z klubów PlusLigi.
Kontrolerzy nie zawsze zdają się na los. Zagraniczny klub nie daje przerwy od testowania przez POLADA
POLADA może badać wszystkich zawodników, którzy posiadają licencję PZPS. Dotyczy to zarówno siatkówki halowej, jak i plażowej. W przypadku tej pierwszej odmiany kontrole przeprowadzane są podczas sezonu ligowego i kadrowego.
- W oparciu o nasze analizy ryzyka koncentrujemy się na tych zawodnikach, którzy potencjalnie mogą stosować substancje zabronione, czyli na seniorach, ale badamy też zawodników młodzieżowych - relacjonuje Rynkowski.
W sportach indywidualnych sprawa jest oczywista. A jak wyglądają kontrole w zespołowych? Standardowo na zawodach testowanych jest dwóch graczy z jednej drużyny i dwóch z drugiej w formie losowanej. Nie ma jednak sztywnej reguły co do liczby badanych. Nie zawsze też kontrolerzy zdają się na los.



- Ryzyko związane z tą metodą jest takie, iż np. będą losowani dość często zawodnicy, którzy nie odegrali istotnej roli w konkretnym spotkaniu. Czyli np. tacy, którzy byli na ławce lub pojawili się tylko na chwilę i nie miało to wpływu na przebieg meczu. Dlatego też bazujemy bardziej przy typowaniu zawodników na analizie, a nie tylko i wyłącznie na losowaniu. Może to być też np. większa liczba zawodników z pominięciem losowania. Kontrole na zgrupowaniach wyglądają zupełnie inaczej - zwykle badana jest większa liczba sportowców z jednej drużyny. Tak naprawdę moglibyśmy choćby teoretycznie zbadać całą drużynę, gdybyśmy tego chcieli - opowiada szef POLADA.
Nie chce zdradzać zbyt wiele na temat częstotliwości kontroli, ale przyznaje, iż uwaga jego organizacji skupiona jest przede wszystkim na spotkaniach wyższego ryzyka, czyli mających większe znaczenie dla konkretnego zespołu. A kontrole zdarzają się także na treningach.
Topowych zawodników w sportach indywidualnych obowiązuje nakaz podania danych pobytowych w systemie ADAMS. Na bazie informacji, które zamieszczają online, kontrolerzy mogą zapukać do ich drzwi choćby z samego rana, gdy jeszcze śpią w domu. Niektórych przedstawicieli sportów drużynowych również te zasady obowiązują.
- Przed ważnymi zawodami zwykle niektórzy sportowcy z dyscyplin drużynowych są proszeni, by podawać dane pobytowe. Chociażby przed igrzyskami dotyczy to wszystkich, którzy zakwalifikowali się do kadry olimpijskiej. My w tej chwili pracujemy nad bazą klubową, która już funkcjonowała, tylko teraz ją reaktywujemy w trochę innym formacie. Będziemy ją przedstawiać klubom - siatkarskim, ale i piłkarskim, koszykarskim oraz z piłki manualnej - które są zobowiązane do podawania danych o swoich treningach. Tak, byśmy mogli w sposób niezapowiedziany przeprowadzić kontrolę - zdradza Rynkowski.



Występy w zagranicznym klubie czy treningi poza krajem nie sprawiają, iż POLADA traci możliwość testowania kadrowiczów w sportach drużynowych.
- Zdarza się, iż prosimy inne agencje antydopingowe, by przeprowadziły kontrole na konkretnych sportowcach. Szczególnie przed ważnymi zawodami sportowymi, o ile widzimy taką potrzebę, to prosimy naszych kolegów z zagranicy o pomoc. Ale te kontrole bez naszego udziału także są realizowane systematycznie, zgodnie z decyzjami agencji danego kraju. I jeżeli Polak jest członkiem danego klubu, to będzie tam też badany - tłumaczy szef POLADA.
Siatkówka należy do sportów niższego ryzyka pod kątem dopingu nie tylko dlatego, iż należy do dyscyplin drużynowych. Wśród nich również istnieje podział na te wyższego i niższego ryzyka, a POLADA dokonuje go na podstawie własnych analiz ryzyka.
- Dokonujemy ich, bo jesteśmy odpowiedzialni za realizację kontroli w każdym sporcie. W każdym, który jest reprezentowany w Polsce przez organizację, która posiada status polskiego związku sportowego. Zgodnie z międzynarodowym standardem testowania WADA jesteśmy też zobligowani takie analizy ryzyka przeprowadzać. Przeprowadza je każda narodowa agencja antydopingowa, ale także i adekwatna narodowa federacja sportowa. Nie jest tajemnicą, iż siatkówka należy do tych sportów niższego ryzyka. Gdybyśmy ją porównali do rugby, to nie trzeba być ekspertem, żeby wskazać tu prawidłowo sport wyższego ryzyka - podsumowuje Rynkowski.



Nam pozostaje liczyć na to, iż kolejne miesiące i lata sprawią, iż o polskiej siatkówce znów będzie głośno jedynie za sprawą świetnych wyników, sukcesów oraz dopingu - ale tego z trybun, a nie tego wykrytego u zawodników.
Idź do oryginalnego materiału