Wystarczy pokonać pierwszy zakręt na lotnisku w Manili po wyjściu z samolotu, by nadziać się na Bartosza Kurka. Na plakacie promującym rozpoczynające się w piątek mistrzostwa świata siatkarzy. Po załatwieniu wszelkich formalności zaś można usłyszeć z daleka muzykę, którą zapewnia lokalna grupa przechodząca w ostatnich dniach regularnie próbę cierpliwości.
REKLAMA
Zobacz wideo Polscy siatkarze wrócili do kraju po zwycięstwie w Lidze Narodów!
Zdezorientowani pasażerowie i cierpliwi muzycy
Nie będąc siatkarzem, na lotnisku w Manili nie poczuje się raczej zbyt mocno gorączki dotyczącej rozpoczynającego się tu za trzy dni prestiżowego turnieju. Ot, wspomniany plakat z kapitanem reprezentacji Polski, logo imprezy na punktach kontroli paszportowej i dwoje kręcących się przedstawicieli organizatorów z długimi listami w ręce, którzy z niecierpliwością wypatrują siatkarzy i oficjeli. Ale pracownikom lotniska nie można odmówić życzliwości - wystarczy zwrócić się z dowolnym pytaniem, a starają się pomóc. A kiedy nie potrafią, to przepraszają z uśmiechem.
Uśmiech wywołują też miny zdezorientowanych pasażerów, gdy pojawiają się w hali przylotów, a naprzeciwko widzą pięcioosobową grupę z instrumentami. Ta ma za zadanie powitać wszystkich pojawiających się siatkarzy. A iż przy takich podróżach nie zawsze wszystko idzie jak w zegarku, to muzycy spędzają tam sporo czasu i mają być stale w gotowości.
- Nie wiemy, kto teraz ma przylecieć ani dokładnie o której godzinie - mówi mi jedna z członkiń grupy. Ale nie usłyszy się od niej i reszty zespołu choćby słowa skargi. Cierpliwie siedzą i od czasu do czasu zaczynają grać, choć z oddali jeszcze nie widać nikogo ze sportowców. Ponad godzinę później, gdy sama czekałam na zewnątrz na transport, to nagle słychać było kilka entuzjastycznych osób, które wypatrzyły i machały do kierujących się do autokaru reprezentantów Bułgarii. A muzycy cierpliwie czekali w środku na kolejnych uczestników turnieju.
Na Filipinach nikt klimatyzacji nie żałuje. Z fińskiej sauny do łaźni rzymskiej
- Pogoda była katastrofalna. Codziennie ze 40 stopni Celsjusza i naprawdę nie dało się wyjść na zewnątrz - opowiadał mi kilka dni temu Jakub Kochanowski, wspominając poprzedni pobyt w Manili, gdy Polacy rywalizowali tam w lipcu 2023 roku w Lidze Narodów. Teraz - w związku z mistrzostwami świata - pojawili się we wrześniu i według prognoz o takim żarze z nieba można zapomnieć. Maksymalnie temperatura ma wynosić ok. 30 stopni, ale pora deszczowa ma swój "urok" - częste opady, nieraz gwałtowne, oraz bardzo duża wilgotność. Taka, która nie spada poniżej 75 procent, a w środę wynosiła 88 proc. Można się poczuć jak w łaźni.
Biało-Czerwonym, którzy dotarli na miejsce w niedzielę, a dzień później odbyli pierwszy trening, specyfika tej pory roku gwałtownie dała się we znaki.
- Ogólnie to pada deszcz, aura nie jest super. Jest bardzo wilgotno, wszędzie w pomieszczeniach jest zimno i są miejsca, gdzie niezbyt dobrze pachnie. Więc ogólnie na razie średnie odczucia co do Filipin, co do naszego pobytu tutaj. Ale nie przyjechaliśmy tutaj, by rozmawiać o pogodzie. Przyjechaliśmy tutaj na mistrzostwa świata z jednym celem - podkreślał Norbert Huber w krótkim nagraniu przesłanym dziennikarzom przez Polski Związek Piłki Siatkowej na początku tygodnia.
Fakt, od razu można się przekonać, iż na Filipinach raczej nikt nie żałuje sobie korzystania z klimatyzacji. Do tego stopnia, iż na pokładzie Philippine Airlines podczas ponaddziewięciogodzinnego lotu z Dohy do Manili wszyscy obcokrajowcy chyba szukali co najmniej dwóch koców, by się szczelnie zakryć. Pełną moc chłodzenia można też było od razu poczuć na lotnisku czy potem w samochodzie.
Mając kilka godzin oczekiwania na drugi lot w Dosze, wyszłam na dwie godziny z tamtejszego ogromnego lotniska. Mimo wieczorowej pory momentalnie dało się poczuć na twarzy uderzenie fali bardzo gorącego powietrza i potrzeba było chwili, by przyzwyczaić się do efektu przytykania. A jeżeli się nosi okulary, to ma się gwarancję, iż szkła od razu zaparują. Kilka kroków później skojarzenie masz jedno - jesteś w fińskiej saunie. Przenosiny do Manili to przenosiny do łaźni rzymskiej, sauny parowej. Wieczorową porą było całkiem przyjemnie, zwłaszcza gdy się uciekło od mocnych podmuchów klimatyzacji. Zobaczymy, jak będzie w ciągu dnia i jak często trzeba będzie uciekać przed burzą.
Polscy siatkarze gwałtownie się zderzyli z największą bolączką Manili. Koszmarne korki
Niezależnie od pory roku znakiem rozpoznawczym Manili są koszmarne korki. Przy okazji pierwszego treningu odczuli to też polscy siatkarze. Odcinek, którego pokonanie w teorii trwa zwykle siedem minut, zajął im w jedną stronę 45 minut.
- Nie mamy na to większego wpływu. Może na mecze będzie jakaś eskorta, natomiast przy podróży na treningi pewnie tak to może wyglądać. Ale ogółem organizacyjnie wszystko wygląda bardzo dobrze - zapewniał w poniedziałek rozgrywający Jan Firlej.
Gospodarz MŚ - jako aglomeracja - ma się czego wstydzić. Zajął pierwsze miejsce w raporcie TomTom Traffic Index z 2024 roku pod względem największego natężenia ruchu (sprawdzano 387 miast z 55 krajów). Dwa lata temu pokonanie tam 10 kilometrów zajmowało średnio 25,5 minuty. W 2022 roku wynosiło to 24 minuty i 50 sekund.
Opisujący to zagadnienie Jay Hilotin w Gulf News wskazuje, iż Manila wciąż - jako jedno z nielicznych ogromnych miast (megacities) nie ma podziemnego systemu transportu - ten ma zostać uruchomiony nie wcześniej niż w 2029 roku. Dziennikarz przypomina też, iż mimo ujemnego przyrostu naturalnego na Filipinach z ostatnich lat liczba mieszkańców stolicy tego kraju rośnie i to w szybkim tempie. W 1980 roku wynosiła 5,93 mln, 10 lat później - 7,95 mln, w 2000 roku - 9,93 mln, a w ubiegłym już 14,942 mln.
W Quezon City, jednym z 16 mniejszych miast wchodzących w skład aglomeracji Manila, na 1 km2 przypada 17 759 mieszkańców. To ponad dwa razy więcej niż w Tokio czy Hongkongu i wciąż sporo więcej niż New Delhi, które ma najwyższy wskaźnik w Indiach (11 297/km2).
- W takiej sytuacji choćby rozwinięte metro nie zapobiegnie ulicznym korkom - stwierdza Hilotin.
Ale od razu zaznacza, iż winnym ogromnych korków w stolicy Filipin nie jest tylko przeludnienie. Jako ważne czynniki wymienia także niewydolny transport publiczny, niedoinwestowaną infrastrukturę, stale rosnącą liczbę prywatnych pojazdów na drogach, korupcję i ograniczoną władzę lokalną, co blokuje najważniejsze inwestycje i decyzje.
- To nie problem Filipin, to problem Manili. Problem, z którym nikt z władz kraju sobie nie poradził - wskazuje.
Przed opuszczeniem lotniska, po godz. 19 czasu miejscowego sprawdziłam trasę - pokonanie ok. 26 kilometrów do miejsca mojego noclegu miało zająć ok. godzinę. Transportem miejskim - z przesiadkami - kwadrans dłużej. Wybrałam samochodów, z serwisu Grab, tutejszego odpowiednika Ubera. Stojąc w korku, można było dostrzec różne środki transportu zbiorowego, które przemieszczają się po ulicach Manili. Poza samochodami pełno było nie tylko małych autobusów, ale i popularnych jeepneye - ozdobionych busów przerobionych z wojskowych jeepów oraz tricycle (moto-taksówek z koszem).
A iż kierowca z Grab zawiózł mnie pod zły adres i okazało się, iż szybciej pod adekwatny dotrę kolejką niż kolejnym samochodem, to przetestowałam też tę opcję. Mimo iż było już po godz. 20, to w wagonach szpilkę trudno byłoby wsadzić między pasażerów. W kolejnych dniach będzie można się przekonać, czy lepszy będzie spacer po filipińskiej łaźni, czy ścisk w najbardziej zakorkowanym mieście świata.