Ma motocyklową rodzinę, uwielbia podróżowanie, jazdę w terenie oraz markę Husqvarna. Dała się ponieść motocyklowej pasji, choć były w tym wzloty i upadki. Gosia Kozłowska Kozly Moto – kobieta na motocyklu z krwi i kości, daje się nam poznać zdradza nam swoje początki i plany na przyszłość.
Od czego zaczęła się Twoja pasja motocyklowa i kto miał największy udział w jej rozwijaniu?
Zdecydowane to „wina” męża i mojej chęci dzielenia z nim pasji. Jakoś 15 lat temu zabierał mnie na randki swoim Banditem 600. Bliskość na jednym motocyklu była na plus, ale jednak komfort zerowy – małe siedzisko dla pasażera i pozycja embrionalna. Zdecydowanie zauroczyłam się wtedy moim facetem, ale niekoniecznie wspólną jazdą na Bandicie (śmiech). Chcieliśmy jeździć razem i dodatkowo zabrać bagaże, więc Bandit poszedł na sprzedaż, a w garażu zawitał BMW1150ADV. I to był strzał w 10!
Komfort podróżowania zwiększył się niesamowicie – kanapa jak w salonie, duże kufry i odpowiednia dla dwóch osób ich pojemność. I wtedy moto bakcyl chwycił na całego! Każda przejażdżka sprawiała nam frajdę, wybieraliśmy coraz dłuższe destynacje. Potrafiliśmy na 3-dniową majówkę wyskoczyć z Gdańska do Dubrovnika, zamoczyć tyłki i gwałtownie wracać, żeby zdążyć do pracy. Budżety nie były duże, ale marzenia jak najbardziej!
Z pewnością staraliście się je w miarę możliwości realizować?
Tak, szczególnie, iż w tym samym czasie staliśmy się częścią grupy przyjaciół, których, wbrew pozorom, więcej dzieliło niż łączyło. Mieszkaliśmy w różnych częściach Polski, jeździliśmy różnymi sprzętami, ale była osoba, która to wszystko spajała – czyli Łukasz. Razem wyruszaliśmy w kierunkach, o których nikt wtedy nie mówił w kategoriach turystycznych, jak Albania czy Kosowo. To była jazda z niekoniecznie precyzyjnymi, papierowymi mapami, spanie pod gołym niebem przy bazie KFOR, arbuzy jedzone w 40 stopniowych upałach przy drodze. Połykaliśmy kilometry z uśmiechami na ustach.
Wtedy jeszcze choćby nie świtał we mnie pomysł posiadania własnego motocykla. Dobrze czułam się jako plecak, robiąc zdjęcia i śpiąc sobie z tyłu, gdy droga się dłużyła (śmiech). Stwierdziłam jednak, iż zrobię własne prawko, bo chciałam sprawdzić „z czym to się je”. Rozpoczęłam kurs, przyszłam na trzy jazdy na placu i… okazało się, iż jestem w ciąży. Kask odwiesiłam na dłuższy czas, a gdy na świecie pojawił się nasz syn – Kazik, to ilość podróży znacząco zmalała. Dzięki uprzejmości dziadków, raz do roku wyrywaliśmy się na krótkie wypady, ale to już nie było to samo. W późniejszym czasie rozpoczęliśmy budowę domu i to już pochłonęło nas całkowicie – finansowo i czasowo. GS stanął na stopce centralnej i nie schodził z niej kilka kolejnych lat…
Jednak powoli wróciliście do motocyklowej pasji?
Odkopywaliśmy się z kolejnych przyziemnych spraw i stwierdziliśmy, iż to dobry moment, żeby wrócić do tego, co kiedyś dawało nam tyle frajdy. W tym samym czasie postanowiliśmy zapoznać naszego syna z motocyklami, więc zapisaliśmy go na zajęcia motocrossu w jednej z najlepszych szkółek w Trójmieście – u Piotra Króla. Wciągnęliśmy się w te treningi na całego, pojawiła się Cobra 50cc i jakieś pierwsze wyścigi. Niestety po sezonie jazdy okazało się, iż ten bakcyl nie chwycił. Spodobała mu się jazda motocyklem, ale zraziła go ciągła rywalizacja z kolegami, nieuchronna w tym sporcie. Ktoś lepiej pokonał zakręt, ktoś wyżej wyskoczył na górce – to nie było to. My z mężem przez cały czas chcieliśmy wrócić do podróżowania. GS jest duży, ale jednak nie aż tak, trzech osób nie ogarnie (śmiech).
Czyli wróciłaś na kurs? Było warto?
Tak, ukończyłam kurs i zdałam prawko. Była jesień, a ja rozpoczęłam poszukiwania swojego pierwszego motocykla. W lutym w naszym garażu pojawił się BMW G650GS i od tego momentu rozpoczęła się moja nauka ogarniania nowej zabawki. Już na wiosnę byliśmy na naszej pierwszej wyprawie. Syn z mężem na GS, ja na swojej 650-tce. Jazda motocyklem weszła w całkiem inny wymiar i przepadłam na całego!
Uwielbiam to, iż możemy całą trójką dzielić, zarówno niewygody tego rodzaju podróżowania, jak i te piękne momenty – śmiech w interkomach, spanie razem w namiocie, śniadania gdzieś nad jeziorem, zachwyty nad nowo odwiedzanymi miejscami. Myślę, iż to nas niesamowicie zbliżyło i dzięki właśnie tym podróżom poznaliśmy się z każdej strony. W warunkach domowych nigdy nie wydobylibyśmy z siebie tych emocji.
Na jednym z wyjazdów norweskim szlakiem Trans Euro Trail przez kilka kolejnych dni padało. Byliśmy zmęczeni, a ja byłam na silnym antybiotyku. Niestety lokalizacja była na tyle odludna, iż problemem było znalezienie noclegu. W ostatnim momencie udało mi się znaleźć wolne miejsca w schronisku górskim. Nasz syn godnie znosił ciężkie warunki (niska temperatura+deszcz), ale sam też już miał dość mokrych ciuchów, zimna i rozbijania namiotu kolejnego dnia z rzędu. Rozpoczęliśmy wjazd na górę, gdzie znajdowało się schronisko, a oberwanie chmury zaczęło się na całego!
Kręta droga pod górę, po gliniastym stoku z kamieniami, wyssała z nas resztki energii. Podjechaliśmy pod schronisko mocno wyczerpani. Kazik zszedł z motocykla, nie wiedząc, iż śpimy pod dachem tego dnia. Zaczął odplątywać troki z torby, w której był namiot i powiedział: „Dobra mamo, to rozbijamy ten namiot jak najszybciej, żeby się schować przed deszczem”. Byłam z niego dumna – trochę go zahartowaliśmy wtedy. Nie muszę mówić, jaki uśmiech pojawił się na jego twarzy, kiedy okazało się, iż jednak będzie pierwszy suchy nocleg, od ponad tygodnia (śmiech).
Jak Ci idzie ta samodzielna jazda?
Początki nie były i przez cały czas nie są łatwe. Nie będę kłamać – jestem świeżakiem w temacie. To mój trzeci sezon na motocyklu i im więcej jeżdżę, tym coraz bardziej widzę, jak mało wiem i ile się jeszcze muszę nauczyć. Dużo nauczył mnie mąż, który jest świetnym kierowcą, choć początkowo bardzo wkurzało mnie jego podejście. Jak tylko panikowałam przed jakąś przeszkodą i prosiłam o asekurację, to on krzyczał w intercomie: „Dawaj, zjedź z tej górki, to proste”, „Jedź przez to błoto, spokojnie to jest do zrobienia”. Wtedy mnie to irytowało, ale teraz już wiem, iż chodziło o to, jak dużo przeszkód mam tylko we własnej głowie.
Zyskałam pewność siebie, jak coś tam już mogłam pokonać, ale przez cały czas w tym wszystkim brakowało techniki. Najlepszym sposobem, żeby wczuć się w rolę motocyklistki, jest po prostu „połykanie kilometrów” w terenie. Tym sposobem już pierwszego sezonu zrobiliśmy na trasach Polski i za granicą prawie 15000 km.
Gosia Kozłowska Kozly Moto – kobieta na motocyklu. Galeria
Gosia Kozłowska Kozly Moto – kobieta na motocyklu
Gosia Kozłowska Kozly Moto – kobieta na motocyklu – dała się ponieść motocyklowej pasji, choć były w tym wzloty i upadki. Ma motocyklową rodzinę, uwielbia podróżowanie, jazdę w terenie oraz markę Husqvarna. Jest prawdopodobnie pierwszą właścicielką motocykla Husqvarna Norden, który spełnił jej oczekiwania z naddatkiem.
Czyli lubisz teraz zjeżdżać poza asfalt? Jak Ci idzie jazda w trudnych warunkach?
Myślę, iż to właśnie tam czuję się najlepiej – bliskość natury, możliwość biwakowania na dziko, przystanki w odludnych miejscach. Poza tym lubię pokonywać kolejne przeszkody, niesamowitą satysfakcję sprawia mi przełamywanie kolejnych granic, progres. przez cały czas mam więcej strachów niż poskromionych lęków, ale pracuję nad tym. Na chwilę obecną moim głównym „wrogiem” jest piach i to z nim staram się jakoś dogadać.
Mam nadzieję, iż to też przyjdzie z czasem i wyjeżdżonymi godzinami. Teorię pokonywania tych przeszkód znam, muszę ją „tylko” wprowadzić w życie (śmiech). Jak ze wszystkim bywa – okazuje się, iż dużo blokad jest w naszej głowie, a strach ma wielkie oczy. Przekonałam się o tym nie raz. Mąż tylko mi powtarza: „Słuchaj, motocykl to przejedzie, tylko ty w tym czasie mu nie przeszkadzaj i staraj się z niego nie spaść”. Proste, prawda?
Jakim motocyklem jeździsz w tej chwili i czy spełnia Twoje oczekiwania? Jak się spisywali poprzednicy?
Zanim zrobiłam prawko, to sprawiłam sobie Yamahę WR125, żeby wprawić się w jeździe. Egzamin zdałam na tyle szybko, iż sprzedałam ją po przejechaniu niecałych 200 km. Pierwszy „dorosły” motocykl, którego potrzebowałam, musiał się sprawdzać poza utartymi szlakami, ale też gwarantować komfort po całym dniu spędzonym w siodle. Wybór padł na G650GS Sertao. Przeskok po 125-tce był dla mnie niesamowity. Przejechałam nim w dwa sezony ok. 34 tys. km. Zwiedziliśmy Norwegię i Szwecję szlakiem Trans Euro Trail (trochę go modyfikując), przejechaliśmy polski TET i zahaczyłam chyba większość amatorskich rajdów motocyklowych, wiodących bezdrożami. Bardzo lubiłam ten motocykl, ale wiedziałam, iż nie będzie stałym elementem mojego garażu, to tylko etap.
Oglądając filmiki z targów w Mediolanie zobaczyłam Husqvarnę Norden i zamarzyłam nieśmiało, iż kiedyś będę go mieć. Jego produkcja trochę trwała i dopiero w 2021 r. pojawiły się pierwsze zajawki o wprowadzaniu go do sprzedaży. Postanowiłam jak najszybciej sprzedać BMW i przyśpieszyć proces decyzyjny. Rozsądek (jeśli można o nim mówić w kwestii zakupu motocykla) podpowiadał KTM 890 ADV R, ale serducho biło do Nordena.
Motocykla nie było jeszcze w Polsce, kiedy wpłaciłam zaliczkę i tym samym stałam się chyba pierwszą babką na świecie, która go kupiła (śmiech). Odebrałam go w środku zimy i od razu pojechaliśmy z mężem na testy. Motocykl ten spełnił wszelkie moje oczekiwania z naddatkiem! Bardzo wygodna pozycja, 105KM, systemy bezpieczeństwa, no i ten design. Skradł mi serducho i myślę, iż zagości u mnie na dłuższy czas.
W garażu mam też drugi motocykl – FE350, również z tej stajni (nie ukrywam, iż jestem emocjonalnie związana z marką Husqvarna), kupiony typowo do „czochrania” w trudniejszym terenie, gdzie waga sprzętu ma duże znaczenie. Stosunek mocy do masy potrafi nieźle mną sponiewierać. Troszkę z tym zakupem zaszalałam, jak na pierwsze enduro, ale będę trwała przy swoim. Niczego nie żałuję, choćby jak lecę na jednym kole w mocno niekontrolowany sposób (śmiech). Kiedyś go poskromię! Doceniam świetne zawieszenie, które wybacza dużo i potrafi przeciągnąć przez najtrudniejszy teren. Pomaga też oswajać się z jazdą off-road, co przekłada się później na jazdę Nordenem.
Widzę, iż tworzysz też filmy z motocyklowych wypraw?
Staramy się upamiętniać odwiedzane miejsca. Wozimy ze sobą kamerkę i drona, jak tylko jest wolna chwila, to staramy się dokumentować. Zabiera to sporo czasu, ale myślę, iż warto. Dużo lepiej ogląda się po jakimś czasie filmiki niż pojedyncze zdjęcia.
Teraz bardziej szalejecie w terenie czy robicie też rodzinne wycieczki? Co wybiera Wasz syn i czy na motocyklu widzi się w przyszłości?
Staramy się złapać wszystkie sroki za ogon – jeździć w ostrzejszym terenie, po delikatnych szutrach, czy choćby asfaltami. Jeden z wypadów w tym sezonie (z paczką cudownych znajomych) wiódł krętymi drogami Czech i Polski. I tu po raz kolejny, w innych okolicznościach przyrody, zakochałam się w swoim motocyklu, pokonując ciasne, asfaltowe zakręty. Ale nie ukrywam, iż było to tylko delikatne odstępstwo, które jednak utwierdziło mnie w przekonaniu, iż to właśnie poza szosą jest moje miejsce i w tym kierunku chciałabym doskonalić swoje umiejętności. 13-letni już syn zaczyna się dość mocno nudzić na tylnej kanapie i nie możemy się doczekać, kiedy będzie już mógł zrobić A1 i podróżować na własny rachunek.
Czasami się martwię, iż tymi wszystkimi offroadowymi wypadami zraziliśmy go do obrania tego kierunku. Trzy lata temu byliśmy na TET w Szwecji, ostatniego dnia mocno padało i 500 km ze Sztokholmu do Karlskrony robiliśmy w ulewie. Podjechaliśmy na początek kolejki, gdzie ustawiały się wszystkie motocykle, bo jako pierwsze wjeżdżają na prom. Zaczęliśmy rozmawiać z jednym z motocyklistów. Gdy usłyszał jaką trasę zrobiliśmy, zwrócił się do naszego, mocno już wtedy zmęczonego dziecka, żeby mu pogratulować. W odpowiedzi usłyszał tylko: „Jestem tutaj wbrew własnej woli”. Kurtyna.
Podsumowując – nie wiem, co i czy w ogóle wybierze, ale wiem, iż co jakiś czas pyta o nasze motocykle, przysiada się i coś tam chyba kiełkuje mu w głowie.
Jakie macie jeszcze plany na ten sezon?
Planów mamy wiele, ale jakoś ten sezon nam gwałtownie ucieka… Zdążyliśmy już wziąć udział w rajdach Wilcza Sfora i Enduro Rally 24 (tu pojechał mąż), odwiedziliśmy Czechy i południe Polski. W lipcu chcemy przejechać włoskimi szlakami górskimi, myślimy też o północy Norwegii. Syn jest miłośnikiem historii II wojny światowej i z uwzględnieniem tego faktu, staramy się co roku wytyczać nowe trasy. W tym roku czekają nas drogi militarne we Włoszech, a w Norwegii – Narwik. Chcę, żeby każdy z wakacji miał fajne wspomnienia. A potem zbierzemy je w fajny filmik, do oglądania w zimowe wieczory.
Chcesz jeszcze lepiej poznać tę motocyklistkę? Gosia Kozłowska Kozly Moto – kobieta na motocyklu jest na social mediach:
Instagram:
@kozlymoto
@hqv_girl
Youtube: https://www.youtube.com/channel/UCnIHobIEcCAUVsw24mmC86Q/videos
TET Szwecja:
TET Polska:
TET Norwegia:
Więcej wywiadów z kobietami na motocyklu przeczytasz tu.