Gdy ostatnio Wimbledon wygrywał inny Brytyjczyk niż Andy Murray, to w finale pokonywał reprezentanta... III Rzeszy. Fred Perry triumfował w domowym Wielkim Szlemie w 1936 roku. Potem Brytyjczycy musieli czekać prawie 80 lat, aż w końcu w 2013 roku klątwę zdjął wspomniany Murray, który potem wygrał jeszcze w 2016 roku. Teraz na Wyspach marzą o kolejnym mistrzu Wimbledonu i Jack Draper wyrósł w ostatnich latach na ich największą nadzieję.
REKLAMA
Zobacz wideo "Dostaję po plecach, bo ludzie wiedzą, jak mam na nazwisko"
Miało być brytyjskie święto. Po 1,5 h była chorwacka impreza
Na tegoroczny Wimbledon przyjechał rozstawiony z nr 4. Jak dotąd na Wimbledonie nie przeszedł jeszcze II rundy, ale w trawiastym teście w Londynie wypadł bardzo dobrze, docierając do półfinału. Dodatkowo w I rundzie miał skrócone zadanie, bo wygrał dwa sety z Sebastianem Baezem, po czym ten skreczował w trzecim (6:2, 6:2, 2:1). W drugiej rundzie trafił na starego wyjadacza Marina Cilicia. Cwanego, piekielnie doświadczonego, ale z najlepszymi dniami dawno za sobą. Problem Drapera polegał na tym, iż przez długi czas Chorwat bardzo skutecznie przypominał o czasach swojego "prime'u".
Minęło niespełna 1,5 godziny, a na twarzach brytyjskich fanów mogło się pojawić jedynie coś będącego mieszanką szoku i rozpaczy. Draper sromotnie przegrał dwa pierwsze sety. Cilić ganiał go po całym korcie, metodycznie wytrącając z ręki kolejne argumenty. Nie żeby Brytyjczyk jakoś mocno je trzymał, bo sam sobie zdecydowanie nie pomagał. Nie wypracowywał sobie breakpointów (przez dwa sety miał tylko dwa), sam serwisu nie pilnował. Nic się tam kompletnie nie zgadzało. W efekcie doświadczony Chorwat prowadził już 6:4, 6:3 i był o seta od pogrzebania brytyjskich marzeń.
Draper przebudził się z letargu i pokazał, iż jeszcze nie wszystko stracone
Fani zebrani na trybunach kortu nr 1 mogli tylko mieć nadzieję na jakąś nagłą przemianę ich reprezentanta. Na szczęście dla nich, takowa w rzeczy samej nadeszła. W trzecim secie Draper wziął się w garść i wywarł wreszcie presję na serwis rywala, a co więcej, przyniosło mu to efekty. Gdy przełamał Chorwata na 3:1, trybuny eksplodowały, jakby co najmniej wygrał cały turniej. Potem dorzucił jeszcze jedno przełamanie i zwyciężył w secie 6:1.
Czwarta partia znów nie była tak jednostronna. Obaj zawodnicy skutecznie pilnowali swojego podania. Piekielnie trudno było o choć jednego breakpointa. Draper był nastawiony nieco bardziej ofensywnie, ale Cilić czasami dobiegał do takich piłek, iż brytyjscy fani mogli się tylko złapać za głowę. To właśnie Chorwat wypracował sobie dwa breakpointy przy stanie 4:3. Nie wykorzystał jednak żadnego z nich. Draper asami serwisowymi i błędami rywala uciekł katu spod topora.
Ciliciowi wystarczyła chwila niepewności. Brutalny koniec dla Drapera
Brytyjczyk przy kolejnym własnym gemie serwisowym znów znalazł się w opałach. Przy stanie 5:4, 30:15 Cilić znalazł się dwie piłki od wygrania meczu. Kilka chwil później miał piłkę meczową. Wykorzystał ją. Chorwat posłał potężny forhend po krosie, którego Draper nie był w stanie odegrać. Największa brytyjska nadzieja na wygranie Wimbledonu poległa już w II rundzie! Marin Cilić doprowadził Wyspiarzy do łez i już może szykować się na starcie z Jaume Munarem.