Gdzie podziało się 1,5 mln zł!? Cios w Piesiewicza prosto z PKOl

1 miesiąc temu
Zdjęcie: Fot. Kuba Atys/Agencja Wyborcza.pl


- To jest jak pokazywanie środkowego palca - mówi wiceprezes Polskiego Komitetu Olimpijskiego Tomasz Chamera o postawie prezesa Radosława Piesiewicza. Szef polskiego olimpizmu wciąż nie odpowiedział na wiele trudnych pytań po igrzyskach olimpijskich w Paryżu. - Nie wiem, na jakiej zasadzie dzielone były środki. Słyszymy komentarze, iż prezes sobie sam decydował na zasadzie: "Tego lubię, to mu dam, ten mnie wspomaga, to też coś dostanie, a ten jest dla mnie niemiły, to jego sport nic nie dostanie" - mówi nam Chamera.
Na igrzyskach olimpijskich Paryż 2024 reprezentacja Polski zdobyła 10 medali. Mało. Niestety, dużo wskazuje na to, iż mogłoby być ich więcej, gdyby inaczej zarządzano polskim sportem.


REKLAMA


Zobacz wideo Szeremeta zdobyła srebrny medal na IO. "Walczyłam o marzenia"


Jeszcze w trakcie igrzysk od części zawodników słyszeliśmy, iż w swoich sportach czują się wręcz niepotrzebni działaczom. I iż na paryskich igrzyskach ci drudzy mieli blokować miejsca dla trenerów, fizjoterapeutów czy sparingpartnerów.
Pod koniec sierpnia minister sportu i turystyki Sławomir Nitras przekazał, iż aż 13 polskich związków sportowych - nie mając w Paryżu żadnych swoich sportowców - miało tam w sumie aż 19 przedstawicieli. Dlaczego Polski Komitet Olimpijski sfinansował pobyt w Paryżu działaczom z biathlonu czy z bobslejów? Dlaczego działacze przebywali na igrzyskach wraz z osobami towarzyszącymi? Dlaczego lecieli do Paryża rządowym samolotem? Dlaczego prezes PKOl Radosław Piesiewicz i jego rodzina latając korzystają z takich przywilejów, jakich nie mają choćby największe gwiazdy polskiego sportu (prezes i jego rodzina przez niespełna półtora roku aż 35 razy skorzystali z usługi VIP na lotnisku Chopina w Warszawie, co każdorazowo kosztuje 1600 złotych za pierwszą osobę i 1000 złotych za każdą następną)? Dlaczego niejawna jest wysokość pensji, którą Piesiewicz pobiera jako szef polskiego olimpizmu? Dlaczego małżonka prezesa przez pół roku zarobiła w państwowym banku Pekao SA ponad milion złotych, nie mając określonego zakresu obowiązków? Dlaczego zatrudnienie w tym banku znalazła tuż po tym jak do jego Rady Nadzorczej wszedł Piesiewicz? Co przez dwa lata, aż do lipca bieżącego roku, w tej radzie robił prezes PKOl?
Pytań i kontrowersji jest bardzo dużo. A brakuje odpowiedzi. Czy w końcu jakieś poznamy? Jak na Piesiewicza, na jego spór z ministrem Nitrasem, i na całą poolimpijską rzeczywistość patrzą pracownicy Polskiego Komitetu Olimpijskiego? Otóż generalnie wolą o tym wszystkim nie mówić. Ale nie wszyscy. Nie na kilka anonimowych wypowiedzi, tylko na długą rozmowę pod nazwiskiem zgodził się jeden z wiceprezesów komitetu, Tomasz Chamera.
Łukasz Jachimiak: W połowie sierpnia wystąpił pan o ujawnienie zarobków Radosława Piesiewicza za pełnienie funkcji prezesa Polskiego Komitetu Olimpijskiego – minęły ponad dwa tygodnie i co pan wie?
Tomasz Chamera: Nic. Pytanie zadałem na posiedzeniu Prezydium Zarządu Polskiego Komitetu Olimpijskiego 19 sierpnia. Wtedy otrzymaliśmy informację, iż w tym zakresie istnieje uchwała Komisji Rewizyjnej cedująca tę kwestię na sekretarza generalnego, który obiecał, iż w najbliższym czasie dostaniemy szczegółową informację. Jak dotąd dalszych informacji brak. Uważam, iż to jedna ze spraw krążąca w przestrzeni publicznej, którą trzeba wyjaśnić i zamierzam do tego doprowadzić. O chęci pobierania wynagrodzenia za swoją działalność w PKOl prezes mówił jeszcze przed wyborami. Na jednym z pierwszych posiedzeń prezydium informował, iż dotyczyć to będzie także trzech-czterech wiceprezesów. Ponieważ przez prezydium i zarząd nie były procedowane w tej sprawie żadne uchwały, to należy wyjaśnić dlaczego w wyniku finansowym za 2023 rok funkcjonuje pozycja wynagrodzeń władz w kwocie blisko 1,5 miliona złotych.


Czyli nie jest napisane, na czyje konkretnie pensje PKOl wydał 1,5 miliona złotych w 2023 roku?
- W oficjalnych wynikach finansowych jest to pozycja "Wynagrodzenia osób wchodzących w skład organów zarządzających".
Skoro mamy liczbę mnogą, to powinniśmy założyć, iż poza prezesem rzeczywiście pensję dostaje ktoś z wiceprezesów. Ale pan nie ma wiedzy kto?
- Nie mam takiej wiedzy. Natomiast fakt ten stanowił zaskoczenie dla części kolegów i koleżanki z prezydium.
Za jaki to jest dokładnie okres?
- To wyniki za 2023 rok, wciąż liczę na szczegółowe informacje.
Poprzedni zarząd nie pobierał wynagrodzeń, a Radosław Piesiewicz wygrał wybory w kwietniu. Załóżmy, iż pensję jako prezes pobierał od maja. jeżeli choćby te ponad 1,5 miliona złotych to suma nie tylko jego wynagrodzeń za osiem miesięcy, to i tak trudno nie dać wiary plotkom mówiącym, iż jego miesięczna pensja idzie w setki tysięcy złotych.
- Nie bawię się w plotki, ale takie sprawy wymagają adekwatnych procedur w każdej organizacji.


Nie obawia się pan, iż wszystko się jakoś rozmyje, iż powrócicie z urlopów, wznowicie działalność PKOl i dalej będzie tak, jak jest? Przecież tak naprawdę na prezydium tuż po igrzyskach nie udało wam się zdziałać nic, co by pomogło poprawić zły wizerunek po igrzyskach w Paryżu.
- Posiedzenie prezydium w dniu 19 sierpnia nie zakończyło się żadną konkretną uchwałą. Przeważały opinie, iż należy podjąć próby koncyliacyjnego dialogu z Ministerstwem Sportu i Turystyki, z mediami i środowiskiem zewnętrznym. Ponieważ na efekty naszych obrad czekali przedstawiciele mediów, zobligowaliśmy prezesa do zakomunikowania, iż w związku z toczącymi się w przestrzeni publicznej dyskusjami dotyczącymi działania PKOl, a przede wszystkim samego prezesa, w okresie mniej więcej najbliższych 14 dni on się odniesie do wszystkich zarzutów.
Czyli czas minął.
- Tak, niestety dotąd nic takiego nie nastąpiło.
Nie brzmi pan jak człowiek zaskoczony.
- Nie, ale w pewnym sensie rozczarowany, bo to lekceważenie członków prezydium i zarządu.
Przypomnijmy, iż Renata Mauer-Różańska, która jest członkinią zarządu, tuż po tamtym prezydium napisała list w obronie PKOl i polskich związków sportowych, a część prezesów tych związków uznała, iż list brzmi jak atak na ministerstwo sportu. Dlatego ci prezesi, wśród nich między innymi pan i Otylia Jędrzejczak, odmówili podpisania listu? Bo był pomysł, żeby podpisali się pod nim wszyscy członkowie zarządu i żeby został opublikowany na stronie PKOl, prawda?
- We wspomnianym posiedzeniu prezydium poprzez połączenia zdalne uczestniczyło liczne grono osób będących członkami zarządu PKOl i temat listu był sygnalizowany. Dzień później otrzymaliśmy e-mail wnioskujący o jego podpisanie, co nie było przedmiotem naszych ustaleń. Wszyscy znamy dalszy ciąg wydarzeń. A co się stanie dalej? Na 17 września zaplanowano posiedzenie całego zarządu.


W jakim celu?
- Program obejmuje m.in. sprawozdanie szefa misji olimpijskiej, informację o przychodach i kosztach związanych z udziałem i pobytem polskiej reprezentacji oraz przedstawicieli sponsorów i partnerów PKOl, i informacje o bieżących działaniach PKOl.
Chyba trudno mieć nadzieję, iż to będzie wyglądało tak, iż prezes Piesiewicz stanie i powie: zarabiam tyle i tyle, a poza mną z kierownictwa PKOl zarabiają jeszcze X i Y. I dalej: na igrzyska pojechało tylu i tylu działaczy, na co wydaliśmy tyle i tyle pieniędzy, a po tysiąc euro za osobę w paryskich hotelach płaciliśmy z takiego a takiego powodu.
- Jestem daleki od tego, żeby komuś zaglądać do kieszeni, ale w organizacji, jaką jest PKOl, musi obowiązywać ład i porządek zgodny z zasadami dobrego zarządzania.
Chwila – wycofuje się pan? Dlaczego możemy wiedzieć, ile zarabia poseł, a mamy nie wiedzieć, ile zarabia inny urzędnik również korzystający ze środków publicznych?
- Absolutnie się nie wycofuję i nie zmieniam swoich poglądów. Działalność PKOl wymaga transparentności i tego właśnie się domagam. Problemem nie jest zaspokojenie ciekawości dotyczącej zarobków innych osób. Takie sprawy wymagają procedowania i wyznaczenia zasad oraz wysokości kwot przez zarząd albo przynajmniej prezydium, a następnie nadzorowania przez Komisję Rewizyjną. Te procedury zostały pominięte. Nie świadczy to dobrze o wizerunku całej organizacji.
Zostawmy na chwilę kwestię niejawnych zarobków i zatrzymajmy się przy tych horrendalnie drogich hotelach, w których PKOl kwaterował swoich gości. O co tu chodziło? To miały być jakieś wycieczki życia dla działaczy?
- Obiektywnie, według mojej wiedzy, hotele w Paryżu był naprawdę bardzo drogie podczas igrzysk. To normalne zjawisko rynkowe. Rozumiem pytania, czy można było znaleźć hotele w rozsądnym standardzie i w bardziej przystępnych cenach, czy z góry założono, iż będzie to wyjazd "no limits".


Byłem w Paryżu w trakcie igrzysk i wiem, iż dało się kwaterować ludzi po 100 euro za dobę a nie po tysiąc.
- Żeglarstwo odbywało się w Marsylii, więc nie śmiałbym z panem polemizować w tej kwestii.
Uważa pan, iż to była spłata długów za głosy w wyborach albo kupowanie przychylności na przyszłość?
- Nie mam żadnych podstaw do takich opinii, ale nie dziwię się, iż tak duże emocje w przestrzeni publicznej wzbudziła obecność na igrzyskach letnich przedstawicieli władz związków sportów zimowych i nieolimpijskich. Przy pieniądzach publicznych takie rzeczy zawsze rodzą komentarze i wątpliwości. Sam przebywałem na igrzyskach jako wiceprezydent World Sailing, skąd miałem akredytację. Smutne jest, iż niestety co cztery lata przy okazji igrzysk budzimy się dostrzegając, iż nie jesteśmy sportowym społeczeństwem i zdobywamy za mało medali. To boli, bo o ile merytoryczna dyskusja o stanie polskiego sportu jest potrzebna, a wszelkie patologie trzeba piętnować i z nimi walczyć, o tyle przykrym jest, iż odłamkami dostają wszyscy. W Polskim Związku Żeglarskim nie mamy powodów, aby chować głowę w piasek. Zawsze powtarzam, iż uczciwi nie mają się czego obawiać, ale błoto niestety przykleiło się do wszystkich związków sportowych, choćby tych, o których zawodnicy mówią, iż działają w sposób transparentny i racjonalny. Ale skoro tak jest, to tym bardziej PKOl nie powinien dostarczać paliwa do takich opinii, ale skupiać się na konstruktywnych dyskusjach. Może to kiedyś nastąpi.
Pewnie – niestety – jednak to nie nastąpi. Czytał pan tekst "Gazety Wyborczej" oparty na anonimowych wypowiedziach ludzi z PKOl?
- Czytałem.
Wy generalnie boicie się mówić pod nazwiskami, bo czujecie, iż uczestniczycie w wojnie Piesiewicza z ministrem sportu Sławomirem Nitrasem i iż lepiej dla waszych sportów będzie, jeżeli wy, ich szefowie, będziecie siedzieć cicho. Pan pod nazwiskiem powie mi, iż na przykład Nitras przesadza, iż urządza polowanie na czarownice, uważając wszystkie związki sportowe za zło? Powie pan czy bliżej jest panu do Nitrasa, czy mimo wszystko do Piesiewicza czy do żadnego z nich?
- Przede wszystkim uważam, iż PKOl działa za mało transparentnie. I to jest główna przyczyna całego zamieszania. Bądź co bądź to MSiT dofinansowuje programy sportowe związków. Bez ministerstwa, czyli bez środków publicznych, polski sport nie ma szans istnienia. Ani PKOl, ani spółki skarbu państwa tego nie zastąpią. Nie zrealizuje też tego biznes prywatny, bo wciąż nie jesteśmy krajem, gdzie w tym obszarze znajdą się miliony na wspieranie sportowców. Dlatego musimy cenić to, iż państwo chce sport dofinansowywać. Minister, jak i każdy obywatel, ma prawo zadawania pytań, wyjaśniania wątpliwości, uzyskiwania odpowiedzi. Przecież to środki publiczne. o ile nie chcemy czegoś ujawnić, od razu wzbudzamy wątpliwości i podejrzenia, iż coś chcemy ukryć. Niestety, retoryka PKOl, a tak naprawdę retoryka prezesa, bo te pisma nigdy nie były konsultowane, jest drogą na zwarcie. Ta retoryka sprawiła, iż zabrnęliśmy w ślepy zaułek i mamy dwa wyjścia – albo prezes odchodzi, albo będzie kontynuowana wojna z ministerstwem. W tej chwili impas trwa, nic się nie zmienia. Piłka na zmianę statusu jest po stronie prezesa PKOl. To on powinien stanąć na wysokości zadania i próbować załagodzić sytuację, zamiast machać przysłowiową szabelką i jeszcze namawiać do tego przedstawicieli związków.


Staje pan po stronie Nitrasa, a jest w prezydium zarządu, którym kieruje Piesiewicz. W którym momencie przestało się panu dobrze pracować z prezesem?
- Postrzegam to problemowo, a nie personalnie. A prezes na początku miał u mnie kredyt zaufania. Niestety nagle zaczęło brakować w tym wszystkim przejrzystości. Punktem zwrotnym było słynne już Walne Zgromadzenie członków PKOl w grudniu minionego roku, na którym prezes próbował przeforsować bardzo dyskusyjne zmiany statutu.
Wtrącę dla czytelników, iż prezes Piesiewicz chciał wtedy wprowadzić takie zmiany, które wydłużyłyby jego kadencję z czterech lat do ośmiu.
- Gdy mu się nie udało, sam zaczął generować podziały. Polski Związek Żeglarski, który reprezentuję, opiera swoją działalność na wartościach merytorycznych, a nie na układankach politycznych. Osiągnąłem określoną pozycję w świecie międzynarodowego sportu, od lat działam w światowych organizacjach żeglarskich, aktualnie będąc wiceprezydentem światowej federacji. Wiem na czym polega sportowa dyplomacja, jak współpracować, choćby z osobami o innych wizjach, by osiągnąć cel nadrzędny. Zdobyte doświadczenie i wolę współpracy, należąc jednocześnie do osób otwartych, zamierzałem spożytkować w działalności PKOl.
Widział pan, jak na platformie X PKOl przedstawił dotacje od ministerstwa sportu w trakcie kadencji Piesiewicza? "Fakty nie mity!". Taki początek jest jak te wszystkie wypowiedzi prezesa, iż ministerstwo daje bardzo mało, a żąda bardzo dużo. Tu zacytuję ministra Nitrasa, też z mediów społecznościowych "Rozpoczynamy od ustalenia, kto i w jakim charakterze przebywał na igrzyskach za pieniądze publiczne". I teraz pytanie: czy pan, tak jak ja i chyba tak jak Nitras, za pieniądze publiczne uznaje też te pozyskane przez PKOl ze spółek skarbu państwa? Bo prezes Piesiewicz zdaje się sądzić, iż to środki sponsorskie załatwione przez niego, więc nic do nich Nitrasowi czy kontrolerom.
- Oczywiście, iż pieniądze ze spółek skarbu państwa to również środki publiczne. MSiT, jeżeli ma wspomagać Polski Komitet Olimpijski, ma prawo oczekiwać transparentności w zakresie angażowanych kwot. PKOl jest organizacją zrzeszającą związki sportowe i przy swojej pozycji, transparentnej i otwartej działalności powinien zabiegać o sponsorów, partnerów. Także o spółki skarbu państwa. Odmawianie ujawnienia na co przeznaczono te środki, jest jak pokazywanie środkowego palca. Nie tak powinna wyglądać kooperacja w sporcie. Próba pokazania, kto jest mocniejszy i generowanie konfliktu nie świadczy dobrze o inicjatorze takich działań, którym niestety jest prezes PKOl.
To teraz pomówmy o kontrolach – Onet informował pod koniec sierpnia, iż w PKOl pojawili się kontrolerzy Krajowej Administracji Skarbowej, którzy prześwietlają zarobki prezesa oraz umowy między PKOl a niektórymi związkami sportowymi. PKOl odpowiadał, iż to nieprawda, iż żadnej kontroli nie ma. Pan wie czy kontrole były, są, będą?
- Nie mam takich informacji. Nie zdziwię się, jeżeli to prawda. Skoro w przestrzeni publicznej padają słowa: "nie powiem, nie pokażę" i dotyczą publicznych pieniędzy, to wielu Polaków uznaje, iż na pewno jest coś do ukrycia, a wszystkie związki sportowe reprezentują oszuści i złoczyńcy. Tak się nakręca cała spirala. My jako Polski Związek Żeglarski nie mamy żadnych umów podpisanych poprzez PKOl. Mamy umowę ze spółką skarbu państwa - Grupą PGE – ale do jej podpisania doprowadziliśmy w wyniku długich, merytorycznych negocjacji. I z tego jestem dumny. Podpisywanie umów ze spółkami skarbu państwa za pośrednictwem PKOl to jakiś absurdalny wytwór. Nie wiem, na jakiej zasadzie dzielone były środki, nie omawiano tego na posiedzeniach prezydium czy zarządu. Brak transparentności generuje dalsze pogłoski. Słyszymy komentarze, iż prezes sobie sam decydował na zasadzie: "Tego lubię, to mu dam, ten mnie wspomaga, to też coś dostanie, a ten jest dla mnie niemiły, to jego sport nic nie dostanie".


Uważa pan, iż realne jest odsunięcie prezesa Piesiewicza od władzy po zaledwie półtora roku jego kadencji?
- Wydaje mi się, iż chyba nie wszyscy dostrzegają prawdziwy problem. Chodzi nie tylko o wojenkę na linii PKOl – MSiT. To jest coś więcej, to tworzenie złego postrzegania całego polskiego sportu, psucie dobrego imienia naszej działalności, zniechęcanie do nas partnerów, sponsorów. Prezes PKOl jak dotąd nie staje na wysokości zadania w minimalizowaniu skutków konfliktu. Powtórzę: jesteśmy w trudnej sytuacji i w tej chwili jawią się dwa możliwe rozwiązania - albo następuje zmiana na stanowisku prezesa PKOl, albo będzie kontynuowana wojna z MSiT. I to taka, iż trudno oszacować ofiary. Na pewno polski sport na tym ucierpi. Tkwimy w impasie, z którego nie wynika nic sensownego.
Uważa pan, iż cokolwiek sensownego stanie się 17 września, czy raczej nie widzi pan na to szans?
- Liczę na zdrowy rozsądek. Ale czy mam pan na myśli odwołanie prezesa?
Nie, zupełnie nie o tym mówię – zastanawiam się czy zarząd jest w stanie zmusić prezesa Piesiewicza do tego, żeby przestał robić uniki i żeby – jakkolwiek górnolotnie to zabrzmi – stanął w prawdzie.
- Na pewno by to wszystkim pomogło. Jednak nic nie wskazuje, aby zamierzał to zrobić.
Czyli będzie wojna? Do końca kadencji Piesiewicza?
- Nie wiem.... Nie wszystkim może się podobać, iż minister kogoś negatywnie ocenia, ale jak każdy z nas, ma do tego prawo. Sam czuję się pokrzywdzony, bo żeglarstwo wpadło do wspólnego kubła z pomyjami, na co nie zasługujemy. Nasza organizacja ma na celu działać transparentnie, zawodnicy po igrzyskach dziękowali za stworzenie dobrych warunków do przygotowań. Faktem jest, iż walkę o medale przegraliśmy, ale w rywalizacji sportowej, a nie przez organizacyjne niedociągnięcia. Realizujemy dużo projektów łącząc współpracę biznesu, samorządów, ministerstw. Ludzie dostrzegają, iż to naprawdę przyzwoicie działa. Pozyskaliśmy prawo organizacji Mistrzostw Świata Klas Olimpijskich w 2027 roku, drugiej po igrzyskach największej imprezy w naszym sporcie. W całej tej sprawie potrzeba dużej dawki refleksji, czego niestety niektórym brakuje.
Idź do oryginalnego materiału