- Jakby się wypisała z tego poziomu - wspomina Wojciech Fibak trzeciego seta półfinału Roland Garros w wykonaniu Igi Świątek. I przywołuje jedno zachowanie obrończyni tytułu, której gra wówczas kompletnie się posypała. Ostatecznie przegrała z Aryną Sabalenką 6:7, 6:4, 0:6. A nasz rozmówca, nie mogąc znaleźć jednego odpowiedniego słowa w języku polskim, używa francuskiego. Takiego, które oznacza wypadek i katastrofę.
REKLAMA
Zobacz wideo "Byłem obrażony, ale już mi przechodzi". Janowicz zdradza swoje plany
Fibak w szoku po meczu Świątek. Paryska katastrofa. "Rozsypała się, posypała, pogubiła"
Wszyscy fani tenisa przed czwartkowym pojedynkiem Świątek z Sabalenką liczyli na wielkie widowisko i przez dwa sety mogli być zadowoleni. Bo choćby jeżeli któraś z zawodniczek miała gorsze chwile, to obie walczyły z całych sił i emocji było mnóstwo. Do czasu jednak, bo decydująca partia była do bólu jednostronna.
Fibak oglądał pojedynek czterokrotnej triumfatorki paryskiej imprezy z liderką światowego rankingu z trybun. I to nie z byle jakiego miejsca. Był jedną z osób zaproszonych przez menadżerkę Świątek i siedział tuż za boksem, w którym znajdowali się członkowie sztabu szkoleniowego piątej rakiety świata.
- Pod koniec meczu wszyscy mieliśmy łzy w oczach. Cała nasza grupa. Bo stało się coś niewyobrażalnego. Po dwóch fenomenalnych setach z obu stron, gdzie Sabalenka wzniosła się na jakieś absolutne wyżyny w pierwszym secie. Mogła zdominować wtedy choćby 6:1 albo 6:2, ale dał o sobie znać geniusz obronny Igi i jej waleczność. To był kosmiczny poziom z obu stron. W drugim secie również. Pokazywała wtedy gestami w stronę teamu jakby "Wygrałam tego seta i wygram mecz. Jestem tam, gdzie miałam być. Wszyscy odebraliśmy ten sygnał - relacjonuje były tenisista.
Wypytywano go wtedy o typ na trzecią partię i wskazał wynik 6:2 dla Polki, która walczyła teraz o czwarty z rzędu triumf w tej prestiżowej imprezie.
- Bo nie ma drugiej dziewczyny tak walczącej do końca i zawsze świeżej fizycznie. Przecież ona o każdy punkt walczy zawzięcie i biega do najtrudniejszych piłek jakby były najłatwiejsze na świecie - argumentuje Fibak.
Ale Świątek w tej decydującej odsłonie zdobyła zaledwie sześć punktów. Pytam więc byłego finalistę Roland Garros w deblu, co się stało z ową waleczną dziewczyną?
- Nie wiem. Francuzi mają na to słowo, które oznacza wypadek, katastrofę. Tak, jakby ktoś wyłączył prąd. Siedzę ponad 50 lat w tenisie i nie wiedziałem czegoś takiego. By dwie zawodniczki czy zawodnicy przez dwie godziny rywalizowali równo na najwyższym poziomie i nagle najważniejszy, decydujący set, a jedna strona nagle... zgasła. To nie jest choćby kryzys, to był jakiś... Nie wiem, jak to w ogóle nazwać - przyznaje były gracz światowej czołówki.
Przypomina, iż na początku meczu Sabalenka też dominowała, ale wtedy Świątek cały czas próbowała odpowiadać i kontrowała. A w trzecim secie, od stanu 0:2, była już totalna niemoc.
- W pięć minut uciekł wtedy cały mecz. Ale stało się to po raz drugi w tym spotkaniu, bo wcześniej tak było w tie-breaku (Polka przegrała go 1-7 - red.). Walczyła dwie godziny równo, by na koniec...No rozsypała się, posypała, pogubiła nagle. Jakby pierwszy raz znalazła się na tym wielkim korcie - podsumowuje Fibak.
"Wszyscy łapali się za głowy"
Taka zapaść w grze Świątek jest tym bardziej zaskakująca, iż przez ostatnie lata na korcie centralnym w Paryżu czuła się jak ryba w wodzie.
- Wydawało się, iż to jej dom, matecznik. Dlatego to było wbrew jakiejkolwiek logice. Rozmawiałem potem z Fabricem Santoro i Henrim Leconte. Wszyscy łapali się za głowy. Przy 0:4 w pierwszym secie wszyscy dookoła mówili: "O Boże, będzie 0:6, 0:6", a ja na to: "Poczekajcie, wszystko zaraz się unormuje". I tak było. Ale w decydującej partii przy 0:4 Iga szła po ręcznik i pytała o opinię osoby z boksu. Pytała co robić. Chwyciła wtedy swoją głowę i zakryła tak, jakby łapała się za nią. Jakby samą siebie pytała, co się dzieje - opowiada mój rozmówca.
Przyznał, iż jest zszokowany tym, co zobaczył. - choćby jeżeli Iga czasem przegrywała wcześniej trzecie sety, to były one wyrównane. A tu 0:6 i to w decydującej partii na mączce w Paryżu? To w ogóle abstrakcyjny, niewyobrażalny scenariusz. Niewytłumaczalne zupełnie. Od tego 0:2 posypało się wszystko. Zupełnie inna tenisistka się nam pokazała. Jak gdyby Iga się wypisała z tego poziomu. Jak gdyby stwierdziła: "Przepraszam, nie nadaję się, nie mogę na tym poziomie grać, poddaję się". Wynik 6:0 brałem pod uwagę tylko, gdyby wygrała Iga, z którą Sabalenka nie poradziła sobie w dwóch setach - kontynuuje Fibak.
Przed meczem z powodu niepewnej pogody zasunięto dach, co sprzyjało preferującej szybsze warunki Białorusince. Ale zdaniem eksperta to miało bardzo nieznaczny wpływ na losy spotkania. - To mogło być 5, może 8 procent. Nie więcej niż 10 - ocenia.
Fibak nie zapomina także o Sabalence. Podkreśla, iż należą się jej wielkie pochwały za fenomenalny mecz. Przypomina, iż klasyczna mączka jest najtrudniejszą dla liderki rankingu nawierzchnią. I to właśnie m.in. dlatego, iż Polka przegrała teraz właśnie ze świetnie spisującą się od dawna Białorusinką, nie jest on zaniepokojony tym, co się stało obrończynią tytułu.
- Uległa rakiecie numer jeden. To żaden wstyd. Poza tym osiągnęła półfinał po dłuższym kryzysie. Bo dla innych to nie byłby kryzys, ale dla Igi półfinał w Madrycie czy ćwierćfinał w Stuttgarcie to wyniki poniżej oczekiwań. A teraz osiągnęła półfinał w Wielkim Szlemie. To wielki sukces. Tak samo jak brązowy medal olimpijski sprzed roku. Iga może być dumna z siebie, mając na uwadze dwa pierwsze sety i o nich powinna pamiętać. A ten trzeci wymazać z pamięci - zaznacza.
A na koniec...przeprasza. Wszystkich tych, których namówił, by - tak jak on przed tym turniejem - postawili dziś na Świątek. - zwykle trafiam - tłumaczy się jeden z najwybitniejszych przedstawicieli polskiego tenisa.