Ważne, żeby ci, którzy staną do walki, byli znani i się nienawidzili. Scenariusz jest prosty – bohaterowie najpierw wyzywają się w sieci. Ich konflikty są potem podgrzewane i wałkowane w mediach społecznościowych aż do samej gali.
To dlatego Fame MMA przyciąga setki tysięcy przed ekranami komputerowych monitorów, bo transmisję z gali można wykupić w systemie pay per view za 20 zł. Na trybunach Ergo Areny zasiada 10 tys. osób. Dla wielu z nich to najważniejszy wieczór w roku.
Sensacja matką chrzestną
Twórcy Fame MMA noszą złotą biżuterię i przyjeżdżają drogimi autami. Nic dziwnego: Fame MMA to gwałtownie rozwijający się biznes, maszyna do robienia pieniędzy, która rozkręca się z gali na galę. Przy organizacji pracuje firma ochroniarska, jest catering, ludzie od nagłośnienia, oprawy wizualnej, przygotowania strojów i sprzętu dla zawodników. W obsługę zaangażowane są branżowe media, portale plotkarskie i firmy bukmacherskie. Za kulisami stoi kilka dużych ścianek z logo sponsorów, przed którymi zawodnicy będą udzielać wywiadów.
Wszystko ma się opłacać. Maszyna jest napędzana kapitałem ludzkim liczonym w setkach tysięcy: każdy uczestnik niczym w posagu wnosi ze sobą swoje subskrypcje, polubienia i obserwujących na Instagramie, Facebooku, Twitterze. Wnosi też swoją reputację, wcześniejsze wybryki i konflikty, które potem dodają imprezie jeszcze więcej paliwa.
Przychody łatwo policzyć.