Po wyścigu na Silverstone GP Austrii 2022 było kolejnym w kalendarzu, który zapewnił sporo emocji. Jak było w świątyni Red Bulla?
Mało kombinowania
Rywalizacja w Austrii była przede wszystkim weekendem ze sprintem, a to oznaczało inną dynamikę i organizację sesji. Przed sprintem i adekwatną rywalizacją był tylko jeden trening. czasu w testowanie różnych dziwnych rozwiązań zatem brakowało, trzeba było wejść w weekend z dobrymi ustawieniami na dany tor i tylko je dopieszczać. Tak też zrobiły adekwatnie wszystkie zespoły i dlatego pierwszy trening pokazał układ stawki jakiego w sumie wszyscy się spodziewali.
Najlepszy czas Verstappena, przed Leclerc’iem i… Russellem sygnalizującym, iż ostatnie dobre wyniki Mercedesa to nie przypadek i potężny zespół wyścigowy powoli wychodzi z kryzysu. Zaskakująco dobrze prezentowały się też Haasy i – jak zwykle z resztą – Fernando Alonso. Warto odnotować też coś nietypowego, czyli postawę Tsunody na tyle dobrą, by dystansować Gasly’ego. Słabo natomiast było w obozie McLarena, szczególnie iż Norris nie miał okazji pojeździć za wiele choćby w tym jednym treningu. Wszystko przez awarię.
Pole sprinter position
Potem od razu wskoczyliśmy w wir kwalifikacji. Tam na początku przypomnieliśmy sobie o równi pochyłej na jakiej od dłuższego czasu znajduje się zespół Aston Martin, który w całości odpadł w Q1. O dziwo blisko podobnej sytuacji był McLaren, ale Norrisowi jakoś udało się awansować dalej. Niemniej Ricciardo odpadł, dając potwierdzenie swojej (i zespołu) słabej formy. Towarzyszyli mu Zhou oraz Latifi. W Q2 z walką pożegnali się Albon, całe AlphaTauri, wspomniany Norris i Bottas. Albon zdobywając 12. miejsce potwierdził, iż pakiet poprawek Williamsa naprawdę działa.
Na początku trzeciej części bardzo dobrym czasem zaskoczył Hamilton. gwałtownie jednak jego okrążenie zostało anulowane za przekroczenie limitów toru, co z resztą miało być motywem przewodnim weekendu. Kilka chwil później Lewis próbując jeszcze raz pojechać równie szybko, stracił panowanie nad tyłem i wpakował się w bandę na zakręcie numer 7. Błąd, który rzadko można oglądać w wykonaniu Brytyjczyka. Rywalizacja została przerwana, by dać obsłudze czas na uprzątnięcie toru. Kilka chwil po wznowieniu w bandzie wylądował z kolei Russell, który stracił panowanie nad bolidem w dość standardowym miejscu, czyli na ostatnim zakręcie. Tak czy siak, dla całego zespołu Merca kwalifikacje były zakończone.
Na czele pojedynkowali się Verstappen z Sainzem i Leclerc’iem. Dobrym czasem zaskoczył Sainz, Leclerc zdołał jednak przeskoczyć zespołowego kolegę o raptem 50 tysięcznych sekundy. Największą niespodziankę sprawił jednak kierowca Red Bulla. Max jechał słabe okrążenie z dwoma żółtymi sektorami, czyli bez poprawy. Jednak to trzeci sektor dał mu pole position o trzydzieści tysięcznych przed Charlesem. Ciasno! Za Red Bullem i duetem Ferrari zameldował się byk Pereza, potem Russell, Ocon, Magnussen i Schumacher, a następnie Alonso i Hamilton. Mick Schumacher, chwalony przez inżyniera za swoje okrążenie, bez ogródek odpowiedział, iż je skopał. Tak czy siak Haas miał dwa bolidy startujące z pozycji w pierwszej dziesiątce. Forma jaką od dawna amerykański zespół nie mógł się poszczycić.
Powolny start niezłego sprintu
Sprint także przyniósł sporo emocji. Na początku nie było w ogóle wiadomo kiedy wystartuje. Najpierw u Alonso, jeszcze przed startem, nawaliła elektryka, potem Zhou stanął przy dojeździe na pola. W końcu jednak udało się wystartować. Leclerc zaatakował Verstappena iii…. stracił drugą pozycję na rzecz Sainza. Odebrał ją gwałtownie kilka zakrętów później i było widać, iż Charles nie zamierza dać zespołowi szans na rozprawy o równości kierowców, jak to było na Silverstone. Z tyłu kontakt i spadek na koniec stawki zaliczył Gasly, a Hamilton także stracił kilka pozycji.
Sainz pozostawał wciąż w strefie DRS Leclerca i dało mu to szansę na zbliżenie się do kolegi / rywala oraz kolejne ataki kilka okrążeń później. Charles jednak pokazał to co i na początku wyścigu – taryfy ulgowej nie będzie. Dwa razy agresywnie zamknął Carlosa w zakręcie dając do zrozumienia, iż gra nie jest warta świeczki. Potem Monakijczyk sam złapał lepsze tempo i zaczął pogoń za Maxem, który zdążył oddalić się na około trzy sekundy.
Zaskakujący Haas
Za nimi Hamilton odrabiał swoje straty ze startu. W końcu zbliżył się do duetu Haasa, który chwile wcześniej musiał ulec Perezowi. jeżeli Lewis miał nadzieję na szybki manewr i pogoń za resztą rywali, to musiał nieźle się zdziwić, podobnie jak większość obserwatorów. Mick Schumacher, jadący w strefie DRS Magnussena, był w stanie skutecznie blokować ataki Hamiltona, a na zakrętach i dohamowaniach pozycjonował swoje auto na torze tak, iż rywal nie miał szans. Wydawało się, iż Haas realizuje genialną grę zespołową, gdzie jeden kierowca stara się trzymać drugiego w swojej strefie DRS, tak aby ten z tyłu mógł się bronić przed rywalem. Tak się wydawało do czasu jak Mick, tracący dystans na obronie, w końcu stracił do Magnussena ponad sekundę. Schumacher od razu poprosił przez radio, by zespół przekazał Kevinowi informację, tak aby Duńczyk zwolnił i dał partnerowi DRS. Tylko, iż nic się nie stało.
Mick jeszcze przez kilka zakrętów był w stanie bronić się przed Hamiltonem i pokazał ogromnego ducha walki oraz umiejętności, choćby bez wspomagania DRSem. Miło było patrzeć na syna wielkiego mistrza, który jakby się przebudził i pokazywał klasę.
Pod koniec sprintu przewaga Verstappena nad Leclerciem zaczęła dość gwałtownie topnieć, ale nie wystarczyło okrążeń by doszło do bezpośredniej walki. Wygrał Max, przed Charlesem i Carlosem. Czwarty był Russel, przed Perezem, Oconem, Magnussenem, Hamiltonem, Schumacherem i Bottasem. Końcówka sprintu miała być jednak wskazówką co do przebiegu niedzielnego Grand Prix.
Start
Na pierwsze emocje niedzielnego wyścigu nie trzeba było długo czekać. O ile Max obronił pozycję po starcie, to Leclerc nie popełnił błędu z soboty i, pomimo ataku na lidera, nie stracił pozycji na rzecz Sainza. Kontakt na czwartym zakręcie zaliczył Perez, ciut za mocno zamykając Russella. Brytyjczyk został za tą kolizję ukarany, ale nie do końca zgadzam się z osądem sędziów. Tak czy siak dla Sergio wyścig był w zasadzie skończony.
Z tyłu Mick znów pokazywał swoje umiejętności i wyprzedził Hamiltona, który wciąż popełniał drobne błędy, od których raczej nas odzwyczaił. Tymczasem Leclerc jak cień podążał dosłownie metry za tylnym skrzydłem Verstappena i przypuszczenia ze sprintu okazały się być słuszne – Ferrari o wiele lżej od Red Bulla obchodziło się z oponami. Już po kilku rundach Max zgłaszał przez radio, iż długo nie będzie w stanie się bronić. W końcu, po paru nieudanych próbach, Charles bardzo odważnie i ryzykowanie zaatakował w czwórce, wciskając się rywalowi pod pachę dosłownie w ostatniej chwili. Prowadzenie należało do kierowcy Ferrari.
Red Bull nie czekał długo i od razu ściągnął swojego zawodnika po nowe opony. Z resztą nie tylko Verstappen miał z nimi problem, coraz gorzej radzili sobie też kierowcy Haasa, z którymi w końcu uporał się Hamilton. Max gwałtownie odrabiał straty i wyprzedzał rywali, choć walka o zwycięstwo nie zapowiadała się na łatwa. Tymczasem za jego plecami mieliśmy genialny pojedynek o ósme miejsce, w którym udział brało aż ośmiu kierowców. Magnussen, Norris, Schumacher, Alonso i Zhou pojechali świetnie. Bez kontaktu w tym ścisku udało się przejechać choćby trudny zakręt numer trzy i walka tej grupy była niezłą ozdobą wyścigu.
Nieco zamieszania
Kiedy wydawało się, iż strategia jest ustalona i Leclerc jedzie na jeden pitstop, a Verstappen na dwa z opcją gonienia, także Ferrari ściągnęło swojego zawodnika zdecydowanie za wcześnie jak na jazdę z jednym postojem. Leclerc musiał po raz kolejny wyprzedzić Maxa na torze. Mniej więcej w tej samej chwili Alonso wyprzedził Tsunodę, mimo częściowego wypchnięcia na trawę. Niezawodny Hiszpan miał jeszcze czas, w trakcie wyprzedzania po trawie i dohamowania do kolejnego zakrętu, pomachać paluszkiem Japończykowi, by nauczyć go dobrych manier!
Leclerc w końcu doszedł Maxa, a ten choćby nie próbował się bronić, co było zaskakujące. Niedługo później kierowca Red Bulla zjechał po kolejny komplet nowych opon, a po powrocie na tor zespół nie pozostawiał już złudzeń, iż wygrana nie jest w zasięgu. Verstappen miał zadbać o opony, by nie było konieczności dodatkowego zjazdu. Ferrari pewne swego także ściągnęło Charlesa do boksów, który niedługo po powrocie na tor znów przeskoczył Maxa. Red Bull nie miał odpowiedzi na tempo Ferrari. Za liderami nieźle rozkręcił się zespół Haasa, a przede wszystkim – Mick. Panowie uporali się z nadspodziewanie wysoko jadącym Strollem i zajmowali ósmą oraz dziewiątą lokatę.
Grande fajerwerki
Zanosiło się, iż Maxa przeskoczy także Sainz i dublet Ferrari w świątyni Red Bulla jest nieunikniony. W bolidzie Hiszpana doszło jednak do efektownej (i niebezpiecznej) eksplozji jednostki napędowej. Carlos zaparkował na podjeździe pobocza koło trzeciego zakrętu i niezbyt mógł wysiąść, bo bolid się staczał, tymczasem za plecami buchały mu płomienie. Na szczęście wszystko udało się rozwiązać bez szkody dla kierowcy, poza urażoną ambicją i straconymi punktami. Wyścig układał się po prostu zbyt dobrze dla Ferrari, by mógł się tak zakończyć, a to był dopiero początek.
W wyniku awarii bolidu Sainza na torze wprowadzono wirtualny samochód bezpieczeństwa. Tym razem Ferrari nie popełniło błędu z Silverstone i po raz kolejny w alei serwisowej pojawili się tak Verstappen jak i Leclerc. Ten drugi po wznowieniu rywalizacji zaczął jednak przekazywać przez radio dość niepokojące komunikaty o zachowaniu pedału gazu. Ewidentnie przepustnica nie zamykała się do końca, choćby pomimo puszczeniu pedału przez kierowcę. Widać to było choćby na danych z relacji telewizyjnej.
Wcale nie takie oczywiste zwycięstwo
Po kilku okrążeniach grozy dla Ferrari i przewagi Charlesa, która z trzech sekund stopniała do poniżej dwóch, kierowca z Monako przeciął w końcu linię mety wygrywając GP Austrii 2022. Za nim finiszował Verstappen, przed trzecim Hamiltonem, który potwierdził dobrą formę Mercedesa, a przy tym wykorzystał nieszczęście rywali. Czwarty był Russell, potem Ocon, Schumacher, Norris, Magnussen, Ricciardo i Alonso. Ciąg pecha tego ostatniego zdaje się nie mieć końca. Po awarii z początku sprintu tu musiał na końcówce wykonać dodatkowy zjazd ze względu na bardzo duże wibracje.
Teraz przed nami dwa tygodnie przerwy i F1 zawita na Paul Ricard. Z tegoroczną stawką może choćby na francuskim torze testowym F1 dostarczy nieco emocji.