Euro 2024. Polska przegrywa z Holandią, czyli... odwieczna walka serca z rozumem

nabialoczerwonym.com 3 miesięcy temu
PIŁKA NOŻNA. Polska przegrała z Holandią 1:2 w swoim pierwszym meczu w finałach Mistrzostw Europy w Niemczech. Przyznam wam całkowicie szczerze, mam duży problem z oceną tego spotkania. Niby nie doszło do klapy, do których nasi piłkarze zdążyli na przełomie lat już nas przyzwyczaić, ale ostatecznie jedno i cały czas to samo się nie zgadza - ilość punktów.
Adam Buksa (z prawej) strzelił dla Polski gola w meczu z Holandią. Teraz wraz z kolegami zagra przeciwko Austrii. Fot. Piotr Stańczak.
Czy jedna porażka może "smakować" inaczej niż druga? Jakkolwiek idiotyczne wydaje wam się to stwierdzenie, zaczynam się łapać na tym, jak tu ocenić 1:2 z Holendrami w zestawieniu z innymi, pierwszymi meczami Polaków w wielkich turniejach w XXI wieku.

Kiepskie inauguracje w XXI wieku

Różne pokolenia biało-czerwonych wcale nas w tym temacie nie rozpieszczały. 0:2 z Koreą Południową w mundialu 2002, 0:2 z Ekwadorem w mistrzostwach świata 2006, 0:2 z Niemcami w Mistrzostwach Europy 2008. Choć nie jest to podróż piękna i sentymentalna, idźmy dalej - 1:1 z Grecją w Euro 2012, na Stadionie Narodowym, na inaugurację imprezy, której byliśmy współgospodarzem.
Z tej fatalnej serii wyłamali się wreszcie podopieczni Adama Nawałki, którzy na inaugurację Euro 2016 pokonali Irlandię Północną 1:0. Co za tym idzie, wyszli później z grupy i dotarli do ćwierćfinału, co jest największym osiągnięciem Polaków w XXI wieku.
Okazało się jednak, iż był to wyjątek od reguły. Kolejne wielkie imprezy: 1:2 z Senegalem w mundialu 2018 i także 1:2 ze Słowacją w Euro 2020 (turniej, jak pamiętamy, ze względu na pandemię koronawirusa, odbył się rok później). Na inaugurację mistrzostw świata w Katarze w 2022 wprawdzie nie przegraliśmy, padł bezbramkowy remis z Meksykiem, ale od stylu gry Polski "zęby bolały", w dodatku karnego nie wykorzystał Robert Lewandowski.

Wystarczy poczuć tę atmosferę

Nadeszły finały Euro w Niemczech i człowiek znów podświadomie zaczął się łudzić, iż może jednak w starciu z Holandią wypadniemy inaczej. Niby podstaw do tego wielkich nie było, balonik też nie był tym razem szczególnie pompowany, ale tak już jest - wystarczy, iż człowiek poczuje tę atmosferę, zobaczy tych ludzi w biało-czerwonych barwach, zaśpiewa Mazurka Dąbrowskiego przed rozpoczęciem meczu i... nagle przestają liczyć się te wszystkie nieudane inauguracje z ostatnich ponad dwudziestu lat. Gra toczy się tu i teraz, nie w Korei czy Austrii.
Kiedy jeszcze w 16 minucie Polska zaskakuje pewnych siebie "Pomarańczowych", Adam Buksa zdobywa gola po celnej główce, to już w ogóle nadzieje budzą się od nowa.
Nawet, kiedy po niespełna pół godziny gry rywale wyrównują, to masz świadomość, iż ta szansa przez cały czas jest, iż Polska walczy, iż piłkarze nie zwieszają głów.

Pełne nadziei serce drży

Zaczyna się odwieczna batalia serca z rozumem. To pierwsze podpowiada, iż jest dobrze, iż mamy szansę, ale z drugiej strony widzisz, iż to jednak Holendrzy posiadają optyczną przewagę, iż tworzą więcej groźnych sytuacji, iż to nasz bramkarz Wojciech Szczęsny ma jednak więcej roboty. Wtedy to pełne nadziei serce drży, kiedy piłka znajduje się niebezpiecznie blisko naszego pola karnego. Przychodzi 83 minuta i tę nadzieję diabli biorą, bo zespół Ronalda Koemana obejmuje prowadzenie 2:1. Emocje są, nasi walczą, choćby w doliczonym czasie gry, ale już wtedy brakuje argumentów, jak to mówią eksperci, czysto piłkarskich.
Po końcowym gwizdku człowiek jest smutny, wkurzony, klnie nie tylko pod nosem, bo cóż po walce i zaangażowaniu, mniejszych i większych szansach, jeżeli ostatecznie zero punktów na koncie.

Dobijesz przeciwnika, albo... on ciebie

Przez moment pociesza się, iż jednak styl na tle silnego rywala, był dobry, zdecydowały detale, iż jeszcze w 83 minucie mieliśmy ten upragniony punkt. To wszystko jest prawda, ale z drugiej strony pojawia się argument, iż przecież zbyt rzadko oddalaliśmy grę od własnego pola karnego, iż 10 minut niezłej postawy w ataku pozycyjnym na początku drugiej połowy to zbyt mało, tak samo jak indywidualne szarpnięcia i szarże. To nie wystarczy na ekipę pokroju Holandii.
Pewnie, iż cieszy, jeżeli przypomnimy sobie wyjazdowe potyczki sprzed roku w Czechach, Mołdawii czy Albanii. Teraz Polska gra o niebo lepiej, daje jakieś nadzieje, ale niestety - w mistrzowskich turniejach decydują detale, szczegóły. Tu niczego nie wygramy zrywami i dobrym wrażeniem przez kilkanaście minut czy choćby w jednej połowie. W meczu z faworytem masz zwykle kilka sytuacji do zdobycia gola. jeżeli go nie dobijesz, to on... dobije ciebie. Drużyny takie jak Holandia nie kalkulują, nie zadowalają się remisami, u nich styl musi zgadzać się z wynikiem.

Styl niby lepszy, ale punktów zero

Mecz meczowi nierówny, więc na podstawie niedzielnej potyczki nie będę wróżył, co stanie się w piątek, w starciu z Austrią w Berlinie. To inny rywal.
Tak samo nikt nie wciągnie mnie w rozważania, typu "co się stanie, kiedy wygramy z Austriakami, zremisujemy z Francuzami a cała ten z tamtym zremisuje czy przegra". Historia już niejednokrotnie pokazała, iż takie dywagacje palą na panewce.
Oczywiście, iż gra Polski przeciwko "Pomarańczowym" pokazała, iż nie można już stawiać na nas przysłowiowego krzyżyka, iż pod wodzą Michała Probierza coś w tej reprezentacji drgnęło. Wypadliśmy na początku mistrzostw lepiej niż Szkocja, Węgry czy choćby Chorwacja, nie jesteśmy obiektem drwin. Tyle, iż samo dobre (czy choćby niezłe) wrażenie nie wystarczy, aby coś po sobie pozostawić na tym Euro u naszego zachodniego sąsiada, w obecności świetnych polskich kibiców. Ono cieszy, ale zaraz potem trzeba popatrzeć na liczby. Te, niestety, już nie przemawiają na naszą korzyść. Mamy tyle samo "oczek" co po inauguracji w Korei, Niemczech w 2006, Austrii, Rosji czy Sankt-Petersburgu na poprzednim Euro (po meczu ze Słowakami).
PIOTR STAŃCZAK

POLECAM:

Podcast Na biało-czerwonym szlaku, odcinek 6: Grzegorz Grzegorczyk, pierwszy trener Kacpra Urbańskiego, reprezentanta Polski.
Idź do oryginalnego materiału