Polska Złota Piątka była w 2007 roku na szczycie. Wygrała trzy najważniejsze, e-sportowe turnieje – Wielkiego Szlema. Niestety był to również początek końca pierwszego okresu ich świetności.
Przeczytaj też:
- część pierwszą: Jak rodziła się polska potęga Counter-Strike’a
- część drugą: Gralnie podbijają postpeerelowską rzeczywistość
- część trzecią: Jak powstał „złoty skład” Counter Strike’a? „Jakby Real łączył się z Barceloną”
- część czwartą: „Ogień, ciśniemy frajerów!” Jak polscy „górnicy CS-a” zostali mistrzami świata
- część piątą: Zdobyli „e-sportowego Wielkiego Szlema”. Złota Piątka przechodzi do historii
Złota piątka rozumiała się bez słów.
– Poruszaliśmy się jako całość, szybciej niż inni
– zauważa LUq, snajper drużyny.
– Nie zastanawiałem się, czy kolega mnie pokryje czy ucieknie, gdy poleci granat oślepiający. Wiedziałem, iż mnie nie opuści – dodaje.
Najważniejsze były bootcampy – zgrupowania, na które najczęściej wybierano szwedzkie kafejki z szybkim Internetem. Zapraszały do siebie Złotą Piątkę, bo chciały przyciągnąć odwiedzających i dysponowały znacznie lepszymi łączami niż w Polsce.
– Poza bootcampami i turniejami raczej nie spotykaliśmy się twarzą w twarz. Wspólnie świętowaliśmy, ale poza tym nie spędzaliśmy ze sobą czasu w realu. Kiedyś trzeba było od siebie odpocząć – śmieje się Lord.
Największy wpływ na scementowanie Złotej Piątki miał paryski turniej ESWC z 2007 roku, gdzie Polacy pojechali w roli faworytów.
Ba, choćby na krajowych eliminacjach (zdjęcia poniżej) traktowani byli jako gwiazdy przez lokalnych konkurentów. Wydawało się, iż byli nie do zatrzymania.
Opublikowane kilka tygodni wcześniej zestawienie Gotfrag World Rankings stawiało ich na pierwszym miejscu zarówno w Europie, jak i na świecie. Na początku lipca do Francji zjechały jednak wszystkie najlepsze drużyny. Przyciągnęła je nie tylko wynosząca 76 tys. dol. pula nagród, ale również wyjątkowa oprawa, godna e-sportowej olimpiady.
– Kiedy wychodziliśmy na scenę, spotykał nas ogłuszający doping tysięcy kibiców. Spiker wyczytywał nasze nazwiska i ksywki prawie jak na meczu bokserskim. Każdy chciał to przeżyć – komentuje Lord.
Pierwszy dzień obył się bez strat punktowych, jednak PGS pozwalał przeciwnikom na osiąganie dwucyfrowych rezultatów. Choć nie niszczył konkurentów jak na WCG, to zwycięstwo Polaków ani przez moment nie wisiało na włosku. Przekonali się o tym Grecy z VatosLocos, Portugalczycy z Lansports, Rosjanie z Virtus.Pro i Hiszpanie z x6tence. Polacy awansowali z grupy z pierwszego miejsca i zasłużyli na dzień przerwy na rozpracowanie kolejnych przeciwników.
Najtrudniej zapowiadał się pojedynek z Norwegami grającymi pod banderą duńskiej organizacji MeetYourMakers (ang. poznaj swoich stwórców).
Dysponowali największym budżetem spośród wszystkich drużyn i mieli ogromny apetyt na wygrywanie.
W pierwszym meczu kolejnego dnia Polacy zmierzyli się z Finami z 69N-28E. Klanu, który przyciągał uwagę swoją zagadkową nazwą. Dopiero po zawodach okazało się, iż jest to część kampanii marketingowej niemieckiego producenta sprzętu komputerowego Roccata. Współrzędne geograficzne oznaczały bowiem fińskie jezioro Inari, gdzie niemieccy badacze mieli odnaleźć cudowny materiał, wykorzystany później w produkcji klawiatur czy myszek. Niestety chyba nie przekazali go swoim graczom, bo ci ulegli Polakom 13 : 17. Dokładnie takim samym stosunkiem punktów zakończyła się potyczka z MYM-em. Była to druga porażka Norwegów, która odesłała ich do domu, a włodarzy nakłoniła do poszukiwania nowej piątki. W przyszłości zaważy to na dalszej historii innej piątki – tej złotej.
Niespodziewanie najtrudniejsze warunki PGS-owi postawiła chińska formacja TR.Victory. Mecz zakończył się bowiem rezultatem 15 : 15. Nie miało to już jednak wpływu na wyjście z grupy. Zaraz za jej wrotami czekało dwóch wymagających przeciwników ze Szwecji – Ninjas in Pyjamas i Fnatic. Pierwsi stanowili tylko krótki przystanek na drodze do finału, drudzy urwali PGS-owi pierwszą mapę, ale na dwóch kolejnych nie byli w stanie zatrzymać rozpędzonego, biało-czerwonego pociągu (który – co możecie zobaczyć na poniższym wideo – wciąż jechał „na luzie”). Na ostatniej stacji jego biegu czekała już dobrze znana duńska formacja NoA.
Pierwsza mapa finału nie zwiastowała jeszcze, iż finał rozstrzygał się będzie w tak dramatycznych okolicznościach. PGS zdominował de_train, wygrywając 16 : 5. Początek drugiej również upłynął pod dyktando Polaków, którzy prowadzili już 10 : 5. – Brakowało nam tylko sześciu rund i… może się zanadto rozluźniliśmy – wspomina Lord. – Duńczycy gwałtownie wyrównali i postawili Polaków pod ścianą, prowadząc 15 : 14. Zwycięstwo NoA oznaczałoby konieczność rozegrania trzeciej mapy. PGS chciał więc za wszelką cenę doprowadzić do dogrywki. Obie drużyny wybiegły na – być może ostatnie – starcie na mapie de_nuke. Szybka wymiana ognia sprawiła, iż na placu boju pozostali tylko Neo i Hpx. Dzieliło ich kilka metrów wąskiego korytarza, kiedy cała sala wstrzymała oddech, wiedząc, iż starcie tych dwóch zawodowców będzie najważniejsze dla całego meczu. Neo zaatakował. Jako pierwszy wychylił się zza rogu i na milisekundę dojrzał Hpxa. Jak na Dzikim Zachodzie – o wyniku miał zadecydować refleks rewolwerowców: kto pierwszy naciśnie spust, kto trafi w głowę.
W jednym z późniejszych target=”_blank”>wywiadów, kiedy Lord został zapytany, czy Neo ma szansę na nagrodę dla najlepszego gracza, odpowiedział kategorycznie, iż nie ma takiej możliwości, bo to nagroda dla ludzi, a Neo jest z kosmosu.
– Właśnie takie akcje udowadniały, iż Neo urodził się z myszką i klawiaturą w dłoniach
– żartuje Lord.
Hpx mógł tylko obserwować, jak jego postać pada na ziemię rażona kulą z broni Polaka.
Dogrywka zafundowała kibicom huśtawkę nastrojów. Polacy mieli kilka szans na zakończenie meczu po dwóch mapach, ale Duńczycy doprowadzili do remisu po trzy. Potrzebna była kolejna dogrywka, w której PGS był tylko tłem dla NoA, popisującego się doskonałą egzekucją strategiczną. Losy meczu miały się decydować na trzeciej, ostatniej mapie. Jej decydujący moment miał miejsce przy stanie 14 : 9 dla Polaków. jeżeli wygraliby tę rundę, przeciwnicy mogliby pakować walizki, w przeciwnym wypadku daliby Duńczykom ostatnią szasnę na pogoń za uciekającym pucharem.
Polacy grali po stronie antyterrorystów. Zaczęli więc od obstawienia dwóch bombsite’ów. Podzielili się w ten sposób, iż bombsite B wziął kuben z Neo, a bombsite A Taz, LUq i Lord. Ofensywa NoA zaczęła się na tym pierwszym. W ruch poszły granaty, więc Kuba z Filipem przygotowywali się na przyjęcie ataku. Ten jednak nie nadchodził tak długo, iż stało się jasne, iż był to zwykły fake, czyli sposób na przechytrzenie przeciwnika – sprawienie, iż pomyśli, iż atak nadejdzie z innego miejsca, niż dzieje się to w rzeczywistości.
Polacy gwałtownie zrewidowali strategię i zwarli linię obrony. Duńczycy byli już na to przygotowani. Ich snajper zdjął kubena. Polski snajper – LUq – odwdzięczył się tym samym, ale jego też niedługo dosięgnął headshot.
– Wejście NoA na pełnej prędkości mocno nas zaskoczyło
– podkreśla Lord.
We dwójkę z Tazem nie wytrzymali starcia z czującymi nóż na gardle Duńczykami. Neo został sam przeciwko trzem przeciwnikom. Jeden zaczął go okrążać, ale Filip, jakby czytając w jego myślach, postanowił wyjść mu na spotkanie i podobnie jak na wcześniejszej mapie wyszedł obronną ręką ze starcia twarzą w twarz. Została jeszcze chroniąca się za drewnianymi skrzyniami dwójka terrorystów, którzy spokojnie oczekiwali, aż podłożona przez nich bomba wybuchnie.
Neo znów musiał zaatakować
Zaczął przenosić celownik to na jedną, to na drugą skrzynię, bo wiedział, iż zza którejś z nich w najmniej spodziewanym momencie wychyli się terrorysta. Duńczycy teoretycznie mogli załatwić Polaka metodą na przynętę. W czasie, gdy jeden wyszedłby Neo na spotkanie, drugi miałby czysty strzał z boku. Na szczęście nie mieli czasu w synchronizację. Już kilka pikseli wystające zza brunatno-żółtych tekstur wystarczyło do zapakowania Duńczykom kulek z napisem „drugie miejsce”.
Po chwili Neo rozbrajał już bombę, a kolejna, ostatnia runda była tylko formalnością. Tłum szalał, skandując ksywkę Neo, fotoreporterzy zabijali się o najlepsze miejsce przed podium, gdzie organizatorzy dekorowali zwycięzców, a Złota Piątka próbowała otrząsnąć się z euforycznego transu.
Wywalczyli mistrzostwo. Po raz kolejny.
W drodze po tytuł pokonali najlepsze drużyny, pokazując opanowanie, precyzję, refleks i szczyptę szaleństwa.
– To było fantastyczne uczucie. Pomimo tylu niepowodzeń i trudnych chwil zdołaliśmy podnieść się i wygrać trzy największe imprezy na świecie… Nie da się tego opisać słowami – komentował Taz.
Niestety miał być to szczyt ich formy w ojczystych barwach.
Niedługo po powrocie z Paryża stosunki na linii PGS – Złota Piątka zaczęły się psuć.
O kłopotach mistrzów przeczytacie w kojejnej części cyklu.
Materiał pochodzi ze zbioru reportaży Karola Kopańki „Polski e-sport”.
Zdjęcie główne: ESWC Official