Te mistrzostwa można podsumować w zasadzie jednym zdaniem – życie stworzyło gotowy scenariusz na film. Pod względem narracyjnym żadne Mistrzostwa Świata w historii rozgrywek w League of Legends nie mogą się w zasadzie równać z tym co zobaczyliśmy.
Legendy i koledzy ze szkoły
Na przeciwko siebie stanęły dwie legendy, postacie niesamowicie zasłużone dla esportu. Mowa tutaj oczywiście o Lee „Fakerze” Sang-hyeoku oraz Kimie “Defcie” Hyuk-kyu.
Obaj zawodnicy przeszli całkowicie inną drogę w swojej karierze – Faker już od początku uchodził za wielkiego, a z czasem stworzył niesamowite dziedzictwo, a w powszechnej świadomości jest najlepszym graczem w historii. Teraz jednak, po 6 latach wielki król ponownie trafił do finału rozgrywek, gdzie zamierzał odzyskać swoją koronę.
Z drugiej strony Deft, zawodnik, który przez całą swoją karierę był jedną z ikon koreańskiej sceny w League of Legends, ale nigdy nie potrafił dojść do wymarzonego finału Worldsów, a co dopiero go wygrać. Tymczasem w prawdopodobnie ostatnim swoim sezonie udało mu się wreszcie awansować do finału.
W ten sposób dwie legendy spotkały się na ubitej ziemi dwie legendy esportu, których jedyną cechą wspólną jest to, że…chodzili do jednego liceum.
Starcie tytanów
Przed meczem tradycyjnie mało kto wierzył w DRX. Raczej większość społeczności była zdania, iż tym razem już im się nie uda. Tymczasem okazało się, iż niczym w bajkach z dzieciństwa “siła przyjaźni i determinacja” zwyciężyły z dużo silniejszym przeciwnikiem.
T1 podchodziło do tego meczu jako niekwestionowany faworyt. W składzie wicemistrza Korei znajdował się przecież Faker otoczony czterema prawdopodobnie największymi talentami na świecie.
Z drugiej strony drużyna, która na tych mistrzostwach zaprzeczyła wszystkiemu co dotychczas znaliśmy. DRX jako pierwsza w historii:
- Wygrała turniej będąc dopiero czwartą drużyną ze swojego regionu
- Wygrała turniej awansując z fazy kwalifikacyjnej
Pięciomapowe starcie
Jak inaczej rozstrzygnąć się mógł finał z taką narracją, jak nie w pełnej serii BO5. Drużyny rozegrały pięć map, ale w ostatniej górą było DRX.
Po pierwszym starciu nic nie zapowiadało, iż doczekamy się takiego widowiska – T1 dosłownie przejechało się po swoich rywalach nie dając im najmniejszych szans.
Wszystko zmieniło się potem, DRX udało się urwać drugą mapę i od tego momentu gra była zdecydowanie bardziej wyrównana niż w pierwszej odsłonie rywalizacji.
Wreszcie, po ponad 40-minutowym boju to underdog na czele z Deftem zniszczył bazę przeciwnika i w efekcie mógł wznieść ręce w geście triumfu. MVP finałowego meczu został toplaner ekipy DRX, Hwang “Kingen” Seong-hoon. Zawodnik na przestrzeni całej serii siał istne spustoszenie grając Aatroxem i był jednym z fundamentów triumfu.
Po zniszczeniu bazy eksplodowały emocje
Zawodnicy DRX sekundę po zniszczeniu bazy rywala pogrążyli się w istnej euforii. Okrzyki radości, a także fakt, iż niesamowita historia stała się rzeczywistością towarzyszyły całej ceremonii “koronacji nowych królów“
Tam gdzie są zwycięzcy, są jednak także przegrani. Smutnym elementem tego wydarzenia był zdecydowanie obrazek wspierającego T1. Ryu “Keria” Min-seok mimo tego, iż był prawdopodobnie najmocniejszym ogniwem swojej ekipy w finale, to również najbardziej emocjonalnie zareagował na porażkę.
Społecznością wstrząsnęło nagranie na płaczącego zawodnika, którego pocieszają jego koledzy z drużyny, a także jego były kolega z drużyny… Deft.
W ten właśnie sposób Mistrzostwa Świata w League of Legends dobiegły końca. Mieliśmy do czynienia z prawdopodobnie najlepszym turniejem w historii tej gałęzi esportu, a każde kolejne rozgrywki będą miały niesamowicie trudne zadanie, aby dorównać Worldsom 2022.