Siatkarze Asseco Resovii łapali się za głowy w trzecim secie, gdy punkt dla Ziraatu Bank w bardzo trudnej sytuacji zdobył Trevor Clevenot. Francuz w porównaniu z pierwszym meczem finału Pucharu CEV (ekipa z Ankary wygrała wtedy 3:2 i 19:17 w tie-breaku) był znacznie jaśniejszą postacią w swoim zespole, ale głównym katem był Matthew Anderson. To właśnie Amerykanin rozpoczął w drugim secie serię, która okazała się początkiem końca rzeszowskiej drużyny.
REKLAMA
Zobacz wideo Aluron CMC Warta Zawiercie z awansem do półfinału PlusLigi. Bartosz Kwolek ocenił dwa pewne zwycięstwa z Asseco Resovią Rzeszów
Wyszły na jaw wszystkie bolączki Resovii. Komentator nie miał złudzeń: przetrwajmy to
Gdy tylko się okazało, iż Bednorz zagra w tym sezonie w Resovii, to jasne było, iż będzie jednym z filarów. Wtedy jednak nie sposób było przewidzieć, iż przyjmujący będzie miał takiego pecha do kontuzji. Najpierw zimą zaliczył przymusową przerwę z powodu kontuzji palca dłoni, a w ostatnich miesiącach znacznie więcej pauzował, niż grał ze względu na dwie kontuzji łydki.
Przyjmujący reprezentacji Polski wrócił do gry w sobotę, w drugim meczu ćwierćfinałowym PlusLigi przeciwko Aluronowi CMC Warcie Zawiercie. Był wtedy po dwóch treningach i z oczywistych względów był daleki od swojej najlepszej gry. Cudu nie było - do środy nie potrenował dużo więcej, a rywale z premedytacją to wykorzystywali.
37 - tyle razy Bednorz przyjmował piłkę w tym spotkaniu, podczas gdy w występującego na tej samej pozycji Klemena Cebulja i libero Michała Poterę rywale celowali dwukrotnie rzadziej. I to mimo iż Bednorz został zdjęty w połowie czwartego seta.
- Mają dobry pomysł, chcą Bartosza umordować - stwierdził w trzecim secie wspomniany Drzyzga.
A Ziraat kontynuował nękanie Bednorza. Ten nie był tak skuteczny jak zwykle na zagrywce. Początkowo jeszcze problemy przysłaniał atakiem, ale z czasem i w tym elemencie jego skuteczność spadała.
Ale trzeba od razu zaznaczyć - te problemy ze skutecznością nie były wyłącznie jego winą. W pierś mocno powinien się tu uderzyć Gregor Ropret. Już w pierwszej części sezonu Słoweniec zbierał fatalne recenzje i często był wskazywany jako jedna z głównych przyczyn kolejnych porażek. Gdy ostatnio Resovia wygrała 17 meczów z rzędu, to wydawało się też, iż i Ropret zaczął trochę lepiej grać. Ale ostatnio znów było do bólu wolno, schematycznie i niedokładnie.
Kiedy do tego dołoży się nierówną grę Cebulja i Stephena Boyer, to widać od razu, iż tych słabych ogniw było po prostu za dużo. Wszystkie bolączki, które Resovia miała w pierwszej części sezonu, znów wyszły na światło dzienne.
Pech rzeszowian polegał zaś na tym, iż Zirrat znów grał niemal cały czas równo. Nie wykorzystali szansy w trzecim secie, którego zaczęli do stanu 0:5. A czwarty był już formalnością. Największy pech Resovii polegał jednak na tym, iż ekipa z Ankary miała w swoim składzie Anderson. Amerykanin po raz kolejny potwierdził, iż jest graczem światowej klasy. To on zadał rywalom pierwszy cios, który w drugiej partii popisał się serią zagrywek.
- Przetrwajmy to, bo chyba nic więcej nie da się zrobić - mówił Drzyzga przy stanie 9:15. A po chwili Anderson dołożył kolejnego asa.
O ile tydzień temu w Rzeszowie Amerykanin miał wielkie wsparcie w Wouterze ter Maacie, to tym razem holenderski atakujący długo był cieniem siebie z pierwszego meczu. Tyle iż wobec jego słabszej dyspozycji pałeczkę przejął Clevenot. A w Resovii nie było komu to zrobić. Nie po raz pierwszy w tym sezonie.
Tym samym skończyły się marzenia o wielkim polskim hit-tricku w europejskich pucharach w tym sezonie. W marcu Bogdanka LUK Lublin wygrała Puchar Challenge, rozgrywki trzeciego szczebla. Wciąż zaś pozostaje jeszcze szansa na drugi z rzędu dublet - w maju w Final Four Ligi Mistrzów wystąpią Jastrzębski Węgiel i klub z Zawiercia, które zmierzą się w finale.
Przed Resovią już ostatni akcent w tym sezonie. W przyszłym tygodniu rozpocznie rywalizację o piąte miejsce w PlusLidze, o które powalczą z Zaksą Kędzierzyn-Koźle. jeżeli rzeszowianie wygrają, to zapewnią sobie w przyszłym sezonie występ w Pucharze Challenge.