Dotychczas nie zdarzyło się, by ktokolwiek spadł z Premier League już siedem meczów przed końcem sezonu. choćby Derby County w okresie 2007/08, gdy na koniec miało zaledwie 11 punktów i przyklejoną łatkę "najgorszej drużyny w historii", spadało kolejkę później niż Southampton. Zresztą, punktowo Southamtpon też może jeszcze Derby przebić, bo na razie ma zaledwie 10 punktów. Ma też najgorszy atak - tylko 23 strzelone gole, najsłabszą obronę - aż 74 straconych bramek. I coś jeszcze, matematycznie niemierzalnego - zgubione po drodze ideały. Bałagan i absolutny chaos.
REKLAMA
Zobacz wideo Na zgrupowaniu reprezentacji Polski piłkarz został przyłapany w pokoju z hostessą. "Wiemy, iż tam jesteś, otwieraj!"
Southampton najgorszym zespołem w historii Premier League? Co za chaos!
Nie da się bowiem opowiedzieć o katastrofalnym sezonie Southampton, sprowadzając wszystko do suchych liczb. Za tym wszystkim stoi historia kompletnego pogubienia się i utraty wiary we wszystko, co robiło się przez ostatnie półtora roku. To opowieść o zatraconych ideałach, o odbijaniu się od ściany do ściany, o przejściu z naiwnego pomysłu na grę do braku jakiegokolwiek wizji. To też kolejny przykład, jak duża przepaść dzieli dwie najlepsze ligi w Anglii. Kto był piękny na zapleczu, na salonach okazuje się śmieszny. Trzej beniaminkowie - Southampton, Leicester i Ipswich Town najprawdopodobniej spadną z ligi już po pierwszym sezonie, a bezpośrednio wrócą Burnley i Sheffield United, czyli zespoły, które były w niej sezon temu. Rośnie liczba zespołów, które są za słabe na Premier League, a za mocne na Championship, dlatego eksperci powtarzają dziś hasła, iż niemal każdy klub, który wywalczy awans, będzie musiał wymyślić się na nowo. I dodają: Southampton tego nie zrobił.
Symboliczny był już pierwszy mecz sezonu z Newcastle United, w którym rywale od 28. minuty grali w dziesiątkę po czerwonej kartce dla Fabiana Schara, mieli zaledwie 22 proc. posiadania piłki i oddali w meczu tylko jeden celny strzał, a i tak wygrali 1:0. Po prostu - bramkarz Southampton Alex McCarthy, który zgodnie z pomysłem trenera Russella Martina za wszelką cenę próbował rozgrywać piłkę, podał ją prosto pod nogi przeciwnika i podarował mu bramkę. Później powtarzało się to jeszcze wielokrotnie, a błędy w rozegraniu tuż przed własną bramką stały się zmorą Southampton. Owszem, sezon wcześniej, gdy występował w niższej lidze, potrafił grać pięknie, a cierpliwe budowanie akcji imponowało. Ale w starciu z najlepszymi zespołami, wypadał naiwnie. Tylko do 16. kolejki jego piłkarze popełnili 11 błędów, które doprowadziły do straty bramki! Wyglądało to tak, jakby trener sam wsadzał kij w szprychy swojego zespołu, zmuszając go do przesadnie ambitnej i eleganckiej gry. Przeciętni piłkarze czuli się w niej skrępowani.
Straty przysłaniały jakiekolwiek zalety takiej gry, dlatego w pewnym momencie wszyscy - od kibiców na forach, przez ekspertów w telewizjach, po dziennikarzy na konferencjach prasowych - namawiali Russela Martina, by nie był tak uparty i spróbował choćby odrobinę zmienić swój pomysł na grę, by jego zespół przestał być tak przewidywalny i niedostosowany do realiów. Ale jak przekonać kogoś, kto nad biurkiem ma oprawiony w ramkę cytat z Pepa Guardioli: "Kiedy wygrywamy, model wydaje się dobry i nikt niczego nie kwestionuje. Ale pamiętajcie, nie zawsze będziemy wygrywać. Wtedy pojawią się wątpliwości. Pojawi się pokusa, by od tego modelu odejść. To będzie moment, w którym będziemy musieli jeszcze bardziej wierzyć w to, co robimy"? Trener Southampton autentycznie się tego trzymał. To idealista, wizjoner, zaślepieniec. - Media i kibice wywierają ogromną presję, bym się zmienił i dostosował. Odczuwałem to już latem, zaraz po tym, jak awansowaliśmy. Wszyscy powtarzali: "Och, będziecie musieli zmienić sposób gry w Premier League". A moim zdaniem, będziemy musieli jeszcze bardziej dbać, by pozostać sobą. Będziemy musieli być odważniejsi niż kiedykolwiek - odpowiadał na jednej z konferencji prasowych.
Był jednak tak nieskuteczny, iż władze Southampton już w połowie grudnia miały po dziurki w nosie jego idealizmu i kompletnie przestawiły wajchę. Następcą Russella Martina został Ivan Jurić - z pragmatycznej włoskiej szkoły. Styl gry przestał mieć znacznie. Konferencje prasowe też zmieniły swój wydźwięk. Już nie mówiło się o tożsamości i ideałach, ale o skuteczności i wynikach. Nagle bramkarz Southampton dostał przyzwolenie, by wznawiać grę dalekim wybiciem. Atakowani przez rywali obrońcy także mieli nie kombinować i jak najszybciej oddalać zagrożenie. Wyglądało to na misję "utrzymanie za wszelką cenę". Ale kompletnie nic z tego nie wyszło. Jurić poprowadził zespół w czternastu meczach - jeden wygrał, jeden zremisował, 12 przegrał. Trudno powiedzieć, by coś naprawił. Zespół, mimo iż grał mniej ryzykowanie, wciąż popełniał proste błędy i pomagał rywalom strzelać gole. Nie miał też pomysłu na to, jak atakować - stąd tylko 12 zdobytych bramek. Martin zdobył pięć punktów w 16 meczach. Jurić cztery w 14. Zmiana dla zmiany.
Trudno jednak mówić o zaskoczeniu. Już w listopadzie i grudniu trwała debata, czy Southampton nie powinien przemęczyć się z Russellem Martinem do końca sezonu, spaść z nim do Championship i dać mu możliwość, by jeszcze raz postarał się wywalczyć awans. W niższej lidze, przy słabszych rywalach, jego pomysł na grę był przecież skuteczny. Mówili tak wszyscy ci, którzy uważali, iż zmiana trenera i tak nic nie da, bo ten jest personalnie za słaby i niedostosowany do wymagań Premier League. Zakładali więc, iż przynajmniej trener wyciągnie wnioski i być może za rok wróci do tej ligi bardziej świadomy. Ale władzom Southampton zabrakło cierpliwości i wiary w to, iż Russell Martin kiedykolwiek się zmieni. Chcieli za wszelką cenę walczyć o utrzymanie, a szkocki trener był wręcz oskarżany o to, iż gra na siebie i dba przede wszystkim o autopromocję. Porównywali go do Vincenta Kompany'ego, który sezon wcześniej w podobny sposób prowadził Burnley, mierzył się z podobną listą zarzutów, nie zdołał się utrzymać, ale po sezonie zgłosił się do niego Bayern Monachium, doceniając jego bardzo jasny i ofensywny pomysł na grę. Zatem zespół spadł, a on zaliczył awans. Ale na ile jego historia była w ogóle możliwa do powtórzenia? Russell Martin ani nie miał jego piłkarskiego dorobku, ani medialnego nazwiska. Nieczęsto też zdarza się, by klub pokroju Bayernu miał tak duże problemy ze znalezieniem trenera, iż zawędrował aż do strefy spadkowej Premier League.
W Southampton postawiali na opcję wybitnie krótkoterminową i dzisiaj płacą za to cenę. Jurić już dzień po spadku został z klubu pogoniony. Jego styl akurat nijak nie pasował do Championship i zespołu, który ma walczyć o awans. Sezon dokończy Simon Rusk, dotychczasowy asystent Juricia, którego wspomagać będzie Adam Lallana, doświadczony piłkarz Southampton z trenerskimi ambicjami. Klub w tym czasie będzie rozglądał się za kolejnym trenerem na stałe. I wymyślał siebie na nowo.
Co dalej z Janem Bednarkiem?
Ma to przećwiczone. Spadał z Premier w 2023 r., w 2024 r. był w niej z powrotem. Wtedy mu wyszło. Ale nie było im łatwo. Russell Martin wspominał, iż wszedł do szatni, w której mało kto chciał zostać. Mówił o kilkunastu piłkarzach, którzy powiedzieli mu w prywatnych rozmowach, by raczej na nich nie liczył, bo agenci już szukają im nowych klubów. Championship wydawała im się za mało kolorowa, nie odpowiadała ich rozrośniętym ambicjom. Kilku z nich faktycznie odeszło - Romeo Lavia do Chelsea, Tino Livramento do Newcastle, James Ward-Prowse do West Hamu. Dwaj pierwsi to zawodnicy młodzi, z wielkim talentem, na których klub zarobił w sumie 100 mln euro, a Ward-Prowse miał tak silną pozycję w Premier League, iż momentalnie ustawiła się po niego kolejka chętnych.
Southampton jest dzisiaj w podobnej sytuacji. Ma zawodników, którzy nadają się na najwyższy poziom i bardzo wartościowych młodych piłkarzy. Finansowo obroni się na pewno, ale co z utratą jakości? Czy znów władze klubu znajdą odpowiednich zastępców? Na razie trudno wyrokować, co wydarzy się w klubie, bo panuje w nim kompletny chaos - nie ma trenera, trzeba dograć ten sezon, nie wiadomo jeszcze kto będzie prowadził Southampton w następnym sezonie, ani jaki pomysł będzie miał na budowę drużyny. Spekuluje się o Dannym Rohlu, 35-letnim trenerze Sheffield Wednesday, byłym asystencie Hansiego Flicka, który w Championship zapracował na zainteresowanie znacznie lepszych klubów.
jeżeli przyjąć, iż Southampton będzie oddawać piłkarzy według podobnego klucza jak dwa lata temu, to najpewniej pożegna się z Tylerem Diblingiem, obiecującym 19-letnim skrzydłowym, który według informacji wypuszczanych z klubu ma kosztować choćby 100 mln euro. Russell Martin nie pozostawił w klubie niczego lepszego niż Dibling. Wprowadził go do pierwszego zespołu, dał swobodę, pozwolił rozwinąć skrzydła. Chwilami wręcz nakładał na jego barki zbyt duży ciężar. Ale Dibling najczęściej i tak dawał radę, dlatego jest dziś wart tak dużo. W klubie jest też Taylor Harwood-Bellis, 23-letni środkowy obrońca, wychowanek Manchesteru City, któremu wróży się grę w wielkim klubie. jeżeli nie jutro, to za jakiś czas. Prognozuje się wręcz, iż w klubie, który dominuje nad rywalami, będzie spisywał się lepiej. To elegancko grający obrońca, dobrze czujący się w rozegraniu, dowodzący zespołem i mający zdolności przywódcze, ale nie najlepiej broniący. Najpewniej z klubu będzie chciał też odejść Mateus Fernandes, ofensywny pomocnik, nieco schowany w cieniu Dibilinga, ale również mający duży potencjał i kilka udanych występów w tym sezonie. Reprezentuje go Jorge Mendes, agent największego kalibru, więc nie pozwoli mu zginąć. Jest też bardziej doświadczony od wymienionych wyżej zawodników - Kyle Walker-Peters, wszechstronny boczny obrońca, który już po poprzednim spadku zamierzał odejść, a zatrzymanie do w klubie określano cudem.
Gdzie w tym wszystkim jest Jan Bednarek? Trudno powiedzieć. Dopiero dowiemy się, jak Southampton widzi swoją przyszłość. Czy szykuje nowe otwarcie i rewolucję, czy spróbuje zatrzymać bardziej doświadczonych piłkarzy? W ostatnich tygodniach Polak był kapitanem zespołu, ma ugruntowaną pozycję w Premier League, ale już dwukrotnie z niej spadał. Za nim przeciętny sezon - nie zawodził tak, jak choćby Jack Stephens, ale też trudno było wyróżnić się w tak słabo broniącym zespole. Po ostatnim spadku Bednarek został w klubie, przekonała go wizja Russella Martina, pod okiem którego wyraźnie poprawił się w rozegraniu piłki - przede wszystkim w poprzednim sezonie, w Championship. Wiadomo, iż Polakiem interesują się włoskie kluby. Może to czas na zmianę otoczenia? Pytanie, jak ocenią jego sytuację działacze Southampton - Harwood-Bellis, choćby z racji wieku, ma znacznie większy potencjał sprzedażowy i przyniesie klubowi więcej pieniędzy. A ktoś przecież będzie musiał o ten awans do Premier League znów powalczyć.