Do Formuły 2 bez czucia w nodze. Roman Biliński i jego kariera

13 godzin temu

Do tej pory nie było takiego kierowcy z Polski. Roman Biliński jako pierwszy Polak w dziejach pojedzie w Formule 2, na samym zapleczu F1, królowej motorsportu. Zrobi to po ledwie jednym sezonie w Formule 3 i niespełna dwa lata po wypadku, w którym złamał dwa kręgi kręgosłupa. Jak wyglądała jego droga do F2? Czemu jest po części jak Matty Cash? Co do tej pory wygrał? I dlaczego karierę opóźnił mu… ojciec? Oto droga Romana.

Roman Biliński. Pierwszy Polak w Formule 2

Pierwszy Polak w Formule 2? To brzmi dumnie. Co prawda pomogło w osiągnięciu tego miana to, iż Robert Kubica do F1 przeskoczył bez jazdy na jej zapleczu, ale fakt pozostaje faktem. W dodatku od Kubicy właśnie nikt z Polski nie był tak blisko najbardziej prestiżowej serii wyścigowej. Aż trafił się Roman Biliński.

To zresztą interesująca postać– bo to gość wychowany w Wielkiej Brytanii, karierę zaczynał z tamtejszą flagą, potem zmienił ją na polską i już z nią przeszedł przez kilka kolejnych szczebli rozwoju. Do tego jeździć zaczął późno, ale gwałtownie nadrabiał dystans do rówieśników. I ostatecznie wielu z nich wyprzedził, bo przecież w Formule 3 spędził tylko sezon.

A potem natychmiast poszedł wyżej – do F2. Jak wyglądała jego droga na zaplecze królowej motorsportu? Jak to jest z jego polskością? I czemu trudno było oczekiwać po nim cudów w F3?

Spis treści

  1. Roman Biliński. Pierwszy Polak w Formule 2
  2. Biliński jak Matty Cash
  3. Talent, choć ruszył z opóźnieniem
  4. Bez czucia w lewej nodze
  5. Było dobrze, a mogło być choćby lepiej
  6. Czytaj również na Weszło:

Biliński jak Matty Cash

Gdy zmienił flagę na polską, zaczęły się naturalne porównania – a iż Matty Cash do reprezentacji Polski trafił niedługo wcześniej, no to najczęściej do niego. Sam Roman się od nich nie uchylał. Bo i faktycznie, podobieństw nieco było. Obaj urodzili się w Wielkiej Brytanii, ich związki z Polską długo nie były aż tak mocne, ale z czasem się ożywiły. Poza tym, jak mówił Roman, Matty to świetny piłkarz i sportowiec.

A on sam przecież aspirował do tego, by wielkim sportowcem się stać.

Najczęstsze pytanie to naturalnie: czy mówi po polsku? Odpowiedź brzmi: mówi, choć się wstydzi. Woli po angielsku. Polskiego tak naprawdę zaczął się uczyć, gdy zmienił flagę przy nazwisku i startował jako Polak. Dziś już wiele rozumie, choć rozmowa przez cały czas sprawia mu problemy, stąd ta nieśmiałość. Konwersacje w rodzimym języku prowadzi głównie z ojcem, żeby uniknąć wytykania przez innych błędów. Ale powoli się przełamuje.

To wszystko nie jakieś wielkie zaskoczenie – jest z drugiego pokolenia emigrantów. Jego dziadkowie od strony ojca wyemigrowali z Polski, zresztą z osobna, poznali się już w Wielkiej Brytanii. Dziadek z czasem został dziennikarzem polskiej sekcji BBC i pisał między innymi o… motorsporcie. Tych rodzinnych koligacji z moto jest więcej – mama Romana pracowała przy wyścigach superbike’ów i w Formule 1.

Ale wróćmy do polskości – ta bowiem objawia się na wiele sposobów. Przede wszystkim Roman jest… fanem pierogów. Głównie tych w wykonaniu jego taty, Henry’ego, bo ten ponoć klei je znakomicie. Jednak kiedy jest w Polsce – a zagląda, głównie w okolice Poznania skąd pochodzi jego rodzina – też talerza tradycyjnych pierogów nie odmówi. Inna oznaka tego, iż jest Polakiem? Jeszcze zanim zaczął się interesować swoimi korzeniami, kibicował Robertowi Kubicy.

Jednak to, iż zaczął tych korzeni szukać, było zaskoczeniem choćby dla jego bliskich. W 2021 roku – jeszcze przed uzyskaniem obywatelstwa – wygrał wyścig brytyjskiej Formuły 3 na torze w Spa-Francorchamps (nagranie możecie zobaczyć powyżej). Poprosił organizatorów, by na podium pojawiła się polska flaga, a z głośników wybrzmiał „Mazurek Dąbrowskiego”. Ci prośbę spełnili. W materiale dla TVP Sport mówił potem o tym Henry, tata Romana:

– Jakby ktoś powiedział do mnie kilka lat temu, iż Roman będzie się czuł Polakiem, iż chce być Polakiem, to ja bym powiedział „masz bzika”. Ja nie mam słów, żeby tobie wytłumaczyć, jakie to jest ważne. On chce polską flagę na jego samochodzie. I koniec. Żeby mój ojciec to zobaczył… Dla niego to by było… On by się rozpłakał. Ja się rozpłaczę, ale on cały czas by płakał. Dla niego Polska to była najważniejsza rzecz.

Dla Romana już też. To on sam wybrał Polskę, choć przecież nie musiał. Zresztą do dziś nie ma sponsorów z naszego kraju. Ale do tego wątku jeszcze wrócimy.

Talent, choć ruszył z opóźnieniem

Od zawsze mówił, iż nie chce po prostu trafić do F1. To by go nie satysfakcjonowało, bo trenuje po to, by zostać mistrzem świata. To jego ostateczny cel i o tym marzy. Możliwe, iż kiedyś będzie mógł wyśpiewać sobie, jak Frank Sinatra w „My Way” – piosence, którą uważa za jedną z ulubionych – iż choć czasem brał na siebie więcej, niż mógł unieść, to ostatecznie sprostał wszystkiemu. I zrobił to po swojemu, sam wybrał swoją drogę.

No, prawie całą.

Bo pewnie mógłby zacząć karierę szybciej, ale nie pozwalał mu ojciec. Bał się o syna, nie podobała mu się perspektywa Romana szalejącego czy to w karcie, czy w bolidzie. Ostatecznie uległ.

Po prostu nie było na to czasu. Te pierwsze sześć lat Roman co to tydzień prosił: 'Tato, tato, czy mogę?’. Myślałem, iż za tydzień zapomni o tym. Może zajmie się ping-pongiem, będzie robić coś innego. Ale nie, broń Boże. Trudno oddać syna na wyścigi, na tor, wiedząc, iż będzie jechał 200 km/h. Ale on coraz częściej pytał i w końcu już nie miałem wyboru – wspominał Henry.

Gdy Roman wsiadł do karta, gwałtownie wyszło, iż ma spory talent. adekwatną karierę wyścigową zaczął, gdy miał niespełna 15 lat, w 2019 roku. Wystartował wtedy w serii Ginetta Junior Championship. Nie przejechał całego sezonu, ostatecznie był 20. w generalce, choć raz stanął na podium. Sezon później jeździł już w brytyjskiej Formule 4, w której został też na rok 2021. Ale prędko poszedł wyżej – do GB3, czyli brytyjskiej F3.

I tam zachwycił. W ekipie Arden już w trakcie pierwszego weekendu wyścigowego – po jednym dniu testów! – trzykrotnie był w najlepszej piątce. Jego drugi weekend to z kolei trzecie miejsce w pierwszym wyścigu, a potem historyczna, pierwsza wygrana Polaka w brytyjskiej F3. Potem też było dobrze – na tyle, iż Roman ostatecznie był siódmy w generalce i wyprzedził obu partnerów z zespołu, choć przejechał tylko część sezonu.

Przykuł wtedy uwagę zespołów z innych serii. Sięgnął po niego włoski Trident Motorsport, występujący w tak zwanej FRECA, czyli Europejskiej Formule Regionalnej.

– Mieliśmy okazję zobaczyć Romana w akcji podczas ostatnich dwóch dni zimowych testów i od razu zdaliśmy sobie sprawę, iż mamy przed sobą bardzo zmotywowanego i pełnego pasji młodego człowieka. Z marszu złapał świetną chemię z zespołem i samochodem, pokazując znakomite umiejętności adaptacji i szybkość. Z wielką przyjemnością witamy go w Trident Motorsport, a naszym wspólnym celem jest osiąganie wspaniałych wyników – mówił szef zespołu, Maurizio Salvadori.

Roman Biliński

Roman Biliński w bolidzie Tridentu. Fot. Newspix

W Tridencie spędził ostatecznie trzy sezony. Kompletnie różne. Pierwszy skończył się 18. miejscem w klasyfikacji generalnej i jednym finiszem na podium. W drugim punktował nieco częściej, ale ani razu nie stał na pudle i był 21. po całym roku. Przed trzecim postawił na rozwój. Znalazł sobie dobrego menadżera, sporo pracował też – jak mówił – nad mentalem. Zdecydował się też, po raz pierwszy, pojechać w zimowej serii, rozgrywanej poza Europą. To była zresztą rada wspomnianego już menadżera, Gianpaolo Matteucciego.

To on znalazł Romanowi miejsce w Regionalnych Mistrzostwach Oceanii. Tam zadziała się magia…

Bez czucia w lewej nodze

W Oceanii Roman był bowiem fantastyczny. Sześć wyścigów wygrał, w dwunastu stał na podium – na piętnaście łącznie (!). Pomogło doświadczenie, pomogła zyskana pewność siebie. W Oceanii Biliński był po prostu nie do zatrzymania. – Oczywiście, iż chciałem wygrać. Nie sądziłem jednak, iż się uda, gdy zaczynaliśmy mistrzostwa. Starałem się po prostu włożyć w to wszystko sporo ciężkiej pracy, to samo zrobił zespół. Takie wyniki, wywalczone tak szybko, były bonusem.

Już weekend otwarcia pokazał, iż Roman będzie faworytem do mistrzostwa. Wygrał dwa z trzech wyścigów, w trzecim był drugi. Forma gigant, jak to mówiła (mówi nadal?) kiedyś młodzież. Tydzień później też wygrał dwa razy i już zbudował przewagę w generalce, którą potem utrzymał. Po raz pierwszy w życiu został mistrzem serii, w której startował.

Nie dziwi, iż do Europy wracał pełen optymizmu. Tam podium wywalczył już w trzecim starcie. Przedostatnim na kolejne trzy miesiące.

Bo niedługo później Roman brał udział w wypadku samochodowym. – Straciłem czucie w nodze i o ile teraz ono wróciło w większości nogi, o tyle okolice lewej stopy wciąż sprawiają problem. Czuję to bardziej w łydce, mięśniu czworogłowym uda czy ścięgnie podkolanowym. Przy hamowaniu skupiam się na czuciu mięśniowym, więc bardziej zwracam uwagę na detale, co jest bardzo trudne – mówił potem.

Czucia w nodze nie miał przez miesiąc, musiał wręcz na nowo uczyć się chodzić. Sam mówił, iż można by w nią w tamtym okresie wbić nóż i w ogóle nie miałby świadomości, iż coś się stało. Dopiero po tym miesiącu powoli wszystko wracało. Ale naprawdę powoli – wspomniana stopa długo pozostawała problemem. Nie tylko ona. Był też ból w plecach, bo przy okazji wypadku złamał dwa kręgi w kręgosłupie.

Wyświetl ten post na Instagramie

Musiał jednak wrócić i to szybko. Przez wypadek stracił bowiem kontrakt w F3, który wcześniej miał już adekwatnie dogadany. Gdyby nie pojawił się na Imoli, to – jak mówił – mógłby w ogóle wypaść z obiegu. Wrócił więc do bolidu, żeby pokazać, iż może jeździć i… zapunktował w sześciu z ośmiu pozostałych rund. Umiejętności więc mu nie ubyło, za to stało się to z polską licencją. Nie mógł jej bowiem odnowić, bo zabroniono mu latać. Nie miał kiedy i jak zajechać do Polski. Stąd przez kilka miesięcy jeździł jako Brytyjczyk – ale gdy tylko był w stanie, wrócił do polskiej flagi i licencji.

Nie wrócił już za to do FRECA. Poszedł wyżej – do Formuły 3. Jego postawa pod koniec sezonu 2024 pozwoliła mu bowiem przeskoczyć do tej serii. Jasne, przez cały czas bolały go plecy, czucie w nodze było takie sobie, ale jednak kariera się rozwijała.

Było dobrze, a mogło być choćby lepiej

W F3 jeździł dla Rodin Motorsport i cały ten sezon można opisać jednym słowem: niespodzianka. Zarówno jeżeli chodzi o postawę Romana, jak i całego jego zespołu. Polak nie tylko trzykrotnie stał na podium, ale też był najlepszym z trójki zawodników swojej ekipy (11. miejsce w klasyfikacji generalnej). Imponował, serio, bo Rodin nie był ekipą typowaną do regularnej walki o podia. A jednak Bilińskiemu się udawało o nie zahaczyć.

Zaczął już w Australii, na otwarcie sezonu. choćby nie zdawał sobie z tego sprawy, ale tym samym stał się pierwszym Polakiem, który stał na podium wyścigu F3. Zaczęło się wtedy zresztą w świecie polskiego motorsportu małe szaleństwo na jego punkcie.

– Kiedy to usłyszałem po Australii, było to niebywałe. Nagle wchodzę na TikToka czy Instagrama i widzę, jak ludzie tworzą rolki i przeróbki na mój temat. To niebywałe uczucie, gdy myślę, iż to osiągnąłem. Taki moment to było moje marzenie. Moi znajomi nagle piszą do mnie, iż posty ze mną wyświetlają im się w proponowanych wpisach i filmikach. Szczerze? To świetne uczucie! Ale za tym, żeby tak się stało, poszło wiele trudnej pracy. To sprawia, iż smakuje to jeszcze lepiej – wspominał.

Cieszył się tym podium tym bardziej, iż gwałtownie odwdzięczył się za zaufanie – wielokrotnie podkreślał, iż Rodin uwierzył w niego po wypadku, dał mu szansę. Chciał się odpłacić i zrobił to niemal natychmiast. A potem zresztą jeszcze podbił stawkę, bo na Monzy udało mu się triumfować. Na podium wchodził co prawda jako drugi zawodnik, ale ostatecznie zdyskwalifikowano Tima Tramnitza.

– Szczerze mówiąc, kiedy usłyszałem o tej karze… Z reguły problemy związane z procedurą startową są oczywistymi karami, więc w sumie wiedziałem, iż wygrałem wyścig. Wypuszczenie oficjalnych dokumentów trwało jednak bardzo długo i sytuacja była trochę napięta – wspominał Roman. Mówił też, iż jego tata się popłakał. Dwukrotnie. Najpierw, bo widział syna na podium – na żywo, był na torze. A potem, bo Roman wygrał wyścig.

On tyle poświęcił po to, żebym mógł być w takim miejscu, w jakim jestem. On, moja mama, ogólnie zresztą moja cała rodzina. To właśnie dlatego dobre wyniki tyle dla nas znaczą. Nie jestem w stanie opisać, jak bardzo jestem wdzięczny jemu i wszystkim moim bliskim – mówił Biliński o swoim ojcu.

Wyścig na Monzy był przedostatnim w okresie – został wtedy tylko drugi tam, rozgrywany następnego dnia. Biliński wygrał więc w ostatniej chwili i zrobił to w dodatku po serii nieco gorszych rezultatów. Inna sprawa, iż on sam uważał, iż jego zespół powinien był poradzić sobie lepiej. Zabrakło nieco szczęścia, przytrafiły się nieplanowane awarie, kraksa w Barcelonie (nie z jego winy). Ogółem gdyby nie to wszystko, pewnie mógłby się zakręcić w generalce o kilka pozycji wyżej.

Ale jak się okazało – nie musiał. Bo po jednym sezonie w F3 i tak poszedł w górę. Do Formuły 2, na samo zaplecze królowej motosportu.

Będzie tam pierwszym Polakiem w dziejach. I oby nie ostatnim.

SEBASTIAN WARZECHA

Fot. Newspix

Wykorzystane w tekście cytaty pochodzą z: Dzień Dobry TVN, Faktu, FeederSeries.net, Parcfer.me, TVP Sport i kanału YouTube Jaśka Olejniczaka.

Czytaj również na Weszło:

  • Gdy Formuła 1 oszalała. Szpiedzy, konflikty i mistrzostwo Raikkonena
  • Kubica, Zmarzlik oraz rower. Dwóch mistrzów i ich kolarska pasja
  • 10 migawek z kariery Roberta Kubicy. Od Makau do Le Mans
  • Geniusze, rywale, wrogowie i przyjaciele. O zmaganiach Prosta z Senną
Idź do oryginalnego materiału