Gdy Szczęsny podpisał kontrakt z Barceloną, na Sport.pl opublikowaliśmy sondę z pytaniem, czy Polak będzie pierwszym bramkarzem klubu ze stolicy Katalonii. Znakomita większość (65 procent) osób, które udzieliły odpowiedzi, była przekonana, iż inaczej być nie może. Nie po to Barcelona wzięła zawodnika z górnej półki, który co prawda chwilę wcześniej zakończył karierę, ale w poprzednim sezonie był czołowym zawodnikiem Europy na swojej pozycji, by siedział na ławce. Prawda?
REKLAMA
Zobacz wideo
Szczęsny utknął na ławce, choć Polacy tak w niego wierzyli
Tymczasem rzeczywistość okazała się zgoła inna. Szczęsny nie tylko nie wygryzł ze składu Inakiego Peny, ale jeszcze na dobre utknął na ławce rezerwowych. Głosy krajowych ekspertów, którzy nie dawali szans katalońskiemu bramkarzowi w rywalizacji o miejsce w składzie z Polakiem, okazały się mocno przedwczesne. Sam należałem do dużo skromniejszej grupy tych, którzy uważali, iż niepotrzebne nakręcamy się na "Ostatni taniec" Szczęsnego, skoro wcale nie ma pewności czy Polak w ogóle wskoczy do bramki. A wręcz są bardzo poważne argumenty, iż to Pena mimo braku doświadczenia ma dużo więcej atutów w walce o pozycję nr 1 Barcelonie niż wyrwany z emerytury zawodnik.
Czas pokazała, iż była to diagnoza prawidłowa. Z każdym występem Pena nabierał pewności siebie i stawał się coraz mocniejszym punktem drużyny. choćby gdy Barcelona zaczęła tracić punkty i spadła z pozycji lidera na trzecie miejsce w tabeli, Pena był jednym z ostatnich z zawodników Barcelony, którego można by za to winić.
Szczęsny nie grał, ale i tak pokazał klasę
Żadnej winy nie ma też po stronie Szczęsnego, iż nie wygryzł rywala z roli pierwszego bramkarza. Po prostu Pena nie dał mu do tego okazji. I tu wcale nie chodzi o to, który z nich jest lepszym bramkarzem. Tu bardziej kluczową rolę grało to, który z nich jest na stałe, a który tymczasowo.
Polski kibic może się tylko pocieszać, iż wszyscy w klubie, na czele z trenerem Hansim Flickiem chwalą Polaka. Dziennikarze z Hiszpanii gwałtownie zauważyli, iż Szczęsny zadomowił się w szatni katalońskiego klubu. Jest lubiany przez kolegów i nic nie można zarzucić jego zaangażowaniu na treningach. Sam fakt, iż tak gwałtownie zaakceptował swoją drugoplanową rolę, świadczy o klasie Polaka.
Dla Polaków sam transfer na Zachód już jest sukcesem
Polscy kibice nie powinni czuć się rozczarowani, iż "Ostatni taniec" Szczęsnego jest tak naprawdę podpieraniem ściany na dyskotece. Od lat przecież wmawia się im, iż sam transfer na Zachód jest już sukcesem. A jak już trafi do wielkiego klubu, to już może świętować cała polska piłka.
Ostatnio znalazłem najlepszy tego przykład, gdy jeden z dużych polskich portali ogłosił sondę na największe sukcesy polskiej piłki w 2024 roku i umieścił tam "transfer Ewy Pajor do Barcelony". Naprawdę? Tylko o to chodzi, iż Polka złożyła podpis? Bo mi się wydaje, iż sukces Ewy Pajor polega na tym, iż jest liderką klasyfikacji strzelczyń ligi hiszpańskiej i strzeliła dla Barcelony 10 goli w lidze. I choć wieści o transferach zastąpiły wielu piłkarskim kibicom emocje zawiązane z rywalizacją na boisku, to warto tu przypomnieć, iż w sporcie nie chodzi tylko o nazwy i cyferki na umowach.
W sobotę polscy kibice mogli wreszcie odetchnąć z ulgą. Mamy to. Szczęsny zadebiutował w Barcelonie. Co prawda mocno na uboczu światowego futbolu, można powiedzieć dyskretnie: na boisku czwartoligowego Barbastro, ale nie ma co się czepiać. Liczy się. Czy dziś ktoś pamięta, ile meczów zagrał w Bayernie Sławomir Wojciechowski? A przecież to też był wielki sukces polskiej piłki. To był ten Bayern, który sięgnął po zwycięstwo w Ligi Mistrzów. I Polak tam był*. Tyle musi nam wystarczyć.
*Wojciechowski nie zagrał ani minuty w tej edycji, ale był zgłoszony do rozgrywek i jest uznawany za triumfatora Ligi Mistrzów.