Dał nadzieję i nagle bum. Ależ dramat, Probierz chodził jak poparzony

1 tydzień temu
Zdjęcie: screen/TVP Sport


Reprezentacyjny niebyt, otrzymana szansa w prestiżowym meczu z Portugalią (1:5), 30 dobrych minut, a potem dramat. Bartosz Bereszyński w pierwszym poważnym teście pod wodzą Michała Probierza, przegrał z pechem, ale i mocno zaintrygował. Czy wróci na boisko, kiedy konkurenci do gry wyzdrowieją?
Bartosz Bereszyński, który w drugoligowej włoskiej Sampdorii gra wszystko, co może i jest kapitanem drużyny, ostatnio od reprezentacji Polski nieco się oddalił. Ostatni poważny mecz zagrał ponad rok temu - to było wrześniowe spotkanie eliminacji mistrzostw Europy z Albanią przegrane 0:2, jeszcze za czasów Fernando Santosa. Michał Probierz, choć powoływał go na zgrupowania, kiedy Bereszyński był zdrowy, to na wszechstronnego zawodnika nie stawiał. Dał mu tylko 29 minut w towarzyskim spotkaniu z Ukrainą i raptem cztery minuty na Euro 2024 w starciu z Holendrami. W piątek w Porto "Bereś" wyszedł w podstawowym składzie, prawdopodobnie też trochę dlatego, iż konkurenci na jego pozycję się wykruszyli przez urazy. Już na zgrupowaniu okazało się, iż do gry nie będzie gotowy Przemysław Frankowski.


REKLAMA


Zobacz wideo


Dobry znajomy Leao, teraz inteligentnie go gasił
Bereszyński zadanie z Portugalią miał trudne. To po jego stronie biegał przecież Rafael Leao - najszybszy, a pewnie też najgroźniejszy piłkarz Portugalii. Bereszyński wprowadzony na portugalską gwiazdę, przynajmniej nie był zdziwiony poziomem trudności, z jakim będzie musiał się zmierzyć. Panowie znają się dobrze z włoskiej Serie A i ta znajomość dotychczas boleśniejsza była dla Bereszyńskiego, którego Sampdoria nie tak dawno temu przegrała z Milanem z Leao w składzie 0:1. Wspominamy to, bo po meczu długo pisało się o akcji Milanu, w której Leao dostając piłkę za polem karnym z łatwością minął Polaka. Dzięki swej technice i szybkości zrobił co chciał, a Bereszyński nie zdołał go już dogonić.
Jednak plan z dawno nieoglądanym Bereszyńskim w teorii wydawał się dobry. "Bereś" to jeden z bardziej doświadczonych zawodników polskiej kadry. Jeden z tych, którzy zawsze najbardziej agresywnie wyskakiwał do rywali, co w starciu z Leao wydawało się wymogiem. Zresztą z Bereszyńskim 25-latka pilnował też Kamil Piątkowski, a często w gotowości do interwencji był trzeci nasz zawodnik, choćby Taras Romańczuk.


Bereszyńskiego od początku spotkania można było jednak tylko chwalić. Już w 2. minucie wykorzystał swą dynamikę i doświadczenie, i znakomicie przeciął piłkę kierowaną do Leao. W obronie grał czujnie, ale też często brał udział w akcjach ofensywnych. W 10. minucie uruchomiony przez jednego z kolegów popędził prawą stroną i wykonał dośrodkowanie. W jednej z kolejnych akcji w kontakcie z Leao wykazał się sprytem i inteligencją, kiedy niezbyt agresywnie, ale konkretnie przytrzymywał i zastawiał Portugalczyka dając mu do zrozumienia, iż łatwo tego wieczoru mieć nie będzie. Również w 25. minucie zatrzymał rozpędzającego się pod naszym polem karnym Leao, tak sprytnie trącając mu piłkę, iż nie było choćby rzutu rożnego, bo futbolówka odbiła się od nogi Portugalczyka.
W jednej z lepszych ofensywnych akcji Polaków Bereszyński też brał udział, może pechowo dla siebie. W kluczowym momencie popędził prawą stroną wbiegając w pole karne z piłką, dośrodkował i... Groźna akcja zakończyła się złapaniem za udo, "Bereś" położył się na murawie. Udzielono mu pomocy medycznej, w trakcie której Probierz chodził przy ławce jak poparzony. Bereszyński na moment zszedł z boiska, by za chwilę na nie powrócić. Wyraźnie jednak utykał i pokazał, iż potrzebuje zmiany. Ta szykowana była przez kolejnych kilka minut, aż w końcu Bereszyński usiadł na murawie i pokazał, iż trzeba ją zrobić szybko. To były dobre, ale też smutne dla niego 32 minuty.


Zaintrygował! Co teraz?
Co dalej z Bereszyńskim? W perspektywie poniedziałku i meczu ze Szkocją, wszystko zależy od doznanego urazu, a pierwsze wieści nie są optymistyczne. Bereszyński w kadrze jest od 11 lat. Zagrał w tym czasie - licząc z Portugalią - 57 meczów, zanotował trzy asysty. Znany był ze swej wielozadaniowości - grał nie tylko prawego, ale także z konieczności lewego obrońcę i szło mu tam całkiem nieźle. Był też środkowym obrońcą (tak gra też teraz w Sampdorii), był pomocnikiem, również po obu stronach boiska. A przecież karierę w Lechu Poznań zaczynał jako napastnik, co często przydawało mu się, gdy na prawym lub lewym wahadle konstruował akcje ofensywne. Wydawałoby się, iż taki zawodnik, to skarb dla wszystkich trenera. Dlaczego zatem Bereszyński w ostatnim roku grał symbolicznie?


Być może nie pomogło mu to, iż teraz gra w drugiej lidze włoskiej, a Probierz miał na boki boiska swoje pomysły. Pewniakiem do gry na prawej stronie pomocy był Frankowski, prawego w trójce obrońców grał Jakub Kiwior czy Sebastian Walukiewicz, a na prawej stronie szansę dostawał też Jakub Kamiński. Szkoda, iż Bereszyński nie miał możliwości pokazania się w większym wymiarze czasowym. W pierwszej połowie był najlepszym graczem. Nie przegrał meczu z Portugalią. Przegrał z urazem, ale też zaintrygował i o sobie przypomniał.
Idź do oryginalnego materiału