Polscy piłkarze przegrali z Portugalią 1:5. Od ostatniego gwizdka minęło kilkadziesiąt minut, Cristiano Ronaldo wyszedł z szatni i ruszył w stronę dziennikarzy, by udzielić im krótkich wywiadów. Jak zawsze tam, gdzie się pojawił, wycelowane zostały aparaty wszystkich telefonów. Pierwsi do portugalskiego supergwiazdora podeszli jednak Piotr Zieliński i Nicola Zalewski. Najpierw do zdjęcia z Ronaldo zapozował Zalewski, a Zieliński zrobił zdjęcie. Później się zamienili. Wszyscy trzej uśmiechali się od ucha do ucha. Ale tylko jeden z nich właśnie zdeklasował rywali i strzelił w meczu dwa gole - w tym jednego efektownymi nożycami.
REKLAMA
Zobacz wideo Reprezentacja Polski bez Roberta Lewandowskiego? "To już nie jest jego drużyna"
Polscy piłkarze ustawiają się do zdjęć z Cristiano Ronaldo. Staram się to zrozumieć
Na punkcie Ronaldo panuje absolutny szał. Chyba tym większy, im bliżej jest zakończenia kariery. W piątek na murawę stadionu w Porto wbiegło dwóch kibiców, miesiąc temu na Narodowym zrobił to jeden z polskich fanów, podobnymi incydentami było też usłane całe niemieckie Euro. Korespondowałem już z Kataru, iż dla zdjęcia z Ronaldo łamie się zakazy, a w tekście nadesłanym z Niemiec, widząc skaczącego z trybuny kibica, dodałem, iż czasem ryzykuje się wręcz połamaniem nóg.
Ale tym razem wydarzyło się coś jeszcze innego - o zdjęcie z Cristiano Ronaldo poprosili polscy piłkarze, po porażce 1:5, poniesionej po fatalnej drugiej połowie. W tym kapitan reprezentacji, zastępujący w tej roli nieobecnego Roberta Lewandowskiego, który raptem dwie godziny wcześniej witał się z Ronaldo na środku boiska. Jest też znamienne, iż miesiąc temu po meczu Polska - Portugalia do zdjęcia z Ronaldo ustawił się Szczęsny, a teraz Zieliński i Zalewski. Wtedy był to jednak Liam - sześcioletni syn polskiego bramkarza Barcelony, po uszy zakochany w piłce nożnej. Teraz zawodnicy Interu i Romy.
Rozumiem kibiców, których to zachowanie poruszyło i zdenerwowało. Kibice nigdy nie lubią czuć, iż przeżywają porażkę bardziej niż ci, którzy faktycznie ją ponieśli. Rozumiem komentujących sprawę dziennikarzy i ekspertów, iż nazywają ją wstydliwą i żenującą. Próbuję też zrozumieć Zalewskiego i Zielińskiego - iż chodziło akurat o Ronaldo, który być może był jednym z ich idoli, być może ich inspirował, może od lat go podziwiali, a teraz dogonili i chcą mieć pamiątkę. I rozumiem, iż mogą mieć gdzieś, co pomyślą o ich zachowaniu inni. Mogą nie przejmować się, czy wypada, w jakiej pozycji ich to stawia względem rywala. A może nie widzą we wspólnym zdjęciu po meczu nic złego? A może choćby się nad tym wszystkim nie zastanawiali? Szedł Ronaldo, więc go zaczepili i zrobili sobie zdjęcia. Tyle.
Co mógł pomyśleć sam Ronaldo?
Ale tego akurat nie rozumiem. Dlaczego po tak dotkliwej i rozczarowującej porażce, gdy po pierwszej połowie naprawdę można było mieć nadzieję na osiągnięcie korzystnego wyniku, są w nastroju do robienia zdjęć? Dlaczego wydaje się, iż taka porażka ich nie podrażnia? Dlaczego wydaje się nie godzić w ich ego? Dlaczego wydaje się po prostu po nich spływać?
Nie chodzi mi o to, żeby sportowcy udawali i sztucznie smucili się przed obiektywami. Ale dziwi mnie to, iż tak szczerze, wewnątrz, taka porażka – także jej styl i rozmiar - wydaje się nie wywoływać u nich złości. Może są wściekli, ale ja tego nie dostrzegam - to też możliwe. Później patrzę jednak na grę reprezentacji, problemy z nastawieniem, które mniej i bardziej dokuczają jej od kilkunastu miesięcy, na brak reakcji na kolejne tracone gole, na rosnące zniechęcenie do walki po kolejnych straconych bramkach. Może to, co po meczu łączy się z tym, co na boisku?
Jednocześnie wyobrażam sobie tego, z którym Zieliński i Zalewski robili sobie zdjęcia, gdyby z kimkolwiek przegrał 1:5. Gdyby musiał po meczu minąć się z rywalem, który dopiero co wpakował jego drużynie dwa gole. Ronaldo stał się piłkarzem tak wielkim także dzięki charakterowi, który nie pozwalał mu pogodzić się z porażkami. Jego nienawiść do porażek - zespołowych i chyba jeszcze bardziej indywidualnych - wielokrotnie wydawała się wręcz chorobliwa. Płakał, wściekał się. Na pewno nie miał ochoty na pozowanie do zdjęć. Widziałem, jak w lipcu wychodził ze stadionu w Hamburgu po porażce w rzutach karnych z Francją – z kapturem na głowie, okrężną drogą, prosto do autobusu. Portugalscy dziennikarze narzekali, iż po odpadnięciu tłumaczą się inni, bodaj Ruben Neves. Ale Ronaldo był tak wściekły, iż choćby w ich kierunku nie spojrzał. Tamtego wieczoru sprawiał wrażenie, jakby zawalił mu się świat.
Imponuje mi umiejętność godnego przegrywania wśród wielkich mistrzów. Gdy potrafią podać rywalowi rękę, docenić jego klasę, a później okazać szacunek kibicom i poprzez media przedstawić im swoje spojrzenie. Ale rozumiem też wielką złość sportowców, ciśnięcie w ziemię czy to rakietą, czy koszulką, chęć zniknięcia wszystkim z oczu, potrzebę przetrawienia tego w samotności. Trudno mi jedynie zrozumieć lekkość w przegrywaniu, którą zobaczyłem u Zalewskiego i Zielińskiego. I jestem ciekawy, co pomyślał o nich sam Ronaldo.