Zwykle kibice Igi Świątek niepokoją się, gdy ich ulubienica w czasie meczów nie panuje nad emocjami i frustracja utrudnia jej rywalizację. Bywały jednak już też takie spotkania, podczas których jej spokój okazywał się złowieszczy. Tak było m.in. w ćwierćfinale Wimbledonu sprzed dwóch lat, w którego pierwszym secie prowadziła już 5:3 i 30:0, ale tej partii nie wygrała. Teraz można tylko gdybać, czy gdyby to zrobiła, to Elina Switolina nie zamknęłaby jej wówczas drzwi do wielkiego, wciąż niespełnionego marzenia.
REKLAMA
Zobacz wideo Kryzys dopadł Igę Świątek? Wesołowicz: Zacznie się bagno
Korepetycja z podatków i solidarność w trudnych chwilach. Na korcie Świątek i Switolina o tym zapominają
Poznały się lepiej jako partnerki treningowe w czasie kwarantanny na początku 2021 roku. Starsza o siedem lat Switolina dzieliła się wtedy ze Świątek cenną i praktyczną wiedzą, tłumacząc jej m.in. specyfikę systemów podatkowych w poszczególnych krajach. W kolejnym sezonie zbliżył je jeszcze bardziej dramat w ojczyźnie pierwszej z nich. Polka wielokrotnie okazywała wsparcie dla będących ofiarami zbrojnego ataku Ukraińców, a pochodząca z Odessy koleżanka z kortu często jej za to dziękowała.
Wiadomo jednak też było, iż kiedy trafiają na siebie w turniejowej drabince, to w trakcie meczu wzajemna sympatia odkładana jest na bok. I tak też było w każdej z trzech dotychczasowych konfrontacji. Również w tej jedynej, która zakończyła się zwycięstwem Switoliny. A stawka była wtedy najwyższa, a jaką między sobą walczyły.
Wimbledon 2022 - grająca od początku nerwowo Świątek odpadła już w trzeciej rundzie. Przerwała tym samym po 37 meczach bardzo imponującą serię zwycięstw. Switoliny w ogóle nie było wtedy w obsadzie turnieju, ponieważ szykowała się do nowej życiowej roli - roli matki. Trzy miesiące później urodziła córeczkę Skai. Do rywalizacji wróciła w kwietniu następnego roku, jako 1344. rakieta świata. Trzy miesiące później do wielkoszlemowych zmagań w Londynie przystąpiła już jako 76., bo w międzyczasie m.in. wygrała turniej w Strasburgu i dotarła do ćwierćfinału Roland Garros.
Na tym etapie w Wimbledonie mierzyła się z Polką, z którą przegrała jedyny do tego momentu pojedynek - w ćwierćfinale w Rzymie w 2021 r. było 6:2, 7:5 dla Świątek. Tyle iż w stolicy Italii gra się na kortach ziemnych, na których ta ostatnia czuje się jak ryba w wodzie. Na trawiastej nawierzchni zaś była wcześniej często nerwowa i niepewna. Tym razem w ćwierćfinale było inaczej, choć - jak się potem okazało - wcale nie był to dobry sygnał.
Świątek prowadziła 5:3 i koniec. Nic nie pomagało. Niesamowity wyczyn Switoliny
Zaczęło się obiecująco - Świątek prowadziła 5:3 i 30:0. Serwująca wtedy Switolina wychodziła jednak z opresji i nie tylko uniknęła kolejnej straty podania, ale wygrała cztery gemy z rzędu, zapisując na swoim koncie seta otwarcia. Znamienna była zwłaszcza jedna statystyka - Polka w końcówce przegrała aż 16 z 18 punktów.
To wtedy młodsza z tenisistek spojrzała w stronę sztabu szkoleniowego w boksie, a po chwili podeszła do niego, by wymienić uwagi. Powtórzyła to po powrocie z szatni, a podczas nieobecności na korcie spotkała się z ówczesnym szkoleniowcem Tomaszem Wiktorowskim (teraz pracuje z Wimem Fissettem). Miała wówczas więcej czasu dzięki temu, iż organizatorzy zdecydowali się zasunąć dach.
- Taka przerwa jest dłuższa i trenerzy mogą wtedy przyjść do pokoju dla zawodników. Potem chciałam jeszcze dostać wiadomość zwrotną od Macieja (Ryszczuka - trenera przygotowania fizycznego - red.) i Darii (Abramowicz, psycholożki). Chciałam ich rady. Nie byłam pewna, na czym powinnam się skupić, bo miałam wrażenie, iż popełniam adekwatnie te same błędy, choć starałam się lepiej uderzać piłkę. Czasem, kiedy coś nie działa, to ciężko znaleźć przyczynę, bo może być ich kilka. Czasem z zewnątrz może być łatwiej coś przeanalizować - tłumaczyła potem dziennikarzom Świątek.
Po powrocie na kort zmieniła też rakietę. To wszystko działało co najwyżej chwilowo. Polka wygrała drugiego zaciętego seta i to wtedy po raz pierwszy wydawała z siebie mobilizujący okrzyk. Switolina od początku spotkania reagowała bardziej emocjonalnie - zarówno na udane zagrania, jak i na niepowodzenia. Po jednej z zepsutych piłek oparła głowę na siatce. W decydującej partii jednak stopniowo się rozkręcała i znacznie częściej mogła zaciskać pięść w geście triumfu. Spokój Polki zaś zaczął coraz bardziej zamieniać się w pasywność i była ona już tylko tłem dla rywalki.
Rywalki, która stała się wtedy ulubienicą londyńskiej publiczności. Po ostatniej piłce meczu ze Świątek Switolina przykucnęła i zakryła usta. Sama nie wierzyła w to, co się przed chwilą wydarzyło. Nie tylko pokonała ówczesną liderkę światowego rankingu, ale też powtórzyła swój najlepszy wynik w Wielkim Szlemie (w Londynie wcześniej dotarła do półfinału w 2019 r.). W kolejnej rundzie odpadła, ale i tak miała wielkie powody do zadowolenia. A bardzo udany start zaowocował awansem na 27. pozycję listy WTA.
Świątek na spokojnie przyjęła rozstrzygnięcie tamtego pojedynku. Nie kryła, iż gorycz porażki łagodził jej nieco fakt, iż po drugiej stronie była właśnie Switolina, którą uściskała serdecznie tuż po meczu. Polka cieszyła się też z tego, iż wypadła w Wimbledonie dużo lepiej niż rok wcześniej. Ukrainka zamknęła jej wtedy jednak drzwi do marzenia, jakim był półfinał tej prestiżowej imprezy. Ta pozostaje jedyną odsłoną Wielkiego Szlema, w której Świątek jeszcze nigdy nie dotarła do najlepszej czwórki.
Switolinie zrewanżowała się za tamtą przegraną w kolejnym sezonie - w 1/8 finału w Dubaju wygrała efektownie 6:1, 6:4. Jak będzie teraz w 1/8 finału w Miami? Trudno przewidzieć, ale Ukrainka prawdopodobnie - jak zwykle - będzie waleczna i cierpliwa. I choćby dlatego nie należy przywiązywać się do tego, iż pół roku temu przeszła operację kostki.
Mecz Świątek - Switolina na Florydzie odbędzie się w nocy z poniedziałku na wtorek czasu polskiego.