Była 17:20, kiedy nadeszły wieści o katastrofie. Cała drużyna zginęła

3 godzin temu
- W Turynie pamięć o tamtej drużynie wciąż jest żywa. 4 maja to dzień, kiedy całe miasto się zatrzymuje - mówi nam dziennikarz Corriere della Sera Alberto Giulini. Dziś przypada 76. rocznica katastrofy na wzgórzu Superga, w której zginęła niemal cała drużyna Torino - klubu, którego wpływ wykraczał daleko poza futbol.
Torino to typowy średniak Serie A. zwykle okupuje miejsca w środku tabeli - w ostatnich pięciu latach zajmowało 16., 17. ,10., 10. i 9. miejsce. Obecny sezon jest tego najlepszym podsumowaniem: drużyna, w której występują Karol Linetty i Sebastian Walukiewicz, zajmuje 10. pozycję w tabeli.


REKLAMA


Zobacz wideo W jakim klubie zagra w nowym sezonie Jakub Kiwior? Żelazny: Ten klub już jest dla niego za mały


Początki Grande Torino i wielkie sukcesy tej drużyny
W przeszłości klub ten miał jednak krótki okres chwały, gdy seryjnie wygrywał mistrzostwo Włoch i uzyskał pseudonim Grande Torino (Wielkie Torino). Ani wcześniej (z wyjątkiem tytułu w 1928 r.), ani później nie było tak wielkie. Wielkość tego klubu skończyła się jednak tragedią, która wstrząsnęła całymi Włochami.
Ale od początku. Przełomem dla Torino okazał koniec lat 30., gdy zespół przejął Ferrucio Novo. Nowy prezydent miał jasny pomysł: chciał stworzyć drużynę, która będzie w stanie rywalizować z najlepszymi. A choćby więcej: która będzie najlepsza z najlepszych.
I jak zapowiedział, tak zrobił. Ekipa pierwsze mistrzostwo wygrała już w okresie 1942/43 i się nie zatrzymywała. Łącznie sięgnęła po pięć trofeów z rzędu i we Włoszech stała się niezwyciężona. Zespół cechował ultraofensywny styl gry i bardzo szybkie rozgrywanie piłki, co wówczas było całkowicie nowe i nikt nie potrafił sobie z tym poradzić.
Drużyna znana była z tzw. quarto d’ora granata. To był moment, gdy Torino przegrywało i potrzebowało zrywu. Wtedy jeden z trębaczy na trybunach zaczynał grać na instrumencie, a kapitan Valentino Mazzola zakasał rękawy, dając tym samym znak kolegom z drużyny, aby wycisnęli z siebie 100 procent. I zwykle odwracali losy rywalizacji. Był to znak firmowy tamtej drużyny i miał swoje odbicie w życiu codziennym. Dla Włochów quarto d’ora granata nabrało innego znaczenia - chodziło o moment, w którym należy wziąć się w garść.


Mazzola był jedną z najważniejszych postaci tamtejszej drużyny. Już od dzieciństwa był zafascynowany piłką. Jego koledzy nazywali go "tulen", co w lokalnym dialekcie (urodził się w Cassano D'Adda) oznaczało "puszkę" lub "słoik". Przydomek wziął się od jego ciągłego kopania przeróżnych przedmiotów na ulicy, w tym porozrzucanych puszek. Nigdy nie był pilnym uczniem i starał się rozwijać pasję do piłki nożnej.
Karierę rozpoczął w Dopolavoro Alfa Romeo, ekipie złożonej z pracowników tej firmy, co w tamtych latach było popularne we Włoszech. Grał na pozycji ofensywnego pomocnika lub napastnika. Jego talent gwałtownie stał się widoczny i z czasem trafił do Venezii, gdzie pokazał się szerszej publiczności, a kibice niemal od razu pokochali jego grę. W 1942 r. przeniósł się do Torino i gwałtownie stał się kapitanem oraz liderem drużyny. Nigdy się nie poddawał, był wojownikiem, urodzonym przywódcą i wzorem do naśladowania dla wszystkich piłkarzy ówczesnej Serie A. Łącznie w barwach Torino rozegrał 204 mecze, w których strzelił 118 goli. Był także reprezentantem Włoch.
Katastrofa na wzgórzu Superga, czyli tragiczny koniec Grande Torino
Niestety historia Grande Torino zakończyła się w najgorszy możliwy sposób. 3 maja 1949 roku drużyna wybrała się na mecz towarzyski do Lizbony, gdzie zagrała z miejscową Benfiką. Zespół wracał następnego dnia. 4 maja o godzinie 17:20 pojawiły się pierwsze wieści o katastrofie samolotu. Wtedy jeszcze nikt nie wiedział, iż była to maszyna, która przewoziła Grande Torino, a cały kraj bezpowrotnie stracił swoich idoli. Dopiero później prokuratura poinformowała, iż w katastrofie uczestniczył samolot tej drużyny. Na pokładzie było 18 piłkarzy, trenerzy oraz dziennikarze. Nikt nie przeżył. "Nie spodziewaliśmy się, iż kochamy ich tak bardzo", "Straszna katastrofa dla włoskiego sportu" - pisały wówczas włoskie dzienniki.
Dla ludzi był to wstrząs. Na pogrzeby piłkarzy przybył milion ludzi, zamykane były sklepy, a Sejm i Senat przerwały obrady. Przy życiu pozostali jedynie Sauro Toma, Aldo Ballarin, Renato Gandolfi i prezydent Ferrucio Novo, którzy nie wybrali się do Lizbony. Torino musiało kończyć ówczesny sezon drużyną młodzieżową, ale władze ligi i tak przyznały jej mistrzostwo kraju. "Grande Torino nagle zniknęło. Umarło, ale jednocześnie stało się nieśmiertelne" - napisał Giuseppe Culicchia, włoski pisarz, prywatnie fan Torino, w książce pod tytułem Ecce Toro.


Grande Torino zjednoczyło Włochy. "Było symbolem odrodzenia kraju"
Drużyna Torino z lat 40. była dla Włochów czymś więcej niż zwykłym klubem, który seryjnie wygrywał mistrzostwa. Torino zdobyło coś, czego nie udało się osiągnąć żadnemu zespołowi wcześniej ani później - zjednoczyło cały kraj. Włochy od zawsze były podzielone na bogatą północ i biedne południe, na Juventus, Inter i Milan.
A tamtej drużynie kibicowali wszyscy. Od Turynu aż po Sycylię każdy chciał być jak Mazzola czy Ezio Loik. Swoim stylem gry przyciągała najmłodszych, ale miała za sobą również starszych fanów. Wszystko przez bardzo trudny okres wojenny. Wówczas Włochy były zniszczone, a ludność żyła w ciągłym strachu i była niepewna jutra. Grande Torino dawało im chwilę oddechu. Przez 90 minut mieszkańcy nie zamartwiali się codziennością, nie opłakiwali zmarłych bliskich, ale mogli podziwiać zespół, który pokonywał wszystkich. W końcu mieli powody do uśmiechu i radości.
Społeczeństwo chciało wreszcie także poczuć się ważne. Włosi chcieli poczuć, iż mogą coś znaczyć. Grande Torino dawało im to poczucie. Było dla nich symbolem młodości, siły, włoskości i nadziei na lepsze jutro. Czyli czegoś, czego tak bardzo wtedy potrzebowano. - Torino fascynowało ludzi. W tamtych czasach Włochy były pogrążone w problemach. Posiadanie drużyny tak silnej, iż potrafiła pokonywać także zagranicznych przeciwników, było pewnym sposobem na to, by poczuć się ważnym, by poczuć, iż w końcu jesteśmy tacy jak inni - powiedział Sandro Mazzola, legendarny napastnik Interu Mediolan i syn Valentino, w rozmowie z portalem Intermediolan.com.


Piłkarze Grande Torino nie byli również gwiazdami, które znamy dziś. Nikt nie krył się wówczas za armią PR-owców. Żaden z nich nie miał milionowych umów sponsorskich. Pomimo iż zarabiali więcej niż przeciętny Włoch, to żyli tak samo jak inni. To był klub reprezentujący klasę robotniczą i lokalnego ducha, w przeciwieństwie do Juventusu, który był i jest postrzegany jako klub elitarny. W Turynie przy ulicy via Roma dwóch piłkarzy Grande Torino Guglielmo Gabetto i Franco Ossola otworzyło bar Vittoria. Regularnie przebywali tam inni piłkarze oraz zwykli mieszkańcy. Każdy mógł spędzić czas ze swoimi idolami. Byli po prostu grupą przyjaciół.


- Grande Torino było symbolem odrodzenia się Włoch po drugiej wojnie światowej. Potrafiło zjednoczyć kraj. Sprawiało, iż ludność zapominała o trudnych chwilach i dawało nadzieję. Grande Torino było także reprezentacją Włoch. Był kiedyś mecz kadry, gdy 10 piłkarzy z 11 było właśnie z Torino. Jedenastego brakowało tylko dlatego, iż był kontuzjowany. Dlatego też wielu identyfikowało się wtedy z Grande Torino - mówi Sport.pl dziennikarz Corriere della Sera Alberto Giulini.
- To drużyna, której historia stała się legendą również przez jej tragiczny koniec. W Turynie o tym zespole nie da się nie mówić. Wszędzie są do niej odniesienia m.in. poprzez przeróżne zdjęcia i nie tylko. Stadion Brescii nosi nazwę Mario Rigamontiego, czyli gracza Grande Torino. Nie da się o nich zapomnieć. Nie miałem oczywiście możliwości śledzenia tamtego zespołu na żywo, ale słuchałem wiele historii od dziadków. W Turynie pamięć o tamtej drużynie wciąż jest żywa. 4 maja to dzień, kiedy całe miasto się zatrzymuje. Kibice wychodzą wówczas na ulice w koszulkach i szalikach Torino - dodaje.
Pamięć o Grande Torino
Dziś po barze Vittoria nie ma już śladu. Nie ma już Valentino Mazzoli, który chodził za rękę z synkiem Sandro, dziś mającym już 82 lata. Nie ma także sławnego wtedy Trio Nizza, czyli Valerio Bacigalupo, Mario Rigamontiego i Danilo Martellego, którzy otrzymali taki pseudonim ze względu na nazwę ulicy, przy której razem mieszkali. Mimo upływu 76 lat od tragedii pamięć o legendarnym zespole przez cały czas jest pielęgnowana.
W każdą rocznicę katastrofy piłkarze Torino udają się wraz z kibicami i władzami klubu na wzgórze Superga, gdzie w tej chwili znajduje się muzeum poświęcone ekipie z lat 40. Tam kapitan drużyny wyczytuje nazwiska wszystkich, którzy zginęli w katastrofie. Tego zaszczytu dostąpił m.in. polski obrońca Kamil Glik, który w przeszłości był kapitanem Torino. Z kolei stadion, na którym Grande Torino rozgrywało domowe mecze, po latach zaniedbań został odrestaurowany i w tej chwili jest centrum treningowym klubu.


"Nawet dla takich jak ja, którzy patrzą na Turyn w biało-czarnych barwach, 4 maja niebo nad miastem jest koloru kasztanowego (Granata, przydomek Torino - przyp. red.)" - napisał sześć lat temu na Instagramie Claudio Marchisio, były włoski pomocnik, który przez wiele lat był związany z Juventusem.


Grande Torino było i jest dla Włochów tak ważne, iż powstały na cześć tego zespołu wiersze i piosenki. Jedną z nich jest utwór Senso Unico o tytule "Quel giorno di pioggia" (Tamtego deszczowego dnia), w którym autor opisuje dzień tragedii i ma nadzieje, iż "już nigdy nie wróci".


Së penso al Tòr d’antlora
Dë splin as gonfia ‘l cheur
Përchè i sento ‘ncora
Quaicòs an mi ch’a meur


Kiedy myślę o Torino z tamtego okresu
Żal w mym sercu się wzbiera
Ponieważ odczuwam bez kresu
Jak coś we mnie umiera


Fragment poezji w dialekcie piemonckim Rino Serry, tłumaczenie własne.
Zgodnie ze słowami Culicchii Grande Torino nigdy nie umarło. Legenda tej drużyny jest wciąż żywa, ponieważ posiadała ogromne wartości, siłę i moralność, które wychodziły daleko poza ramy piłki nożnej. - Bohaterowie pozostają nieśmiertelni w oczach tych, którzy w nich wierzą. Dlatego my będziemy wierzyć, iż Grande Torino nie umarło, po prostu gra "na wyjeździe" - stwierdził włoski dziennikarz Indro Montanelli w relacji z pogrzebu piłkarzy.
Idź do oryginalnego materiału