Sebastian Vettel ogłosił zakończenie kariery wraz z końcem sezonu 2022. Czy F1 będzie Vettela brakować bardziej jako człowieka, czy jako kierowcy?
Początki
Sebastian Vettel, mając na koncie kilka tytułów w seriach juniorskich, zadebiutował w F1 w 2007 roku. Polacy pamiętają ten debiut pewnie równie dobrze, co grupa kibiców samego Sebastiana. W końcu Niemiec zastąpił wtedy podczas GP USA Roberta Kubicę, któremu nie pozwolono na start w wyniku pamiętnego wypadku w GP Kanady.
Raptem kilka miesięcy później Vettel otrzymał możliwość startu za kierownicą bolidu Toro Rosso. Potem wszystko potoczyło się już szybko. Kontrakt na rok 2008, nie za dobry początek sezonu, a mimo to podpisany kontrakt z zespołem Red Bull od roku 2009. Później słynne zwycięstwo w deszczowym GP Włoch. Debiut za kierownicą Red Bulla również w Polsce pamiętamy dobrze, bo w GP Australii Sebastian zderzył się z Robertem Kubicą, za co z resztą potem dostał karę. Mimo sporej ilości błędów i awarii Seb w pierwszym sezonie z Bykami zdobył tytuł wicemistrza.
Potem poszło z górki. Konstrukcje Adriana Newey’a oraz umiejętne ich wykorzystanie dało Vettelowi cztery lata dominacji, i tytułów mistrzowskich wpadających rok po roku.
Rok 2014 był pierwszym bez szans na tytuł i zarazem ostatnim w Red Bull Racing. Po nim nastąpił wielki transfer do Ferrari. Sebastian nie był już małym chłopcem. Miał za to zostać liderem i siłą pociągową najsłynniejszego zespołu F1, w jego powrocie na szczyt. Jak wiemy tak się nie stało. To znaczy Ferrari walczyło o najwyższe laury, ale występy Sebastiana były niekończącym się miksem wielkich euforii oraz upokarzających porażek. Mieliśmy więc wielkie zwycięstwa jak pierwsze dla Ferrari w Malezji 2015. GP Niemiec 2019, czy Singapur z tego samego roku, kiedy przeciwstawiał się Mercedesowi i ogromnej konkurencji ze strony Leclerca wewnątrz własnego zespołu. Te zwycięstwa przeplatały się z wielkimi wtopami jak Hockenheim 2018. Oczywiście wtopy były też po stronie zespołu, głównie te techniczne, jak i taktyczne. To z resztą problemy, z którymi Ferrari boryka się po dziś dzień.
Wreszcie przyszedł czas na Astona Martina, który miał zakończyć etap niesłychanej frustracji i… no, nie zakończył. Szczerze mówiąc myślę, iż gorzej trafić się nie dało. choćby niezbyt się dziwię, iż Vettel w końcu się poddał, po współpracy z tak kierowanym teamem.
Historia wzlotów i upadków
Co jednak wydaje mi się najważniejsze w powyższym podsumowaniu, to fakt, iż Sebastain Vettel nie zdołał wszystkich przekonać co do swojej szybkości. Ba! Nikt nie zdołał przekonać wszystkich. Takiego kierowcy w historii nie było. Seb jednak po okresie dominacji Red Bulla musiał się zmierzyć z twardą rzeczywistością. Nią zaś była przypięta plakietka „to bolid wygrywał twoje wyścigi”. Czy tak rzeczywiście było? Tak i nie. Bolid zawsze jest kluczowy, w końcu wyścigi samochodowe to sport techniczny. Nie ma też co ukrywać, iż czasem był w Red Bull faworyzowany. Z resztą to bardzo mądrze, bo jak powiedział kiedyś Ross Brawn – jeżeli zespół chce sięgać po tytuły, po prostu MUSI postawić na któregoś kierowcę.
Faktem jest jednak także to, iż Vettel świetnie pojął charakterystykę pracy pojazdów Newey’a i dostosował do niej swój styl jazdy. Trzeba nadmienić, iż były to czasy dmuchanych dyfuzorów. Dodatkowe dostarczenie spalin (wciśnięcie gazu) do dyfuzora w zakręcie, jeszcze powiększało zapas dostępnej przyczepności. Przez pewien czas było to także załatwiane odpowiednimi mapami silnika. Kiedy jednak Seb przeszedł do Ferrari, widać było, iż trochę czasu zajęła mu zmiana i zaadoptowanie się. Z resztą choćby Perez w tej chwili mówi, iż bolid Red Bulla jest bardzo nietypowy w prowadzeniu. No, przynajmniej był przed zmianą przepisów od 2022. W każdym razie Max idealnie się w niego wpasował.
Jednak przez całą swoją obecność w F1 Vettel, choćby odhaczając kolejne sukcesy, dorzucał do pieca swoim krytykom, zaliczając wspomniane wtopy. Wspomniane Hockenheim 2018, kiedy wypadł w deszczu, bezpiecznie prowadząc w wyścigu (słyszysz to, Panie Leclerc?!). Turcja 2010, kiedy wpakował się w Webbera i zupełnie nie rozumiał swojej winy. Coś niemal identycznego zrobił w Brazylii 2019 na Leclercu. Mieliśmy też choćby Baku 2017, kiedy Sebastianowi puściły nerwy i celowo uderzył bolid Hamiltona podczas jazdy za Safety Carem. Ten wyścig chyba też jest najlepszym podsumowaniem stylu Vettela. Potrafił być szybki, ale często w kluczowych momentach się gotował i reagował gwałtownie, emocjonalnie, bez kalkulacji. W momentach. kiedy nie był obciążony tym brzemieniem nadmiernych emocji, potrafił jechać wyciskając 101% z bolidu i odjeżdżać reszcie stawki. Seb nigdy jednak nie był znany jako „świetny wyprzedzacz”.
Wypalenie zawodowe
Ostatnie lata w Astonie Martinie, to zdecydowanie więcej Vettela poza torem, niż na nim. Niekoniecznie jest to wina Niemca, raczej źle zarządzanego zespołu. Seb potrafił dostarczyć takie wyniki, jak choćby podium podczas GP Azerbejdżanu 2019. Niemniej to działalność charytatywna, wypowiedzi polityczne, sprzątanie trybun i inne pro-społeczne aktywności będą znaczyły koniec kariery Vettela, bardziej niż jego zachowanie na torze. Pod tym kątem zdecydowanie zgasł, chociaż sprzęt nie dawał mu możliwości wykazania się.
Czy F1 będzie Vettela brakować? Pewnie będzie. Czy bardzo? Wątpię. Mimo, iż cenię go jako człowieka i respektuję skalę dokonań, jakie ma na koncie, to jeżeli nie jest już Vettelem z Monzy 2008 lub choćby Hamiltonem, którego mamy dziś, zwolnienie miejsca może zrobić dobrze tak jemu, jak i całej F1. Sebastian ma za to na koncie sporo rekordów, których na razie nikt mu nie odbierze, przynajmniej się nie zapowiada.
Nam zaś pozostaje jedynie trzymać kciuki, by ktoś inny zasługujący na więcej, nie wpakował się w to bagienko Pana Lawrence’a Strolla.