Fot. Paweł JerzmanowskiLetni transfer Marcina Bułki do Arabii Saudyjskiej odbił się szerokim echem. 26-letni bramkarz opuścił Europę, wybierając finansowe eldorado w NEOM SC. Dziesięć milionów euro netto rocznie – takich pieniędzy nie zarobiłby nigdzie indziej. I choć decyzję podjął świadomie, to najwyraźniej liczył, iż nie przekreśli ona jego szans w reprezentacji Polski. Tymczasem we wrześniu nie znalazł się choćby w szerokiej kadrze powołanych przez Jana Urbana. I nie chodzi tylko o brak nazwiska na liście. Chodzi o coś więcej – o zwykłą rozmowę, której nie było.
W rozmowie w Kanale Sportowym Bułka przyznał, iż nie uważa się za gorszego bramkarza od tych, którzy we wrześniu zostali powołani. Sam brak powołania nie był dla niego ciosem – bardziej zabolał brak jakiejkolwiek informacji. Nikt z reprezentacji nie zadzwonił, nie uprzedził, nie powiedział wprost: „Nie grasz w Europie, nie widzimy Cię w kadrze”. Został pozostawiony sam sobie, jakby miał się sam domyślić, co zawiniło. Do pierwszego kontaktu ze strony selekcjonera doszło dopiero po operacji, kiedy było już za późno na jakiekolwiek wyjaśnienia. Jak relacjonuje Bułka, Urban zadzwonił dwa dni po zabiegu, rzucając mimochodem, iż „może popełnił błąd”. Rozmowa była krótka. Zabrakło konkretów. Zabrakło szacunku.
Bułka nie ukrywa, iż najbardziej rozczarowało go właśnie to, iż wszystko odbyło się półsłówkami. Że zamiast uczciwej rozmowy była cisza, a potem coś na kształt wymijającego tłumaczenia. „My w Polsce chyba nie lubimy mówić otwarcie” – rzucił gorzko. I trudno mu się dziwić. Przez lata był częścią reprezentacyjnej układanki. Teraz, mimo iż zrezygnował z europejskiej piłki, nie przestał być zawodnikiem o sporym potencjale. Ale to nie forma, a brak szczerości ze strony selekcjonera boli go najbardziej.

6 godzin temu















