Iga Świątek się nie zatrzymuje! Polka z każdym kolejnym meczem na londyńskiej trawie jest lepsza, pewniejsza, a do tego ma wielką moc wytrzymywania trudnych momentów. Tych w spotkaniu z Belindą Bencić co prawda nie było zbyt wiele. Najważniejszy chyba w pierwszym gemie drugiego seta, gdy Polka przegrywała 15:40, ale utrzymała własne podanie. Pierwszy set układał się dla niej od samego początku do samego końca, a precyzyjniej: to Iga go układała. Nie zdekoncentrowała jej choćby nieprzewidziana przerwa w grze.
REKLAMA
Zobacz wideo Iga Świątek zamieszkała w dzielnicy prestiżu i luksusu!
Na Wyspy Brytyjskie wróciły upały, a termometry w cieniu pokazywały w czwartek aż 30 stopni Celsjusza. Na trybunach kortu centralnego znów można było poczuć się, jak w saunie. Podobnie było w pierwszych dniach Wimbledonu, gdy temperatura była - jak na brytyjskie warunki - ekstremalna. Efekt powrotu upałów widać było niestety już w meczu Aryny Sabalenki z Amandą Anisimową. Pierwszy półfinał kobiet był dwukrotnie przerywany z powodu omdleń na trybunach. Spotkanie Świątek również zostało przerwane po trzecim gemie pierwszego seta. Na trybunach zrobił się chaos, ochrona natychmiast osłoniła to miejsce dwoma parasolami, a służby medyczne udzielały pomocy poszkodowanej. W pewnej chwili choćby sędzia zszedł ze stołka, wszedł na trybunę i sprawdził, czy nie potrzebna jest dodatkowa pomoc.
Gra została wznowiona po kilku minutach, ale kibice i tak robili, wszystko, żeby schłodzić się choć na chwilę. Część miała tradycyjne wachlarze, część przenośnie wentylatorki, a cześć po prostu polewała się wodą. Na szczęście, część kortu centralnego jest osłonięta, ale fani z miejscami w pełnym słońcu nie mieli lekko. Bez kremu z filtrem, kapelusza i butelki wody sytuacja robiła się po prostu niebezpieczna.
Piekielne warunki zdecydowanie lepiej wytrzymała Polka. Bencić w zasadzie nie miała o co zahaczyć swojej gry. Polka miażdżyła ją w każdym aspekcie. Z łatwością przełamywała jej serwis, imponowała trudnymi returnami, a zagrywane przez nią piłki były po prostu za mocne dla Szwajcarki. Gdy ta zorientowała się, jak duża jest przewaga, próbowała jeszcze szukać ratunku w swoim sztabie. Tuż po pierwszym secie trwały tam nerwowe narady. - To jest deklasacja - mówili siedzący przede mną dziennikarze z Wielkiej Brytanii. Po jednym z kapitalnych bekhendów Polki rzucili nawet: - Ona jest tu nie do zatrzymania! Gigantka tenisa - komentowali. - Jak dalej będzie grała na takim poziomie, wytrzyma presję, to po prostu wygra ten Wimbledon - analizowali, gdy poprosiłem ich o komentarz tuż po meczu.
Ten zakończył się błyskawicznie, w godzinę i 11 minut i był chyba najłatwiejszym dla Polki na tym turnieju. Paradoksalnie więcej nerwów było w pierwszej i drugiej rundzie, ale to tylko najlepsze potwierdzenie, iż gdy Świątek złapie formę, ma swój czas, to jest nie do zatrzymania.
W wielkim finale Wimbledonu rywalką Świątek będzie Anisimowa. Amerykanka po kapitalnym, widowiskowym i zaciętym meczu pokonała numer jeden światowego rankingu 6:4, 4:6, 6:4. Hit z udziałem Polki i amerykańskiej sensacji Wimbledonu zaplanowano na sobotę, na godz. 17 czasu polskiego. To wtedy dowiemy się, która z tenisistek odbierze z rąk księżnej Kate najbardziej prestiżowe trofeum w świecie tenisa i zgarnie 3 mln funtów.