Od nieco ponad miesiąca życie Zbigniewa Bartmana obrało kierunek, którego - jak zapewnia - nie planował, nie chciał i przez cały czas nie chce. Mistrz Europy z 2009 roku - ku powszechnemu zaskoczeniu - został trenerem siatkarek ŁKS-u Commercecon. Nie byłoby to aż takie zaskakujące gdyby nie fakt, iż nigdy wcześniej nie przeprowadził choćby jednego treningu. Teraz jego drużyna walczy w finale ekstraklasy, ale na początku wspólna droga byłego reprezentanta Polski i drużyny z Łodzi było dość wyboista.
REKLAMA
Zobacz wideo ŁKS Commercecon w finale TAURON Ligi. Anna Obiała: Przy naszych meczach zawał murowany
Agnieszka Niedziałek: Wynik 0:9, jaki ŁKS zanotował na początku drugiego seta pierwszego meczu finałowego, nie zdarza się zbyt często w siatkówce. Co trener może powiedzieć drużynie w takiej sytuacji?
Zbigniew Bartman: To był bardzo trudny moment dla nas. Nie do końca rozumiem, czemu aż tak bardzo mocno zakotwiczyliśmy się w tym jednym ustawieniu i dlaczego tak zaczęliśmy tego seta po pierwszym, w którym naprawdę mieliśmy swoje szanse. Gdyby nie liczba błędów własnych, które popełniliśmy...Zresztą znamienne jest to, iż przegraliśmy pierwszego seta po naszych dwóch błędach, a nie po dwóch wygranych akcjach Developresu. Najpierw zepsuta zagrywka, potem atak w aut. Nie wiem, czy to sparaliżowało trochę dziewczyny. Na pewno będziemy musieli przedyskutować i przeanalizować ze sztabem to, co się wydarzyło, żeby więcej takiej sytuacji nie było (wywiad odbył się po meczu - red.).
Piotr Gruszka - pański kolega z reprezentacji Polski, a przez chwilę też trener w klubie - mówił mi niedawno, iż jako szkoleniowiec klubu z Łodzi jest pan znacznie spokojniejszy niż jako zawodnik. Ale we wtorek we wspomnianym drugim secie podczas przerw emocji było w panu całkiem sporo. Zespół potrzebował wtedy takiego pobudzenia?
Był to taki moment, iż dziewczyny troszeczkę spuściły głowy i trzeba było je trochę poruszyć, dodać wiary. Dlatego tej ekspresji było zdecydowanie więcej. Ale ogółem na pewno nerwy drużynie nie pomagają, więc jako trener staram się tonować emocje i reagować w taki sposób, jaki jest najbardziej przydatny dla zespołu.
Oswoił się pan już z określeniem "trener Zbigniew Bartman"?
Nie, zdecydowanie nie. I myślę, iż się nie oswoję już do końca sezonu.
Ale papiery pan ma...
Oczywiście, iż tak. Ale, jak wielokrotnie podkreślałem, nigdy nie marzyłem o tym, żeby być trenerem i zostałem nim trochę z przypadku. Moja misja kończy się na doprowadzeniu tego zespołu do jak najlepszego wyniku w tym sezonie.
Prowadzący Developres Stephane Antiga 11 lat temu zaraz po zakończeniu kariery zawodniczej przejął prowadzenie męskiej reprezentacji Polski i zdobył z nią mistrzostwo świata. Pan po przepracowaniu niespełna dwóch miesięcy w roli szkoleniowca może wywalczyć mistrzostwo Polski z ŁKS-em. Zwrócił pan uwagę na to podobieństwo?
Na razie jestem w finale. Na pewno coś wspólnego tu jest. Myślę, iż zawodnicy, którzy grali na pewnym poziomie w siatkówkę i w pewien sposób ją rozumieli, później dość - może nie łatwo - ale łatwiej przechodzą do tej strefy trenerskiej i potrafią tę wiedzę przekazywać. Choć to też nie jest reguła, bo wielu się też na tym przejechało.
Powiedział pan, iż jest trochę trenerem z przypadku. Informacja o tym, iż przejmie prowadzenie ŁKS-u, wzbudziła wielkie poruszenie w środowisku siatkarskim. Padały określenia takie jak: niespodzianka, sensacja, szaleństwo, a czasem choćby żart czy farsa. Jak pan by ocenił taki ruch?
Nie mnie to oceniać, bo to nie jest ani moje zmartwienie, ani temat, którym się na tym czy na którymkolwiek etapie będę zajmował. Moim zmartwieniem jest teraz początek drugiego seta wtorkowego meczu i liczba błędów w pierwszym. Na tym się będę koncentrował i to jest dla mnie najważniejsze.
Ma pan poczucie, iż awansem do finału trochę zamknął usta krytykom i sceptykom?
Jest takie stare przysłowie "Psy szczekają, karawana idzie dalej". o ile bym miał się przejmować tym, co ludzie o mnie mówią albo myślą, to po pierwsze, nie grałbym w siatkówkę na takim poziomie, na jakim grałem, a po drugie, ŁKS nie byłby w finale MP.
Niektórzy wykorzystują negatywne opinie na swój temat jako motywację. Nie należy pan do tego grona?
Żeby krytyka działała pobudzająco, to przede wszystkim musi być konstruktywna. Ja konstruktywnej krytyki w tym, co się działo, w ogóle nie widziałem.
Czytał pan te wszystkie komentarze i reakcje na swój temat? Na podstawie wcześniejszych słów miałam wrażenie, iż starał się pan raczej odciąć od tego.
Nie czytam takich rzeczy i dopóki mi ktoś tego nie pokazał i nie mówił: "Zobacz, co tu jest napisane" albo "Posłuchaj sobie, co powiedzieli", to one do mnie nie docierały. Tym bardziej, iż jak przyjąłem zespół, to graliśmy praktycznie co trzy dni, więc nie miałem w ogóle czasu. Co dopiero na czytanie jakiś informacji, skoro brakowało nam czasu, żeby przygotowywać treningi, taktykę czy analizy na mecze. Tym bardziej, iż czasu w wdrożenie nie było praktycznie w ogóle.
Abstrahując od tego, czy mowa o panu, czy o kimkolwiek innym - czy trener, który dopiero co uzyskał uprawnienia i nie ma żadnego doświadczenia, ma kompetencje, by prowadzić zespół z krajowej czołówki?
Wie pani, trener a trener i człowiek a człowiek. o ile ktoś grał zawodowo 20 lat w siatkówkę na najwyższym poziomie, w najlepszych ligach na świecie, to wydaje mi się, iż takiej osobie byłbym w stanie zaufać jako prezes klubu. Osobie, która ma doświadczenie zawodnicze, ma papiery trenerskie i wchodzi w ten zawód. Osobie, która kończy dopiero co studia na AWF-ie, robi papiery trenera i ma prowadzić zespół ligowy na wysokim poziomie, z całym szacunkiem, ale bym nie zaufał. Bo taka osoba nie ma doświadczenia w siatkówce.
Co najbardziej pana zaskoczyło albo okazało się największą trudnością, gdy już pan wszedł w buty szkoleniowca ŁKS-u?
Brak czasu.
Nie spodziewał się pan tego?
Spodziewałem się. Oczywiście, iż się spodziewałem. Dlatego też nigdy nie chciałem być trenerem, bo zawsze powtarzałem, iż trener nie ma życia. Cały czas i całe skupienie musi być poświęcone drużynie. Szkoleniowiec musi żyć siatkówką od rana do nocy, a choćby w nocy również. Dlatego nie chciałem i przez cały czas nie chcę być trenerem.
A coś pana zaskoczyło lub okazało się trudniejsze niż pan zakładał w trakcie meczów?
Nic. To jest to samo, z czym miałem do czynienia praktycznie przez 20 lat grania tylko, iż teraz nie jestem na boisku, a tuż obok.
Tyle iż przez te 20 lat był pan w drużynach męskich. Czy teraz podczas przerw np. ostrożniej dobiera pan słowa kierowane do zawodniczek?
Nie, w żadnym wypadku. Ja zawsze wszędzie powtarzam, iż najważniejsza w relacjach międzyludzkich jest komunikacja. o ile jesteśmy w stanie ze sobą rozmawiać, mówić o swoich oczekiwaniach, potrzebach, obawach, to jesteśmy w stanie się dogadać. Myślę, iż złapaliśmy z dziewczynami wspólny język i ta rozmowa nie jest zła.
W jednym z wywiadów wspominał pan o dwugodzinnej rozmowie po sensacyjnie przegranym meczu ze Stalą Mielec na otwarcie ćwierćfinału. Stwierdził pan, iż dużo panu dała. Mógłby pan to rozwinąć?
Nie mogę, bo to, co się dzieje w szatni, zostaje w szatni i nie wychodzi na zewnątrz. Mogę jedynie powtórzyć, iż to była szczera rozmowa między sztabem, dziewczynami i prezesem. I po tej rozmowie zespół pokazał odmienioną twarz oraz nabrał wiatru w żagle. Było to widać w kolejnych spotkaniach.
Po tamtym meczu mówił pan wręcz o panice dostrzeżonej u siatkarek w trakcie gry. Czy teraz ich pewność siebie jest już na poziomie, w który pan mierzył?
Na pewno w półfinale na tym poziomie była. Wydaje mi się, iż we wtorek coś nam umknęło. Ale mam nadzieję, iż lada moment wrócimy do tego.
Czy przejmując drużynę na tak późnym etapie sezonu, trener jest w stanie wpłynąć na nią znacząco siatkarsko? Czy nie jest to bardziej praca na wypracowanych już wcześniej schematach?
Oczywiście, iż jest. Pytanie, co się chce zmieniać. Nauczyć na nowo zespół grać w siatkówkę na przestrzeni półtora miesiąca się nie da, ale można wpłynąć na grę poprzez rozwiązania taktyczne, które się zaleca. Albo proponując rozwiązania techniczne, które zawodnik ma w swoim arsenale, ale niekoniecznie ich używał w danym momencie z różnych przyczyn. Tak więc oczywiście, iż można coś zmienić.
Po tym pierwszym meczu w ćwierćfinale doszło do burzliwej rozmowy między panem a członkami klubu kibica ŁKS-u. Czy to był trudny moment dla pana?
Nie, nie był. Trudno to było nazwać rozmową, bo tam rozmowy nie było. A kibice tak naprawdę to też nie jest moje zmartwienie. Oni kibicują, cieszą się, wymagają, robią swoją robotę, a ja tak naprawdę muszę zrobić swoją i jest to skupienie się na zespole. Powtórzę - moje skupienie jest na drużynie, a nie na tym, co się dzieje dookoła. Bo to, co się dzieje dookoła, nie ma najmniejszego znaczenia. Znaczenie ma to, co robimy na treningach. To, jak reagujemy podczas meczów, jak realizujemy taktykę i jakie podejmujemy na boisku decyzje. A to, co się dzieje na trybunach, nie ma znaczenia. Oczywiście, kibice są super, gdy robią fajną oprawę, wspierają zespół w trudnych momentach. To jest super, bo to też dodaje otuchy. Ale cały czas powtarzam - najważniejsza praca jest tutaj, w tym pomarańczowym kwadracie.
W tym pomarańczowym kwadracie jest m.in. Zuzanna Górecka. Sprawa państwa prywatnej relacji wielokrotnie była przywoływana po informacji o zatrudnieniu pana w roli trenera ŁKS-u. Sporo osób pracujących od lat w kobiecej siatkówce mówiło mi wprost - związek członka sztabu szkoleniowego i zawodniczki zawsze jest trudnością i potencjalnym źródłem kłopotów w drużynie. Pan widzi to inaczej?
To zawsze jest trudnością. Ale powtarzam jedną rzecz - przede wszystkim trzeba rozmawiać. Komunikacja - o ile jest prosta, mówi się o swoich oczekiwaniach, o ile traktuje się cały zespół równo...Zuza nie ma żadnych przywilejów odkąd jestem trenerem. Jest traktowana w tym zespole dokładnie tak samo, jak każda inna zawodniczka. Zresztą było to widać w ostatnim spotkaniu - jak tylko miała słabszy moment w drugim secie, to nie wahałem się jej zmienić. To jest normalna sytuacja. Cały czas powtarzam - w momencie kiedy przekraczam próg hali, to Zuza nie jest moją partnerką, tylko jest jedną z 14 zawodniczek, które mam w składzie. I musi tak samo pracować, trenować, realizować taktykę i działać w określonym schemacie drużyny.
Wcześniej jednak mogła przyjść do domu i opowiedzieć partnerowi o tym, co się dzieje w drużynie, jak się jej współpracuje z trenerem itd. Teraz ma w domu tego trenera. Nie jest to problematyczne? Potrafią się państwo od tego odciąć?
Cały czas powtarzam - o ile ludzie potrafią ze sobą rozmawiać, dogadać się i powiedzieć o swoich oczekiwaniach, o swoich potrzebach, to nie widzę żadnego problemu.
W czasie rywalizacji w ćwierćfinale mówił pan na antenie telewizji Toya, iż jest kilku kandydatów do złota i iż trzeba o tym pamiętać, ale jest ono też celem ŁKS-u. Czy przegrana 0:3 w pierwszym meczu finałowym sprawiła, iż inaczej ocenia pan szanse na tytuł?
W żadnym wypadku. To jest pięciospotkaniowa rywalizacja - tzw. składająca się minimum z trzech meczów, a maksymalnie z pięciu. Myślę, iż to będzie bardzo długa seria. o ile ktoś myśli inaczej, to z chęcią razem z dziewczynami sprawimy mu niespodziankę.
Żartobliwie można powiedzieć, iż ŁKS może dodatkowo liczyć na to, iż wciąż będzie działać "klątwa Antigi". Przez pięć wcześniejszych sezonów pracy w Developresie zawsze kończył ze srebrem.
I chcielibyśmy ten stan rzeczy utrzymać.