Babiarz nie wytrzymał na antenie TVP. Cała Polska to widziała

3 godzin temu
Nie byliśmy kandydatem do medalu, ale już po eliminacjach słyszeliśmy od naszych zawodników, iż "medal będzie, i to gruby". A po finale wysłuchaliśmy "Mazurka Dąbrowskiego"! Polska sztafeta mieszana 4x400 metrów pobiegła po złoto, zaczynając medalowe żniwa dla naszej lekkoatletyki w Tokio. Tak było w stolicy Japonii cztery lata temu, na igrzyskach olimpijskich. Czy teraz na starcie MŚ 2025 w tym samym Tokio możemy mieć nawiązanie do pięknej, niedawnej przecież historii?
Karol Zalewski zaczął dobrze, Natalia Kaczmarek też zrobiła swoje i to samo trzeba powiedzieć o Justynie Święty-Ersetic. Po trzech czwartych finału Polska była w walce o medal. Ze sztafetami USA, Dominikany i Holandii. I wtedy, gdy zastanawialiśmy się czy wystarczy dla nas miejsca na podium, swój bieg życia zaczął Kajetan Duszyński.


REKLAMA


Zobacz wideo Natalia Bukowiecka: Jadę do Tokio po najlepszy wynik w tym sezonie


"Kajetano, kapitano!" – krzyczał komentator TVP Przemysław Babiarz, gdy Duszyński sensacyjnie przesuwał się z miejsca trzeciego na pierwsze. Nikt nie mógł uwierzyć, iż Polak nie tylko połknął Dominikańczyka i Holendra, ale też odparł atak Amerykanina. Że wywalczył dla nas sensacyjne złoto!
Amerykanie zostali zdyskwalifikowani, a potem ich przywrócono. Niepotrzebnie się martwiliśmy
Przed finałem martwiliśmy się, iż sztafeta USA (i Dominikany też) w tym finale wystąpi, bo początkowo po eliminacjach była zdyskwalifikowana za błąd podczas zmiany. Ale Amerykanie złożyli protest i uznano, iż wina była po stronie sędziów, a nie biegaczy. Nam zaostrzyły się apetyty i po rekordzie Europy, który Polacy pobili w eliminacjach, i wobec tego, iż zdawało się, iż w olimpijskim finale zabraknie mistrzów świata. Tymczasem dopuszczenie ich do tego finału okazało się najwspanialszym dla nas scenariuszem. Bo oto Polska, której nie typowano do finału, wygrała ze wszystkimi.
Nasi biegacze to zrobili, bo uwierzyli w siebie tak mocno, jakby byli sportowcami z USA wychowywanymi w przeświadczeniu, iż są najlepsi. Po eliminacjach Małgorzata Hołub-Kowalik zapowiadała, iż "medal będzie, i to gruby". Nieważne, iż Polska była dopiero piątą sztafetą mistrzostw świata. Nieważne, iż USA i Dominikana znikały z listy startowej finału i na nią wracały. Nasza ekipa patrzyła tylko na siebie. I widziała wielką moc. Oraz wiedziała, ile dał jej pewien "game changer".
Wielki Bolt protestował. A Polacy z tego skorzystali
Najodważniejsza w zapowiedziach Hołub-Kowalik wiedziała, iż po eliminacjach ona i Iga Baumgart-Witan zostaną zmienione w finale przez Kaczmarek i Święty-Ersetic. Zmieniliśmy też Dariusza Kowaluka na Karola Zalewskiego. I eliminacyjny czas 3:10,44, który był znakomitym rekordem Europy, w finale poprawiliśmy o ponad pół sekundy – na 3:09,87. Do rekordu świata Amerykanów zabrakło nam wtedy tylko 0,53 s. Ale to tylko informacja statystyczna, pełnię szczęścia mieliśmy i bez rekordu świata!


Finisz Duszyńskiego był tak kapitalny, iż na ostatnich metrach tego biegu komentatorzy mogli już wykrzykiwać swoje emocje, mogli śmiać się z euforii i płakać ze wzruszenia. USA i Dominikana pół sekundy za Polską walczyły o srebro (o 0,01 s lepszy był Dominikańczyk).
- To był game changer w przygotowaniach – ogłosił nam później Duszyński, mówiąc o superkolcach nowej generacji, przeciw którym protestował choćby wielki Usain Bolt.
- My, chłopaki, wyekwipowaliśmy się w nie dopiero parę tygodni temu, bo dla nas były trudno dostępne. Szanse były nierówne, nie każdy zawodnik mógł do nich dotrzeć. Ludzie, którzy są na kontraktach z firmami obuwniczymi, mieli do nich dostęp wcześniej – wyjaśniał. Buty z karbonową płytką w podeszwie wcześniej od naszych panów miały panie. Bo one były (i dziś też są) mocniejszą częścią tej sztafety, bardziej utytułowaną, znaną i dzięki temu lepiej zaopiekowaną przez partnerów technicznych. - Już podczas sezonu halowego trenerzy widzieli, iż dziewczyny, które w tych kolcach biegały, uzyskiwały lepsze czasy. Świat nam na początku roku uciekł, my wtedy nie mieliśmy tych butów. My, mężczyźni z polskiej kadry, dostaliśmy je dopiero na ostatni miesiąc przygotowań. I uczyliśmy się biegać w tym obuwiu – opowiadał Zalewski.
Nauczyli się tak, iż efekt był piorunujący. - Na treningach gwałtownie zaczęliśmy bić rekordy życiowe na dystansach 200, 300, 350, 450, 500 metrów. Trenerzy nie do końca wierzyli w to, co widzieli na stoperach. Wszyscy się musieliśmy przekonywać, iż to nie stadion jest za krótki, tylko kolce są szybkie. Mogliśmy się spodziewać, iż pobijemy tu rekord Polski i będziemy walczyć – dodawał Zalewski.


Czy polska sztafeta znów sprawi niespodziankę?
Tak, mogliśmy się spodziewać, iż polski mikst będzie szybki. Ale iż aż tak?! Teraz na starcie tokijskich mistrzostw świata znowu spodziewamy się, iż polska sztafeta mieszana 4x400 metrów powalczy. Wielka szkoda, iż tym razem jest limit zmian, iż po eliminacjach w finale można wymienić tylko jedną z czterech osób.
Mniej więcej dobę przed rywalizacją w naszej kadrze podjęto decyzję, iż liderka, jaką jest Natalia Bukowiecka, pobiegnie ewentualnie w finale. Nasza najlepsza zawodniczka musi rozsądnie gospodarować siłami, bo przed nią jeszcze starty indywidualne i sztafeta 4x400 m kobiet.
Sygnały napływające z Japonii są takie, iż nasza ekipa mieszana jest w dobrej formie, trzymajmy więc kciuki najpierw za jej awans do finału, a później może okaże się, iż polska piątka (z Bukowiecką w finale) na MŚ Tokio 2025 nawiąże do przepięknej niespodzianki od polskiej siódemki na igrzyskach Tokio 2021.
Podobnie jak wtedy, to będzie pierwsza medalowa szansa dla polskiej kadry. Niestety, wobec słabszych wyników naszych lekkoatletów w ostatnich sezonach, a także w trwającym, trzeba obiektywnie stwierdzić, iż nie ma żadnych szans, żeby nasza kadra powtórzyła wyczyn z Tokio sprzed czterech lat. Wtedy polscy lekkoatleci zdobyli aż dziewięć olimpijskich medali – cztery złote, dwa srebrne i trzy brązowe. Wówczas złoto sztafety mieszanej było początkiem najwspanialszych medalowych żniw w historii polskiej lekkoatletyki. Teraz – trzeba to uczciwie zaznaczyć – może nam być trudno o jakikolwiek medal, choć oczywiście powalczyć o podium może choćby sztafeta mieszana, jakieś szanse w indywidualnej rywalizacji na 400 metrów ma Natalia Bukowiecka, mogą to też zrobić Anita Włodarczyk i Paweł Fajdek w rzucie młotem oraz Maria Żodzik w skoku wzwyż. MŚ w Tokio odbędą się od 13 do 21 września.


Eliminacje sztafet 4x400 metrów na MŚ Tokio 2025 zaplanowano na sobotę 13 września, Polska wystąpi w nich o godzinie 4.51 naszego czasu. Rywalami Polskę będą: Holandia, Chiny, Francja, Australia, Kenia, Belgia i Hiszpania. Do finału awansują trzy najszybsze sztafety z każdego z dwóch biegów eliminacyjnych i dodatkowo dwie ekipy z czasami. Finał odbędzie się również w sobotę 13 września, o godzinie 15.20 polskiego czasu. Transmisje w TVP, relacje na żywo na Sport.pl.
Idź do oryginalnego materiału