Martina Navratilova przegrała 0:6, 0:6 z Chris Evert w 1981 roku, by cztery miesiące później zrewanżować się jej w półfinale US Open. Jimmy Connors nie wygrał choćby gema w maju 1984 roku w pojedynku z Ivanem Lendlem, by dwa miesiące później wygrać z nim półfinał Wimbledonu. Mało kto teraz myślał, iż Amanda Anisimova też zdoła się równie efektownie zrewanżować Idze Świątek, ale zdołała. Odesłana niespełna dwa miesiące temu na "rowerze" w finale Wimbledonu, jak w żargonie tenisowym nazywa się taką dotkliwą przegraną, teraz odniosła jedno z najcenniejszych zwycięstw w karierze.
REKLAMA
Zobacz wideo Iga Świątek przeszła do historii Wimbledonu! "Gwiazda na skalę wszechświata"
Cierpliwość kibiców Igi Świątek i Amandy Anisimowej została nieco przetestowana, bo rozpoczęcie ich środowego pojedynku opóźniła aż ponadczterogodzinna batalia Feliksa Auger-Aliassime'a i Aleksa De Minaura. Ale obfitujące w interesujące akcje drugie w karierze seniorskiej spotkanie urodzonych w odstępie trzech miesięcy Polki i Amerykanki w pełni im tę zwłokę wynagrodziło.
- Bardzo się cieszę z możliwości rewanżu, ponownego zmierzenia się z nią i dania sobie kolejnej szansy. Wiem, iż to będzie naprawdę duże wyzwanie, ale mam wrażenie, iż gram dobrze. Nie sądzę, by mi tamta porażka pomogła stać się lepszą zawodniczką w jakikolwiek sposób. To nie był dobry występ pod żadnym względem. Przede wszystkim to było doświadczenie. Nie było łatwo po tym wrócić, ale już to przepracowałam - zapewniła Anisimova, wspominając pierwszą w karierze przegraną 0:6, 0:6, której doznała z rąk Świątek.
Bolało ją to prawdopodobnie tym bardziej iż stało się w jej pierwszym w karierze wielkoszlemowym finale. Zajmująca dziewiąte miejsce w rankingu tenisistka widziała w ćwierćfinale szansę na odkupienie i ono się dokonało.
24-letnia Amerykanka w Wimbledonie nigdy wcześniej nie przeszła ćwierćfinału, a siedem tygodni później w US Open też zrobiła "życiówkę". Dotychczas ten turniej był dla niej najmniej udany z Wielkich Szlemów - tylko raz dotarła do trzeciej rundy (2020).
W tegorocznej edycji dotychczas świetnie serwowała, ale w środę zaczęła od straty podania. Tyle iż od razu tę stratę odrobiła - ku wielkiej euforii swojej i wspierającej ją publiczności kortu centralnego. Bo tym samym po 10 minutach już było wiadomo, iż po raz drugi nie przegra równie dotkliwie co w Londynie.
To był pierwszy z kilku fragmentów, gdy podanie Polki zawodziło. Komentujący mecz w Eurosporcie Marej Furjan przypomniał, iż w poprzednim spotkaniu drugiej rakiety świata - z Rosjanką Jekateriną Aleksandrową - też na początku szwankował u niej ten element, ale wtedy już w połowie seta weszła na wyższy poziom i na nim pozostała. Tym razem problemy wracały.
Jako pierwsza jednak szanse na "breaka" numer dwa miała faworytka, która przy stanie 2:2 prowadziła 40:15, ale rywalka najpierw popracowała dobrze w obronie, a potem pomogła sobie serwisem. A z czasem kilka razy ręce w geście bezradności zaczęła rozkładać Świątek, której drugie podanie stale było atakowane przez przeciwniczkę.
- Ona 90 procent piłek kierowała na bekhend Igi. Praktycznie wszystkie serwisy szły na bekhend, jeżeli w ogóle trafiała podaniem. A przecież z bekhendu nie dostanie żadnego prezentu od Igi. Amerykanka wpadała stopniowo w taką dziurę - analizował w rozmowie ze Sport.pl Wojciech Fibak po finale Wimbledonu.
I pod tym względem Anisimova odrobiła lekcję, bo tym razem starała się jak najczęściej uruchamiać mniej stabilny forhend Polki. Sama zaś w końcówce tej partii była jak w transie i w efektownym stylu przypieczętowała po 50 minutach objęcie prowadzenia w całym spotkaniu.
Świątek tradycyjnie udała się do szatni, a po powrocie zabrała się za odrabianie strat. Znów zaczęła od przełamania, ale tym razem poszła za ciosem i podwyższyła prowadzenie do stanu 2:0. Tyle iż wówczas skończył się krótki przestój w grze Amerykanki, która następnie wygrała trzy gemy z rzędu.
Polka dostawała wskazówki zarówno od trenera Wima Fissette'a, jak i trenera przygotowania fizycznego Macieja Ryszczuka, ale nic to nie dało. Miała też pecha, jak na koniec siódmego gema, gdy rywalka po taśmie zdobyła ostatni punkt. Anisimova do końca prezentowała nerwy ze stali i wielką precyzję, a faworytka nie miała pomysłu, jak się temu przeciwstawić.
W czwartkowym półfinale rywalką Anisimovej będzie zwyciężczyni meczu między Japonką Naomi Osaką i Czeszką Karoliną Muchovą.