Trwa ostatnia, czyli trzecia kolejka fazy grupowej Klubowych Mistrzostw Świata 2025. W niej doszło do jednego z największych hitów. W czwartkowy wieczór po przeciwnych stronach boiska stanęli dwaj giganci europejskiej piłki - Juventus mierzył się z obrońcą tytułu Manchesterem City. Obie drużyny były już pewne awansu - wygrały dotychczasowe spotkania. Stawką było więc pierwsze miejsce w grupie i potencjalna szansa na uniknięcie Realu Madryt już na start fazy pucharowej.
REKLAMA
Zobacz wideo Awantura w studiu! Kosecki: Mówiłem to o kadrze U-21 trzy miesiące temu i wtedy mówili, iż p****ę
Szaleństwo w pierwszej połowie. O tych bramkach będzie się mówić latami
Kibice liczyli, iż mecz od pierwszego gwizdka dostarczy mnóstwa emocji, a także bramek. I z pewnością się nie zawiedli. Pierwszy gol padł w 9. minucie. Na prowadzenie Manchester wyprowadził Doku. Belg znakomicie uciekł spod krycia jednego z obrońców, wbiegł w pole karne, tam przyjął podanie, minął jeszcze jednego rywala i uderzył na bramkę. Skutecznie.
Na odpowiedź Juventusu długo czekać nie trzeba było. Ledwie dwie minuty później pomocną dłoń do włoskiej ekipy wyciągnął... golkiper Manchesteru. "W dziecinnie prostej sytuacji, nieatakowany Ederson podaje piłkę prosto pod nogi Koopmeinersa. Temu pozostało tylko ją podprowadzić i pokonać nieodpowiedzialnego bramkarza" - pisał Szymon Szczepanik w relacji z meczu na Sport.pl. I faktycznie był to potężny błąd Brazylijczyka. A te zdarzają mu się coraz częściej.
Manchesterowi nie pozostało nic innego, jak ponownie walczyć o prowadzenie. Przeważał na boisku w niemal każdym aspekcie. Ba, wręcz miażdżył rywala w statystykach. Oddał zdecydowanie więcej strzałów, dłużej posiadał piłkę i wywierał większą presję. I to przyniosło efekt. Mówiąc pół żartem, pół serio, w 26. minucie Pierre Kalulu pozazdrościł Edersonowi rozgłosu i również "błysnął". Jak? Wbił piłkę do własnej bramki. W ten błąd jeszcze trudniej uwierzyć niż w pomyłkę Brazylijczyka.
Samobójcze trafienie padło wtedy, gdy jeden z piłkarzy Manchesteru posłał płaskie dośrodkowanie, przecinając pole karne Juventusu. Nie było tam żadnego zawodnika Pepa Guardioli, który mógłby to domknąć. Ale na szczęście dla nich, był tam Kalulu i dopełnił dzieła Anglików, niespodziewanie pokonując własnego golkipera, po czym momentalnie złapał się za głowę.
Zobacz też: Oto co "The New York Times" napisał o Pajor. Tak ją nazwali.
Manchester dobił Juventus
Ostatecznie w pierwszej połowie więcej bramek nie padło. Mimo wszystko eksperci i kibice byli pewni, iż to jeszcze nie koniec emocji. I mieli rację. Na kolejne kuriozalne trafienie nie trzeba było długo czekać. W 52. minucie takowe zaliczył Erling Haaland. Norweg otrzymał piłkę w polu karnym, chciał ją przyjąć, a wyszedł mu z tego... strzał i bramka! Niesamowite.
Dominacja City trwała w najlepsze. Nie pozwalali rywalom na zbliżenie się pod własne pole karne, o wykreowaniu akcji nie wspominając. Sami atakowali. I w 69. minucie dopięli swego. Prowadzenie na 4:1 podwyższył Phil Foden, który ledwie trzy minuty wcześniej wszedł z ławki rezerwowych. Ale na tym Manchester się nie zatrzymał. W 76. minucie było już 5:1. Tym razem potężną bombę, która mocno wzruszyła bramką, przypuścił Savinho.
I nie był to ostatni gol tego wieczora. W końcówce Manchester dopuścił Juventus do oddania strzału i ten zakończył się trafieniem Dusana Vlahovicia. Cały mecz na ławce spędził za to Arkadiusz Milik.
Dzięki temu zwycięstwu to Manchester City wygrał rywalizację w grupie F. Na drugim miejscu zakończył ją Juventus. Obie ekipy zagrają z drużynami z grupy H, a tam rozegrane zostaną jeszcze dwa spotkania. Na ten moment Anglicy trafiliby na RB Salzburg, a Juventus na Real Madryt.