A jednak! Goliat z ekstraklasy został pośmiewiskiem piłkarskiej Polski

2 tygodni temu
"Zero tituli" to już nie łatka, tylko klątwa rzucona na Pogoń Szczecin. W pierwszej połowie czwartkowego finału Pucharu Polski neutralny kibic mógł się zastanawiać, który z zespołów jest czołową drużyną z ekstraklasy, a który tym, co do tej ekstraklasy próbuje awansować. Wisła Kraków zaprezentowała się na Narodowym z bardzo dobrej strony, ale była o krok od porażki. W ostatniej akcji podstawowego czasu gry jednak nastąpił niezwykły zwrot akcji - gol Eneko Satrusteguiego dał dogrywkę, a trafienie Angela Rodado w niej sprawiło, iż Puchar Polski jedzie do Krakowa!
W czwartkowym finale Pucharu Polski na Stadionie Narodowym w teorii doszło do spotkania Dawida z Goliatem. Po jednej stronie był zespół z czołówki ekstraklasy, grająca bardzo dobrą piłkę Pogoń Szczecin, a po drugiej męcząca się w I lidze Wisła Kraków, której powrót do najwyższej klasy rozgrywkowej wciąż stoi pod ogromnym znakiem zapytania.
REKLAMA


Zobacz wideo Kamil Grosicki jest nakręcony. Będzie chciał sam wygrać mecz


- To jest finał, tylko jeden mecz. Każdy wie, jak wyglądają takie spotkania. Często jest tak, iż nie ma tak naprawdę znaczenia, czy grasz dobrze, czy źle, liczy się tylko to, by piłka wpadła do siatki - mówił nam przed tym spotkaniem Angel Rodado, napastnik Wisły Kraków. - Postaramy się zagrać jak najlepiej, może choćby zdominować rywala, ale też wiemy, iż będą takie momenty, gdy będziemy na tym boisku cierpieć.
Rodado miał rację, choć chyba się tego nie spodziewał. Kibic mógł być zdezorientowany
I chyba choćby hiszpański napastnik nie zdawał sobie sprawy, jak trafne okażą się jego słowa o przebiegu spotkania. I pewnie nie spodziewał się, w której z ról wystąpi jego drużyna, tak samo jak neutralny kibic w pierwszej połowie mógł mieć problemy z rozpoznaniem, kto jest kim. Bo ani Wisła nie grała jak piąta drużyna I ligi, która ma w poszczególnych meczach ligowych ogromne problemy, ani Pogoń nie była tym zespołem, który jest w stanie w ekstraklasie ograć i przewyższyć piłkarsko praktycznie każdego.
Pierwsza część spotkania to "paraliż" Pogoni, być może spowodowany stawką spotkania. Bo to "Portowcy" byli zdecydowanym faworytem tego meczu, to oni musieli wygrać to spotkanie, by zerwać z łatką "zero tituli" - klubu, który nie ma w swoim dorobku ani jednego trofeum. To właśnie na Pogoni spoczywało też ryzyko zostania pośmiewiskiem piłkarskiej Polski w razie "oddania" pucharu drużynie z I ligi.
Jens Gustafsson po zremisowanym meczu w Białymstoku z Jagiellonią (2:2) w piątek mówił, iż jego drużyna postara się przenieść dobrą drugą połowę rozegraną przeciwko liderowi ekstraklasy na finał na Narodowym. Wyszło jednak coś zupełnie odwrotnego. Pogoń grała, jak zdominowany zespół z pierwszej części spotkania, czy też drużyna, która w bardzo kiepskim stylu kolejkę wcześniej uległa Piastowi Gliwice 0:2. Grała zbyt wolno, zbyt mało agresywnie, znów zawodził pod tym względem pozbawiony kontuzjowanego Rafała Kurzawy środek pola i cała odpowiedzialność za grę została tak naprawdę rzucona na barki Kamila Grosickiego.


A Wisła? Drużyna Alberta Rude potwierdzała, iż nieprzypadkowo zdążyła pokonać Widzew Łódź czy Piasta Gliwice. - W pucharze pomogło nam to, iż nie byliśmy faworytem tych meczów. Graliśmy bez presji, co pozwoliło nam uwolnić pełnię naszych możliwości. Dodatkowo zespoły z ekstraklasy nie cofały się głęboko do defensywy, a my dobrze wykorzystywaliśmy przestrzenie, które w ten sposób się tworzyły. W lidze te okoliczności są zupełnie inne - to kolejne słowa Angela Rodado, które mogą wyjaśniać taki stan rzeczy.
Wisła rozpoczęła bez kompleksów, bez zdenerwowania i miała w swojej grze w pierwszej połowie wszystko poza jednym - skutecznością. No i może odrobiną szczęścia, gdy piłka po interwencjach Leo Borgesa czy Valentina Cojocaru trafiała w obramowanie bramki "Portowców".
Indywidualności mogły dać Pogoni upragniony puchar. Aż nadeszła 99. minuta...
Czwartkowy finał by śnił się po nocach napastnikowi "Białej Gwiazdy" Szymonowi Sobczakowi, który zmarnował dwie doskonałe okazje - zarówno przy bezbramkowym remisie przed przerwą, jak i w samej końcówce, gdy Wisła w finale już przegrywała. A przegrywała dlatego, iż w drugiej połowie zadecydowały indywidualności po stronie Pogoni Szczecin. Na kwadrans przed końcem największy w tej chwili talent "Portowców" Adrian Przyborek pięknie obsłużył Efthymisa Koulourisa, a ten wykorzystał sytuację "sam na sam" z bramkarzem.
Jednak jeżeli jest jakaś sprawiedliwość w futbolu, to w dziewiątej minucie doliczonego czasu gry się ona dokonała. Wisła Kraków, która była w każdej statystyce lepsza od faworyzowanego rywala (!), miała ostatni rzut wolny na własnej połowie, który zamienił się na bramkę rezerwowego Eneko Satrusteguiego. Doświadczony hiszpański obrońca nie po raz pierwszy uratował Wiśle wynik. W lutym w Rzeszowie jego bramka w ostatniej akcji meczu dała Wiśle zwycięstwo nad Stalą.


Grająca na czas, pewna swego Pogoń teoretycznie dostała nokdaun, ale zarówno drużyna, jak i sztab "Portowców" wyglądali po tym ciosie na znokautowanych. Stało się jasne, iż mimo różnicy klas rozgrywkowych dogrywka będzie wspinaczką na Mount Everest dla zespołu Jensa Gustafssona.
Wisła Kraków była lepsza. Pogoń przegrała z własnymi słabościami w najbardziej bolesny sposób
A żeby tego było mało, już na starcie dogrywki tlen na tę wyprawę zabrali Pogoni sam Gustafsson oraz przesunięty przez niego na lewą obronę lewonożny Leo Borges. To właśnie Brazylijczyk podał piłkę Angelowi Rodado na sytuację sam na sam, którą były napastnik Barcelony B bezwzględnie wykorzystał.
Tylko najwięksi po takich dwóch ciosach mogli jeszcze odwrócić wynik. Pogoń pokazała, iż do nich jeszcze nie należy. Pokazała, iż kolejne, czasami trudne do wytłumaczenia wpadki w lidze, zaliczane mimo często dobrej gry, wcale nie są przypadkowe. Mimo posiadania wielu bardzo doświadczonych piłkarzy, mental całej drużyny Pogoni Szczecin jest zagadką trudną do rozwiązania. Nie pomagały jej też kolejne kombinacje w składzie jej trenera, bo "Portowcy" bili głową w mur.
Po drugiej stronie z kolei Albert Rude spisał się doskonale - plan na mecz, reakcje w trakcie spotkania ze zmianą Satrusteguiego włącznie dały Wiśle sensacyjne zwycięstwo i Puchar Polski. Czwartkowy finał odbywał się przez większość spotkania na warunkach Wisły Kraków, co sprawia, iż jej wygrana jest po prostu zasłużona, a jednocześnie jest to największą porażką Pogoni, która przecież w ekstraklasie pokazuje, iż jest w stanie zdominować niemal każdego. Nie jest za to w stanie poradzić sobie z własnymi słabościami, które teraz objawiły się w najbardziej bolesny dla całej szczecińskiej społeczności sposób.
Idź do oryginalnego materiału