Właśnie minęło pięć miesięcy od największego skandalu w historii skoków narciarskich. przez cały czas nie wiemy o nim więcej niż w połowie marca. I obserwując, co się dzieje od tego czasu w świecie tej dyscypliny: możliwe, iż za chwilę nikt nie będzie o nim pamiętał. Już teraz na pierwszy rzut oka widać, jak wiele osób chce, żeby tak właśnie było.
REKLAMA
Zobacz wideo Oto dowody na to, co zrobili Norwegowie. Największe oszustwo w historii
Od skandalu minęło pięć miesięcy. Oszuści Forfang i Lindvik wracają
Przypomnijmy: 8 marca norwescy skoczkowie - Johann Andre Forfang i Marius Lindvik - zostali zdyskwalifikowani z wyników konkursu na dużej skoczni MŚ w Trondheim za manipulacje w ich kombinezonach: zbyt nieelastyczne, sztywne nicie wprowadzone w nogawkach. Zostały odkryte tylko dzięki protestom innych kadr i otwarciu szwów w strojach przez ówczesnego kontrolera sprzętu Międzynarodowej Federacji Narciarskiej (FIS), Christiana Kathola.
Wszystko było także efektem filmiku upublicznionego przez Sport.pl, na którym widać, jak sprzętowiec kadry Adrian Livelten dokonuje manipulacji przy jednym z kombinezonów, a wszystko obserwuje trener Norwegów Magnus Brevig. Wybuchł ogromny skandal, o którym pisano na całym świecie. A Norwegowie najpierw pod skocznią tłumaczyli, iż to "złamanie zasad, a nie oszustwo", żeby kilka godzin później, już po rozpoczęciu śledztwa w sprawie przez FIS, jednak przyznać się do oszustwa i za wszystko przepraszać.
Forfang i Lindvik, do których kilka dni później dołączyli także Kristoffer Eriksen Sundal, Robert Johansson i Robin Pedersen, czyli reszta norweskiej kadry z MŚ w Trondheim, zostali tymczasowo zawieszeni przez FIS. Zawieszenie cofnięto po zakończeniu poprzedniego sezonu zimowego, żeby Norwegowie mogli przygotowywać się do sezonu, w obliczu trwającego śledztwa prowadzonego przez niezależną komisję na zlecenie FIS. Zawieszeni pozostają członkowie sztabu szkoleniowego - Brevig i Livelten, a także Thomas Lobben, którzy w międzyczasie stracili pracę w norweskim związku.
Śledztwo trwa, działacze FIS dostali już raport ze śledztwa w sprawie tego skandalu. Zapowiedzieli, iż wynikami podzielą się w ciągu kilku dni, ale na razie niczego nie opublikowano. Pewnie wciąż w to nie wierzy, ale Forfang i Lindvik właśnie wracją do rywalizacji w Courchevel, gdzie po 182 dniach przerwy od startów w zawodach najwyższej rangi wystąpią na inauguracji Letniego Grand Prix. I w tym tekście skupię się właśnie na nich. Czyli tych w pełni odpowiedzialnych za oszustwo z marca.
"Jo nie chcioł, jo nie wiedział"
Lindvik i Forfang twierdzą, iż o niczym nie wiedzieli. Że manipulacje w ich kombinezonach przygotował sztab szkoleniowy, a oni nie mieli o tym pojęcia. Skakali przekonani, iż ich stroje są zgodne z przepisami. "Żaden z nas nie skoczyłby w kombinezonie, o którym wiedziałby, iż jest efektem fałszerstwa. Nigdy. My, sportowcy, również mamy obowiązek zadbać o to, aby strój był zgodny z regulaminem, ale nie mieliśmy żadnych procedur, które pozwalałyby kontrolować pracę sztabu szkoleniowego, na przykład sprawdzać szwy. Musimy wyciągnąć z tego wnioski. Teraz chcemy całkowitej przejrzystości w kwestii tego, co się wydarzyło" - tłumaczyli skoczkowie we wspólnym komunikacie, który wydali 10 marca.
A ja sobie myślę, iż to chyba ich wersja modnego w polskim internecie mema: "jo nie chciał, jo nie wiedział". Bo słowa o tym, iż o niczym nie wiedzieli, naprawdę brzmią jak żart. I są największym kłamstwem Norwegów.
Na to bezpośrednich dowodów nie będzie - nikt nie zajrzy im do głowy i nie sprawdzi, czy mówią prawdę. Ale komu w tej sytuacji wierzyć? Im, którzy po ogromnym skandalu próbują dostać najniższy wymiar kary? Czy skoczkom, trenerom i ekspertom, którzy po MŚ w Trondheim powtarzali zgodnie: "nie mogli nie wiedzieć"? Słuchając argumentów obu stron, ja jestem bliżej zaufania tym drugim. I wierzę, iż faktycznie każda, choćby najmniejsza zmiana w sprzęcie jest odczuwalna. Że każdą trzeba przetestować, także na skoczni. Sprawdzić, jak wpływa na prędkość na progu, czy skoczek czuje się z nią komfortowo i w końcu - czy działa. I myślę, iż to prawda, iż zawodnik poczuje, gdy część materiału w jego kombinezonie jest sztywniejszy. Że to naprawdę jest jakby zakładać na nogi jeansy zamiast dresów.
W komunikacie skoczkowie w pewien sposób próbowali zdjąć z siebie odpowiedzialność w tej sytuacji. Bo przepisy FIS nie wskazują, iż "również" zawodnicy mają obowiązek dbać o przepisowość swojego sprzętu. Zasady mówią o tym, iż to zawodnik jest za niego w pełni odpowiedzialny. Może go przygotowywać specjalista zajmujący się tylko tym, zatwierdzać trener, ale na końcu i tak ich nie ma wyszczególnionych w regulaminie. On mówi tylko o skoczku. To zawodnik musi wiedzieć o swoim sprzęcie wszystko, być pewnym tego, iż jest w pełni przepisowy i bezpieczny, a skacząc w nim w zawodach, w pewnym sensie może podpisać na siebie wyrok. choćby jeżeli to nie Forfang i Lindvik wszywali w kombinezon sztywną nić, to przepisy są ukształtowane tak, jakby właśnie to oni się tym zajęli. Bo zakładając go na ten feralny konkurs z 8 marca, zaakceptowali wszystko, co może się w nim znajdować.
Ale choćby pomijając ten fragment, przez cały czas coś mi w tym komunikacie skoczków nie gra. Bo twierdzą, iż nie mieli procedur kontrolujących pracę sztabowców. A ja doskonale pamiętam wywiad, który przeprowadzałem w listopadzie 2022 roku z, tak się trafiło, Mariusem Lindvikiem, na który skoczek przyszedł prosto po sprawdzeniu zmian dokonanych w kombinezonie przez sprzętowca Norwegów. Tak twierdził sam Lindvik. To zresztą absolutna norma niemal w każdej kadrze - stroje mierzy się przed zawodami, żeby własnymi metodami sprawdzić, czy przejdzie kontrolę podczas zawodów i czy na pewno nie jest za duży. Oczywiście, nie wiem, co dokładnie działo się trzy lata temu w jednym z pokoi zajmowanych przez Norwegów w Hotelu Gołębiewski w Wiśle, ale daje mi to do myślenia. Skoro wtedy, przed zwykłymi zawodami Pucharu Świata, sprawdzali swoje kombinezony w obecności zawodnika, to niby jak mogli to zaniedbać przed najważniejszym konkursem całej zimy? Zresztą nie kupuję tłumaczenia się brakiem procedur. To żadna wymówka. Nie mieli ich? To już ich problem.
Oto kara, jaką powinni ponieść Norwegowie
Lindvik i Forfang chcą wyjść na niewiniątka, które niefortunnie wyrządziły dużo szkód, ale którym jednocześnie stała się duża krzywda. Nie można pozwolić na to, żeby tak byli teraz odbierani. A niestety robią w tym celu coraz więcej.
Brzydzi mnie, gdy słyszę, iż Marius Lindvik twierdzi, iż on już się nacierpiał. - Mam nadzieję, iż już nic więcej się nie wydarzy. Czuję, iż naszą karę już dostaliśmy - powiedział niedawno w rozmowie z tv2.no.
On twierdzi, iż odebranie srebrnego medalu, całe zamieszanie z marca i zawieszenie do końca minionej zimy wystarczy.
A ja twierdzę, iż odebranych medali - jeżeli tak wykaże śledztwo, którego raport wreszcie został przedstawiony FIS - mogłoby być więcej, całe zamieszanie w Norwegii w przypadku opinii wielu osób gwałtownie wygasło, a zawieszenie na kilka kilka znaczących konkursów kończących sezon było żartem.
Nie powinno ich być w ten weekend w Courchevel. A najlepiej, żeby ich kara nie pozwoliła im na start w igrzyskach olimpijskich w 2026 roku.
Tylko tak dotkliwe skutki tego, czego dopuścili się Norwegowie pozwoliłyby mieć pewność, iż to wszystko naprawdę da im do myślenia. Lindvik i Forfang mogą sobie pozłacać swoje wypowiedzi frazesami o tym, iż to najgorszy okres w ich życiu i iż za każdym razem, gdy temat wraca, wysysa z nich całą energię. Chwilę później z tych samych ust padają słowa, które wyrażają wręcz zniecierpliwienie tym, co się dzieje, arogancję i oczekiwanie, iż to wreszcie się skończy. Nie widać już żadnej skruchy, choćby pozostałości świadomości tego, jak mocno przekroczyli granicę. Jest za to branie na litość i ucieczka od tematu.
Norwegowie źli, ale inni też źli. Tak próbują pozbyć się winy
Z jednej strony takie podejście każe mi być wściekłym. Zwłaszcza, gdy słyszę, jak Norwegowie złapani na gorącym uczynku odkrzykują: wszyscy tak robią!
Tak, skoczkowie uczą się, jak stawać do kontroli podczas konkursów i naciągają kombinezony tuż przed nią, żeby zakłamać jej wyniki. Pisałem o tym choćby w reportażu z Lahti. Tak, skoczkowie balansują na granicy przepisów, a niektórzy zyskują choćby dzięki przychylności władz całej dyscypliny. Pisałem o tym np. w tekście o liście wstydu obecnego dyrektora Pucharu Świata. Tak, widzę wywiady z byłymi skoczkami czy sprzętowcami o tym, jak w ostatnich latach niemal każda kadra też przekraczała granicę.
Ale co to zmienia w sprawie Norwegów? To, iż są jednymi z wielu, sprawia, iż niczego nie zrobili? Nie. To tylko sztucznie ma ich odciążyć, sprawić, iż ktoś zajmie się słowami, na które nikt nie przedstawia dowodów, pozostawiając to, co od kilku miesięcy ma dokładnie przed oczami: największe udowodnione oszustwo w historii dyscypliny.
Norwegowie chcą się pocieszyć, iż to nie tylko oni i tak żyć im będzie znacznie łatwiej. Ta łatwość w zmianie narracji mnie wręcz boli: jak płynnie Norwegowie są sobie w stanie przetłumaczyć, iż skoro inni - a może choćby nie inni, skoro swoich byłych świetnych skoczków już też wrzucili pod ten pociąg - też nie są aniołami, to oni nie powinni trafić do piekła. A powinni.
Moim życzeniem byłoby, żeby wszystkie te oszustwa rozliczyć. Ale to idylla, której pewnie nigdy nie doświadczymy. Sam chętnie zajmę się każdą sprawą dotyczącą tego, w jakim bagnie taplają się światowe skoki. Ale nie chciałbym, żeby Norwegowie stali się w tym morzu znikającą kroplą. Oni mają dryfować po nim jak ogromny, ale przeciekający i uszkodzony, okręt Maud.
Niektórzy jakby zapomnieli, iż Trondheim się wydarzyło. FIS na razie umył ręce
Z drugiej strony, obserwując to, co dzieje się w świecie skoków, a zwłaszcza w działaniach FIS, nie dziwię się, iż zaczynają się czuć bezkarni. przez cały czas mnie to brzydzi, ale nie zaskakuje. Bo z przekonania, iż tej sprawy nie można tak zostawić, trzeba ją doprowadzić do końca i ukarać tych, którzy na to zasługują, zostało już naprawdę niewiele. U niewielu.
Oczywiście świetnie, iż do FIS wreszcie trafił raport od niezależnej komisji badającej sprawę i iż być może wreszcie zostaną podjęte jakieś decyzje. Mam jeszcze trochę nadziei, iż przyniesie sankcje adekwatne do tego, czym zajmowali się śledczy. I jeszcze trochę mniej - choć jej nie tracę - iż będzie coś o znacznie poważniejszej manipulacji od sztywnych nici. Czyli przeklejanych z kombinezonu na kombinezon czipach i obejściu zabezpieczeń FIS. Choć tam nabroiła i sama międzynarodowa federacja, więc to dla niej zbyt delikatna sprawa i chyba tylko się łudzę, iż i ona dostanie swój finał.
Już fakt, iż Forfang i Lindvik oddadzą w sobotę pierwsze skoki na międzynarodowych zawodach, nie wiedząc, czy za chwilę FIS znów im tego nie zabroni ze względu na sankcje po wynikach śledztwa, mówi dużo. To, iż nikogo z obecnych we Francji ten start Norwegów nie rusza, też sporo pokazuje. Po MŚ niektórzy byli gotowi rozmawiać o tym, czy nie wycofać się z rywalizacji, ze względu na możliwą obecność Lindvika i Forfanga. Teraz przełkną to, iż muszą z nimi czekać na skok, a być może i z nimi przegrać.
Niektórzy by już im choćby przebaczyli, albo cofnęli czas, żeby było jak dawniej. Jakby zapomnieli, iż Trondheim 2025 naprawdę się wydarzyło.
Dlatego może nie mam racji, pisząc, iż Norwegowie się od nich różnią i nie są w skokach "zwykłymi grzesznikami"? Myślę, iż mam, ale skoczkowie, którzy godzą się, żeby bez wiedzy o tym, jak zakończy się sprawa Lindvika i Forfanga z mistrzostw świata, startować z nimi w zawodach, robią sobie krzywdę. Stawiają krok w stronę przyzwalania na takie oszustwa i traktowania ich po macoszemu. Stąd już wcale nie jest tak daleko do tego, żeby ktoś nazwał ich takimi samymi jak Lindvik i Forfang. Tego raczej by nie chcieli, choć nie robią nic, żeby tak się nie stało.
Bo oczywiście, czuję, iż tu nie ma szans na żaden bunt. Każdy pilnuje swojego interesu, a nim jest udział w zawodach, zgarnięcie za nie premii po wynikach, przygotowania do olimpijskiej zimy i spokój w relacjach ze sponsorami. Działacze FIS na tę chwilę wybrali strategię umycia rąk, dając Norwegom miejsce na liście startowej inauguracji letniego sezonu. Zawodnicy zaraz zrobią to samo, rywalizując z nimi na skoczni.
I wszyscy zadowoleni. Norwegowie najbardziej, bo znów mogą się poczuć, jakby niczego nie zrobili. A ja chciałbym, żeby to im ciążyło tak długo, jak sobie na to zasłużyli. Nie sprawię już, iż Norwegowie w Courchevel nie skoczą, dlatego napiszę tylko: Witajcie z powrotem, Oszuści!