1 listopada szczęśliwy dla "Gieksy" oraz Legii! Pamiętne wyprawy do Bordeaux i Blackburn

nabialoczerwonym.com 1 miesiąc temu
PIŁKA NOŻNA. 1 listopada, dzień Wszystkich Świętych kojarzy nam się z zadumą, wspomnieniem bliskich zmarłych, wizytami na cmentarzach. Futbolowe emocje schodzą wówczas na dalszy plan. Co ciekawe, trzy dekady temu dwa polskie kluby - GKS Katowice i Legia Warszawa - rozgrywały jednak tego dnia ważne, pucharowe spotkania i do dziś bardzo miło je wspominają.
Od lewej: Marek Jóźwiak, Maciej Szczęsny i Jacek Bednarz. Ciekawe, czy wspominają właśnie mecz Legii z Blackburn 1 listopada 1995 roku? Foto Piotr Stańczak.
Kalendarze meczów piłkarskich z udziałem polskich drużyn rzadko układane są tak, aby spotkania rozgrywano właśnie 1 listopada. jeżeli chodzi o naszą reprezentację czy kluby, występujące w europejskich pucharach, w całej historii była to rzadkość, ale zdarzyły się wyjątki, w dodatku takie, które przysporzyły drużynom oraz kibicom wielu radości.

Zidane i spółka kontra Katowice

Jesienią 1994 roku, w 1/16 Pucharu UEFA GKS Katowice przyszło zmierzyć się z faworyzowanym, francuskim Girondins Bordeaux. W składzie tej ekipy byli ówcześni reprezentanci Francji, późniejsi mistrzowie świata z 1998 - Zinedine Zidane, Bixente Lizarazu, Laurent Fournier oraz Christoph Dugarry. Nie brakowało też innych sław (m.in. Brazylijczyka Valdeira). "Gieksa" należała w tamtym czasie do czołowych ekip w Polsce, a faworyta tamtego dwumeczu nietrudno było wskazać. "Na papierze" wszystko przemawiało praktycznie za drużyną z Francji.
- Z naszą drużyną pożegnał się wcześniej trener Adolf Blutsch. Muszę przyznać, dawał nam niezły wycisk, stawiał na treningi wytrzymałościowe. Niestety, były zbyt mocne, to odbiło się negatywnie na naszej formie. Zdołaliśmy jedynie wygrać finał Pucharu Polski z Ruchem Chorzów (w 1993 roku), ale w lidze nie szło nam najlepiej. Prezes GKS Marian Dziurowicz rozstał się z Blutschem, szkoleniowcem został wspomniany Piotr Piekarczyk, który nieco wcześniej w "Gieksie" zakończył piłkarską karierę. Wprowadził trochę luzu w treningach, ale to nam pomogło. Naładowaliśmy akumulatory, poprawiła się atmosfera, czuliśmy się fenomenalnie - tak atmosferę u progu nowego sezonu 1994-95 wspomina były napastnik katowiczan Dariusz Wolny.

Strojek bohaterem

- Przyznam, iż mieliśmy obawy jak sobie poradzimy, niemniej jednak tworzyliśmy fajny zespół, walczący, była atmosfera. Trener Piotr Piekarczyk stworzył ciekawą drużynę, byliśmy jak rodzina - opowiada z kolei inny filar ówczesnej "Gieksy" Zdzisław Strojek.
To właśnie on stał się bohaterem pierwszego meczu, który odbył się w Katowicach 18 października 1994 roku. Na boisku okazało się, iż diabeł z Bordeaux nie jest taki straszny. Janusz Jojko, bramkarz gospodarzy zachował czyste konto, natomiast w samej końcówce, w 88 minucie jego koledzy zadali decydujący cios.
- Marek Świerczewski zagrał piłkę z prawej strony w pole karne Francuzów, odbił ją jeden z obrońców, wprost do mnie. Muszę przyznać, że znakomicie "siadła" mi na prawej nodze. Huknąłem ile sił z woleja, bramkarz był bez szans. Stadion przy Bukowej eksplodował z radości! - wspomina Strojek i dodaje:
- Francuski zespół spodziewał się raczej łatwej przeprawy w Katowicach, chyba uznali ten mecz, iż to będzie tylko formalność. Byli zdziwieni, kiedy postawiliśmy im tak trudne warunki. Moje trafienie z meczu z Bordeaux najbardziej pamiętają starsi kibice czy tacy w moim wieku, liczący sobie około 50 lat. choćby teraz, kiedy prowadzę swoją firmę i realizujemy różne inwestycje, to gdzieś w rozmowach temat przy okazji powraca - tłumaczy strzelec zwycięskiego gola dla GKS.
MÓJ WYWIAD:
  • Zdzisław Strojek o golu w meczu GKS Katowice - Girondins Bordeaux: huknąłem ile sił, stadion eksplodował!

"Skońc knolić!"

To właśnie po pierwszym meczu narodziła się zresztą legenda o starciu jednego z katowickich asów, Mariana "Ecika" Janoszki z Zidanem. Według różnych relacji, ten pierwszy, zirytowany zachowaniem Francuza, który dużo gestykulował i domagał się od sędziego odgwizdywania fauli katowiczan, miał w pewnym momencie podbiec do pomocnika Bordeaux i po śląsku oznajmić mu "Skońc knolić, ino zacnij grać!".
- Niektórzy dorobili do tej legendy swoje wersje. Konkretnie chodziło o sytuację po jednym z fauli, Zidane miał o to pretensje, coś krzyczał, byłem blisko, nie rozumiałem jednak co mówi. Skończyło się na takiej boiskowej wymianie zdań - wspomina dziś z uśmiechem Marian Janoszka. - Co mogę powiedzieć - to był wówczas bardzo dobry zawodnik, ale na pewno nie taka gwiazda, jaką stał się dopiero później - dodaje "Ecik".

1 listopada w Bordeaux

Zespół z Górnego Śląska miał przed rewanżem jednobramkową zaliczkę, ale to przez cały czas "Żyrondyści" byli pewni awansu. - Nie czarujmy się - liczyli na to, iż u siebie po prostu nas rozniosą. Być może przed pierwszym spotkaniem trochę nas zlekceważyli, ale w rewanżu już nie mogli sobie na to pozwolić - opowiada Janoszka.
Mecz w Bordeuax odbył się właśnie 1 listopada 1994 roku, w Polsce obchodzono Wszystkich Świętych, tymczasem katowiccy piłkarze udali się na mecz razem z żonami partnerkami. Wizyta była też okazję do zwiedzania malowniczych okolic. choćby gościny w jednej z winnic czy też miejscowym parku rozrywki.
- To były inne czasy. My mieszkaliśmy jednak w innym miejscu, nasze żony i reszta gości z Katowic w innym. Nie wpłynęło to absolutnie na naszą dyspozycję w meczu - zdradza Dariusz Wolny.
Zdzisław Strojek (z lewej) i Marek Świerczewski, byli zawodnicy GKS Katowice podczas Euro 2024. Foto archiwum prywatne.

Złe miłego początki "Gieksy"

Od początku rewanżowego spotkania "Żyrondyści" ruszyli na katowiczan z impetem, czego efektem był gol w 18 minucie. Gospodarze, dzięki szybkiej wymianie podań, "rozklepali" defensywę gości, zaś formalności dopełnił Franck Histilloes. GKS przeżywał ciężkie chwile, wyrównał się stan dwumeczu, ale w miarę upływu kolejnych minut polski zespół prezentował się coraz lepiej, a w bramce - podobnie jak dwa tygodnie wcześniej - świetnie interweniował Janusz Jojko. Jedni i drudzy wciąż nie mogli być pewni awansu. Kluczowa, wręcz historyczna okazała się 70 minuta spotkania.
- Potrzebowaliśmy trochę czasu do tego, aby opanować nerwy i stres. Wypracowałem rzut karny, bowiem po podaniu od Andrzeja Nikodema wbiegłem w "szesnastkę" Bordeaux, obrońca mnie sfaulował. Krzysiu Walczak wykorzystał karnego i adekwatnie od tego momentu, aż do końcowego gwizdka sędziego rozgrywaliśmy najlepszy okres w meczu! Świetną okazję do zdobycia drugiej bramki miał jeszcze Darek Wolny, ale nie udało mu się jej wykorzystać - opowiada Strojek.
- Zabrakło chłodnej głowy, może decydowało już zmęczenie... Niestety, zdarzały mi się problemy ze skutecznością, nad czym ubolewałem. Wtedy najważniejsze jednak było to, iż zremisowaliśmy i awansowaliśmy dalej - wspomina Wolny.

Walczak wrócił... taksówką

Świętowanie w ekipie "Gieksy" trwało w najlepsze! Bohater gości, Krzysztof Walczak, wspomina tamten mecz nie tylko z powodu zdobycia arcyważnego gola. - Po meczu został dłużej, udzielał wielu wywiadów, kiedy zorientował się, że my już pojechaliśmy do hotelu, musiał zamówić taksówkę - dodaje Dariusz Wolny.
Kilka tygodni później, w 1/8 finału już tak dobrze nie było. Osłabiony kadrowo GKS przegrał zdecydowanie z niemieckim Bayerem Leverkusem, u siebie 1:4, na wyjeździe 0:4. Do dziś jednak dla katowickiego klubu wyeliminowanie Bordeux jest największym, międzynarodowym sukcesem. To był czas, kiedy przy Bukowej rządził prezes Marian Dziurowicz, późniejszy szef Polskiego Związku Piłki Nożnej.
- Byliśmy bardzo zgraną drużyną, nie tylko na boisku. Po meczach spotykaliśmy się jeszcze w swoim gronie, odwiedzaliśmy się wzajemnie, tworzyliśmy taką rodzinną atmosferę. Nie było takiej sytuacji, iż po końcowym gwizdku każdy wychodził z szatni i jechał w swoją stronę - wspomina Janoszka.
POLECAM:
  • Marian Janoszka o meczach GKS Katowice z Girondins Bordeaux: byli pewni, iż nas rozniosą

Dramat Wolnego!

Jedynie dla Wolnego rywalizacja z Bordeaux miała słodko-gorzki smak. To właśnie wtedy wystąpiły u niego pierwsze problemy z sercem.
- W drugim meczu z Bordeaux rywal zaatakował mnie zbyt mocno, czułem ból w klatce piersiowej, ale sądziłem, iż to od uderzenia. W szpitalu na Ochojcu lekarze stwierdzili, iż mam pękniętą klatkę. Najgorsze było jednak dopiero przede mną... Kilka tygodni później, w przerwie zimowej sezonu 1994-95, po sparingu z Bełchatowem, kiedy wszedłem pod prysznic, poczułem ponownie ból w klatce piersiowej. Po przyjeździe do domu było jeszcze gorzej, zwijałem się z bólu, pociłem. Trudno mi teraz mówić o wcześniejszych objawach. Nawet, jeżeli jakieś miałem, to raczej lekceważyłem te sygnały. Byłem młody, miałem 25 lat, grałem w piłkę, gdy pojawiały się jakieś dolegliwości czy przeziębienia, to wychodziłem z założenia, iż sobie z tym poradzę, iż to nic poważnego. Do pewnego czasu... - mówi "Szybki". Zdiagnozowano u niego zapalenie mięśnia sercowego, musiał przedwcześnie skończyć piłkarską karierę, co było dla napastnika osobistym dramatem. Zajął się szkoleniem dzieci.
CZYTAJ WIĘCEJ:
  • Dariusz Wolny o meczach GKS Katowice z Bordeaux: nie baliśmy się nikogo!
Poniżej skrót z meczu Bordeaux - GKS Katowice 1 listopada 1994 roku.

Shearer, Hendry i inni

Dokładnie rok po zwycięskim remisie GKS Katowice, 1 listopada 1995 roku okazję do świętowania miała Legia Warszawa. "Wojskowi" pod wodzą Pawła Janasa, jako pierwszy w historii polski klub, wystąpili w fazie grupowej Ligi Mistrzów! Jesień zaczęła się dla stołecznych piłkarzy fenomenalnie. W eliminacjach do Champions League pokonali faworyzowany, szwedzki IFK Goeteborg 1:0 u siebie i 2:1 na wyjeździe! Fazę grupową Ligi Mistrzów także zaczęli od wygranej na norweskim Rosenborgiem Trondheim 3:1. W następnym pojedynku, 18 października Legia przegrała na wyjeździe ze Spartakiem Moskwa 1:2. W trzecim pojedynku, w Warszawie podjęła ówczesnego mistrza Anglii, Blackburn Rovers.
Największą gwiazdą tego zespołu był napastnik Alan Shearrer, filarem defensywy z kolei rosły, blondwłosy Szkot Colin Hendry (koledzy żartobliwie nazywali go "szałowym blondynem"). Na prawej stronie obrony, występował Henning Berg, czołowy gracz reprezentacji Norwegii, ten sam, który niespełna 20 lat później został trenerem... Legii!
Ważnymi filarami Blackburn byli wówczas także inni reprezentanci Anglii: bramkarz Tim Flowers, pomocnicy David Batty, Tim Sherwood. Występujący w ataku obok Shearrera Chris Sutton grał z kolei w angielskiej młodzieżówce.
Legioniści byli przygotowani na ciężką walkę. Oprócz serca do gry i zaangażowania okazali się też skuteczniejsi od Wyspiarzy. W 18 minucie Jerzy Podbrożny, wówczas najskuteczniejszy zawodnik Legii, sfinalizował akcję Cezarego Kucharskiego i głową wpakował piłkę do siatki. Sam mecz, wygrany 1:0 kosztował gospodarzy mnóstwo sił. Wspomniany Podbrożny opowiadał, iż już w końcówce boju czuł się "zajechany".
POLECAM:
  • "Zapnij pasy!". Tak Szczęsny powitał Flowersa przed meczem Legia Warszawa - Blackburn Rovers

Szczęsny wspomina szklane loże

Warszawska victoria przybliżyła Janasa i jego podopiecznych do ćwierćfinału. Liderem tabeli był Spartak, ale legioniści mieli w zasięgu realny awans z drugiego miejsca. Tyle, iż nie mogli pozwolić sobie na porażkę w rewanżu z Blackburn. Mistrz Anglii w nowym sezonie przeżywał kryzys, zarówno na krajowym podwórku jak i Champions League. Po trzech meczach w grupie nie miał na koncie choćby jednego punktu i jeżeli chciał jeszcze realnie myśleć o awansie, musiał zacząć rundę rewanżową od zwycięstwa nad Legią.
W przeciwieństwie do spotkania GKS w Bordeaux, mecz warszawian w Anglii, o niczym bezpośrednio nie decydował, ale i tak przeszedł do historii. Bohaterem pojedynku był bramkarz Legii Maciej Szczęsny.
- To był świeżo upieczony mistrz Anglii, posiadający nowy stadion i bardzo bogatego właściciela, który nie szczędził wydatków na drużynę. Tumult na stadionie panował już w czasie rozgrzewki, gdy zajęta była raptem połowa miejsc na trybunach. Kiedy natomiast my i przeciwnicy oraz sędziowie wychodziliśmy na boisko, to aplauz był niemiłosierny. Dwa metry za siatką bramki zaczynają się trybuny, płytę okalają bandy wysokości 60 centymetrów, nie ma żadnego ogrodzenia czy płotu. Na poziomie czwartego piętra pojawiają się te szklane loże. Tam zasiadają panowie w garniturach i panie w wieczorowych toaletach - jak to określił rok później podczas meczu Broendby z Widzewem komentator Tomasz Zimoch - tak obiekt Blackburn barwnie opisuje i wspomina Maciej Szczęsny.
Zacięte spotkanie zakończyło się remisem 0:0. Były golkiper Legii wspomina między innymi sytuację z pierwszej połowy - obronę mocnego uderzenie Colina Hendry'ego z pola karnego. - Facet huknął z woleja z siedmiu metrów, na szczęście byłem dobrze ustawiony. Mimo, iż kiedy wyłapałem piłkę i poczułem, iż siła uderzenia "wbiła mnie w ścianę", to wszystko na szczęście działo się przed linią bramkową. Zdążyłem ugiąć nogi i nie wpadłem z futbolówką do siatki - opowiada Szczęsny.
Atmosferę na trybunach stadionu Blackburn do dziś wspomina były pomocnik Legii Grzegorz Lewandowski. Podobnie jak agresywne podejście graczy mistrza Anglii, walkę na całej długości i szerokości boiska, od pierwszych do ostatnich sekund.
- To powodowało i u nas dodatkową motywację. Nie przestraszyliśmy się, nie wyszliśmy na boisko jak chłopcy do bicia. Oczywiście pierwsze piętnaście minut to było jak trzęsienie ziemi, Maciek Szczęsny w naszej bramce wychodził z siebie, broniąc ich strzały. Okazało się jednak, iż dla Anglików im dalej w las tym było ciemniej - opowiada Lewandowski. Młodszym czytelnikom wyjaśniam w tym miejscu - nie jest on w żaden sposób spokrewniony z Robertem. 😏

Lewandowski nie wracał pieszo

W końcówce wygrał pojedynek sam na sam z Shearerem! - Kiedy dochodził do piłki, to na stadionie najpierw był huk i tumult, potem przez ułamek sekundy zapanowała cisza - kibice czekali na to, co się stanie, a wreszcie rozległ się ryk zawodu. Minutę później sędzia zakończył mecz. Kiedy więc zabierałem swój bidon i ręcznik, to kibice na trybunie za bramką bili mi brawo i unosili kciuki w górę. Nie wiem czy to były akurat gratulacje dla mnie za postawę w meczu, za to, iż powstrzymałem ich idola oraz króla strzelców ligi angielskiej, czy może bardziej chcieli powiedzieć "przekaż kolegom, iż pokazali się z zajebiście dobrej strony". Coś niesamowitego! - zaznacza były bramkarz Legii.
Interwencję Szczęsnego z ulgą przyjął pomocnik Grzegorz Lewandowski. kilka bowiem brakowało, aby to on sprokurował gola dla Blackburn i tym samym zniweczył trud swojego zespołu. - Nie wiem do dziś, dlaczego w ostatniej minucie meczu, przy stanie 0:0, mając piłkę na prawej stronie, postanowiłem z połowy boiska podać ją do Maćka (Szczęsnego - przyp. autora). Wyłożyłem ją Shearerowi wprost pod nogi, ten wyszedł na pozycję sam na sam z naszym bramkarzem! Pomyślałem sobie w tamtej chwili: "Boże, co ja zrobiłem, jeżeli on strzeli to będę chyba pieszo wracał do domu". Na szczęście Maciek wygrał z nim pojedynek, zremisowaliśmy bezbramkowo - mówi po latach Lewandowski.
Poniżej skrót meczu Blackburn - Legia 1 listopada 1995 roku.

"Jeździli na tyłkach"

Legioniści przyjęli remis niczym zwycięstwo. - Wtedy to był taki nasz "sukcesik", który kilka tygodni później okazał się sukcesem, bo ten punkt sprawił, iż awansowaliśmy do ćwierćfinału Ligi Mistrzów z drugiego miejsca w grupie. Dla Blackburn remis oznaczał z kolei koniec marzeń. Mimo wszystko kibice ich docenili dlatego, iż właśnie "jeździli na tyłkach" i zapieprzali. Tego właśnie oczekiwał przeciętny Anglik płacąc wygórowaną cenę za bilet na ten mecz. On sobie pomyślał - ja ciężko pracuję, iż odłożyć te funty, aby pójść z synem na to spotkanie. Chcę widzieć, iż na boisku też ktoś dla mnie mocno haruje. Mnie w pracy nie wszystko się udaje, wam - piłkarzom - także, ale macie zapieprzać. I tak właśnie zagrali piłkarze Blackburn - oni wówczas znajdowali się w kryzysie, nie szło im w swojej lidze ani w Champions League, ale walczyli do upadłego - mówi Maciej Szczęsny.

Łobacz: nie było lipy!

Ówczesny kierownik drużyny Legii Bogusław Łobacz szczególnie wspomina starcia z Blackburn.
- To właśnie z nimi rozegraliśmy nasze dwa najlepsze mecze w Lidze Mistrzów. Ich ekipa to była maszyna z Shearerem na czele. Powiem też bez przesadnej skromności, iż był to jeden z najlepszych dwumeczów polskiej drużyny w europejskich pucharach. Kilka lat wcześniej, z Sampdorią Genua walczyliśmy w Pucharze Zdobywców Pucharów. Zagraliśmy na maksa, ale siłą ambicji, walką wyrwaliśmy tamten awans do półfinału. Natomiast tutaj z Blackburn biliśmy się jak równy z równym, ze wskazaniem na nas. Nie było żadnej lipy! - puentuje Łobacz.
W ćwierćfinale Ligi Mistrzów Legia walczyła w marcu 1996 roku. W pierwszym meczu z Panathinaikosem Ateny zremisowali u siebie 0:0, w rewanżu w stolicy Grecji ulegli 0:3. Do dziś żadna polska drużyna nie powtórzyła tego osiągnięcia.

Protokoły meczowe

1 listopada 1994, 1/16 finału Pucharu UEFA

Girondins Bordeaux - GKS KATOWICE 1:1 (1:0)
Bramki: 1:0 Franck Histilloes 18 min., 1:1 Krzysztof Walczak 70 z karnego.
Bordeaux: Gaetan Huard - Goeffray Toyes (78. Yousouff Fofana), Didier Senack, Yanick Fisher, Bixente Lizarazu - Laurent Fournier, Daniel Dutuel, Zinedine Zidane, Franck Histilloes (59. Richard Witschge) - Christoph Dugarry, Celso Moreira Valdeir. Trener Antonio Oliveira Toni.
GKS: Janusz Jojko - Krzysztof Maciejewski, Marek Świerczewski, Kazimierz Węgrzyn - Adam Ledwoń, Andrzej Sermak (46. Krzysztof Walczak), Andrzej Nikodem, Grzegorz Borawski (66. Marian Janoszka), Zdzisław Strojek - Adam Kucz, Dariusz Wolny. Trener Piotr Piekarczyk.
Żółte kartki: Zidane, Fournier - Świerczewski, Ledwoń, Węgrzyn. Sędziował: James McCluskey (Szkocja). Widzów: 25.000.
Pierwszy mecz: 1:0 dla GKS. Awans: Katowice.

1 listopada 1995, faza grupowa Ligi Mistrzów:

Blackburn Rovers - LEGIA WARSZAWA 0:0
Blackburn: Tim Flowers - Henning Berg, Ian Pearce, Colin Hendry, Jeff Kenna - Stuart Ripley, Paul Warhurst (61. Graeme Le Saux), Tim Sherwood, David Batty - Mike Newell (74. Chris Sutton), Alan Shearer.
LEGIA: Maciej Szczęsny - Marek Jóźwiak, Zbigniew Mandziejewicz, Radosław Michalski - Grzegorz Lewandowski, Marcin Jałocha (65. Piotr Mosór), Leszek Pisz, Tomasz Wieszczycki, Jacek Bednarz - Jerzy Podbrożny (46. Cezary Kucharski), Ryszard Staniek. Trener Paweł Janas.
Sędziował: Urs Meier (Szwajcaria). Widzów: 21.000.
POLECAM:

Wywiad z Grzegorzem Lewandowskim, byłym piłkarzem Legii Warszawa. Wideo Piotr Stańczak.
Idź do oryginalnego materiału