Listopadowe zgrupowanie było dla polskiej reprezentacji, jak pogoda za oknem - szare i ponure. Najpierw 1:5 z Portugalią, później 1:2 ze Szkocją. W efekcie pierwszy spadek w Lidze Narodów do Dywizji B. Porozmawialiśmy z psychologiem sportu Mateuszem Brelą, autorem książki "Mistrzostwo umysłu. Psychologia sukcesu w sporcie" o najbardziej palących tematach dotyczących reprezentacji Polski. Czy ma mentalne problemy, dlaczego traci tak dużo goli i jak do tego przyczynia się Michał Probierz. Co łączy selekcjonera z greckim filozofem, a polskich obrońców z saperami?
REKLAMA
Zobacz wideo "To nie brzmi głupio". Zieliński odpowiada dziennikarzom
Dawid Szymczak, Sport.pl: Co pan myśli, gdy słyszy, iż przegraliśmy ostatnie dwa mecze i spadliśmy z najwyższej dywizji Ligi Narodów również przez problemy psychologiczne i mentalne?
Mateusz Brela: - Na pewno w mojej głowie pojawia się bardzo dużo myśli. A pierwsza jest taka, iż trudno być selekcjonerem reprezentacji Polski. Po zwolnieniu Jerzego Brzęczka karuzela bardzo się rozkręciła i dopiero Michał Probierz zdołał przepracować przynajmniej rok. Myślę więc, iż to zmaganie z presją zaczyna się już na górze, właśnie od osoby selekcjonera. Ma wyznaczone cele, w większości tych celów nie realizuje, więc presja rośnie. On to czuje. Trudno mu się od tego odciąć.
Dlatego został choćby uknuty termin "selekcjonerozy". Choroby, która nie ominęła żadnego z polskich selekcjonerów od Adama Nawałki. Ale z czym w tej chwili mamy największy problem?
- Zacząć można od tego, iż potrafimy rywalizować na całkiem dobrym poziomie piłkarskim, mentalnym i emocjonalnym z tak silną reprezentacją jak Portugalia, ale już po stracie pierwszej bramki nie wyglądamy tak dobrze. Jako były sportowiec wiem, iż zawsze przy wyniku 0:0 z kimś teoretycznie mocniejszym, gra się łatwiej. Sam wynik cię trzyma, jesteś bardzo skoncentrowany. Pierwsza stracona bramka powoduje natomiast spadek energii, czasami choćby motywacji.
To się powtarza. A z czego może wynikać?
- Na listopadowym zgrupowaniu zabrakło choćby Roberta Lewandowskiego, który swoją aparycją i samym przebywaniem na boisku dużo daje drużynie. W ataku to wciąż jeden z liderów reprezentacji, a na pewno jej mentalny lider. Pod dużym znakiem zapytania możemy postawić poziom koncentracji i kwestię gry do końca, bo przecież bramkę na 1:2 straciliśmy w doliczonym czasie gry. Oczywiście, takie rzeczy zdarzają się w piłce na co dzień. To żadna anomalia, iż drużyny tracą i zdobywają bramki w końcówkach. Drużyna, która bardziej tego gola potrzebuje i chce go zdobyć, zaczyna bardziej ryzykować. Łatwiej jej, mówiąc kolokwialnie, udźwignąć wtedy ciężar meczu. Ale dostrzegam też, iż większość bramek, które straciliśmy z Portugalią i Szkocją, wzięła się z błędów indywidualnych. I teraz pytanie: czy to wynika z braku ogrania w reprezentacji, czy z nietrafionych wyborów selekcjonera? Możemy dyskutować. Ale faktem jest, iż ta reprezentacja już od dawna nie ma stabilnego fundamentu. Choćby personalnego.
U Probierza, jak u Heraklita z Efezu. "Jedyną stałą rzeczą w życiu jest zmiana".
- W bramce są ciągłe zmiany. W obronie są ciągłe zmiany. Na pozycji defensywnego pomocnika są ciągłe zmiany. Zmienia się też w meczu taktyka. Coś się oczywiście formuje, ale tych zmian jest bardzo dużo. Mówimy, iż Liga Narodów jest polem do przygotowania drużyny pod eliminacje mundialu. Ale o ile co mecz gra się w połowie innym składem, to trudno na koniec zmontować z tego kolektyw, który będzie potrafił ze sobą funkcjonować. Także na poziomie emocjonalnym. Możemy więc wymienić wiele rzeczy i zastanawiać się, która z nich doskwiera nam najbardziej. Zwykle jest jednak tak, iż niepowodzenie bierze się z sumy różnych czynników. Wiele rzeczy nie gra w jakimś procencie, więc w kulminacyjnym momencie łączy się to w całość. Szkoci przez większość meczu, choćby po stracie bramki, tworzyli kolektyw. Cały czas wierzyli, iż zdołają ten mecz wygrać.
Mówił pan o wadze pierwszej bramki. I pewnie każdy słabszy zespół po jej stracie przechodzi przez trudniejszy moment. Ale dlaczego nas aż tak odcina? Chorwaci w październiku wbili nam trzy gole w siedem minut. Portugalczycy jak już nas napoczęli, to zmiażdżyli - ostatnie trzy gole też straciliśmy w zaledwie siedem minut.
- Można to rozszerzyć i sięgnąć głębiej. Eliminacyjny mecz z Czechami w Pradze, gdy już po 129 sekundach przegrywaliśmy 0:2.
Albo wrócić do Kiszyniowa. choćby tam mentalnie się posypaliśmy.
- Widzimy więc, iż ten problem nie dotyczy tylko czasów selekcjonera Probierza. Ponadto we wszystkich tych meczach, które wymieniliśmy, w obronie grali inni piłkarze. Mam wrażenie, iż chwilami brakuje nam bodźca, który choćby w sytuacji trudniejszej, po straconej bramce, wyzerowałby w głowach zawodników ten mecz. O to jest bardzo trudno, bo zawodnicy w obronie i w środku pomocy - Walukiewicz, Piątkowski, Dawidowicz, Kamiński, Slisz, Oyedele, Romanczuk, wcześniej Dziczek - często się zmieniają. Wydaje się, iż oni grają z nożem na gardle. Z przekonaniem, iż nie może im się przytrafić błąd.
Jak saperzy? Mylą się raz?
- Trochę tak. Zwróćmy uwagę, w jaki sposób piłką operują np. Chorwaci, by nie wspominać o Portugalczykach. Nie uważam, iż różnica między nimi, a nami wynika tylko z wyszkolenia technicznego. Nie uwierzę, iż nasi zawodnicy nie mają odpowiednich umiejętności, bo nie raz je pokazywali. Mam jednak wrażenie, iż oni wewnętrznie czują, iż grają, by indywidualnie nie przegrać.
To ciekawe.
- Zalążki oczywiście są. Pamiętam dwie akcje Walukiewicza z pierwszych minut przeciwko Portugalii na Narodowym. Dostawał piłkę jako pół-prawy stoper w trójce i luźno wprowadzał ją na połowę rywali. Takiego właśnie Walukiewicza pamiętam z kadr młodzieżowych, choćby u Jacka Magiery, gdzie był przebojowym stoperem, ze swobodą przy piłce. Zobaczyłem go przeciwko Portugalii i pomyślałem, iż właśnie takiego go potrzebujemy. Ale to były pierwsze i ostatnie jego akcje tego typu. Po przerwie został już w szatni. Wracam do głównej myśli: zawodnik gra, popełnia błąd i nie wie, czy w kolejnym meczu jeszcze wystąpi. Albo czy dostanie powołanie na kolejne zgrupowanie.
To przykład Mateusza Bogusza. We wrześniu gra z Chorwacją w wyjściowym składzie, a już na następne zgrupowanie nie przyjeżdża. W listopadzie znów się pojawia i znów zaczyna mecz w pierwszej jedenastce za kontuzjowanego Sebastiana Szymańskiego, ale w kolejnym meczu w ogóle nie podnosi się z ławki. Sinusoida. Brak stabilizacji.
- Oczywiście możemy w tej rozmowie jedynie stawiać hipotezy, bo nie ma nas w środku reprezentacji, więc nie wiemy, jak czują się zawodnicy. Nie wiemy też, jak wewnątrz wygląda postępowanie Michała Probierza, bo może on otwarcie i jawnie to wszystko tłumaczy, iż będzie bardzo często rotował i sprawdzał różnych zawodników. Ale jednocześnie są w kadrze zawodnicy, którzy ewidentnie czują zaufanie selekcjonera i później widać to także na boisku. Myślę o Nicoli Zalewskim czy o Kacprze Urbańskim, którzy ryzykują, nie boją się grać, są przebojowi. Obrońcy, z racji specyfiki tej pozycji, tym bardziej potrzebują stabilizacji, powtarzalności i systematyczności. Sam byłem stoperem. I powiem szczerze, iż gdybym w jednym meczu grał przyzwoicie, ale zostałbym zmieniony w przerwie, a w kolejnym w ogóle bym się na boisku nie pojawił, to trudno byłoby mi zbudować pewność siebie. Ekspozycja na boisku buduje przecież odporność na stres i przekonanie do swoich umiejętności. Nie prowadzę akurat żadnego zawodnika z tej kadry, ale w przeszłości byli u mnie zawodnicy, którzy się przez nią przewijali i z którymi współpracowałem. Wspólnym mianownikiem często było to, iż nie dostawali wystarczająco dużo czasu, by pokazać pełnię swoich umiejętności. Wiadomo, iż reprezentacja nie jest poligonem treningowym, ale chwilami zawodnikom po prostu brakowało kolejnej szansy.
Jednocześnie Michał Probierz mniej więcej od Euro bardzo dużo mówi o odwadze i potrzebie zmiany mentalności w zespole. Tak z dystansu - pan tę zmianę dostrzega?
- Przyznam, iż tak. Widzę ją, ale jednostkowo. To nie jest coś na stałe, jednak w niemal każdym meczu dostrzegam zalążki odwagi, o której mówi selekcjoner. Można to było już dostrzec na nieudanym Euro, na którym mieliśmy bardzo trudną grupę. W meczach z Holandią czy Francją, a później w Lidze Narodów w drugim meczu z Chorwacją czy drugim z Portugalią widać było pojedyncze elementy, które miały potencjał, by złożyć się w całość. Pytanie, czy jeżeli selekcjoner dostanie więcej czasu, to te udane minuty - tu kwadrans, tam pół godziny czy godzinę - uda mu się rozciągnąć do 90 minut. Pojawiają się głosy ekspertów, iż Michał Probierz może dać kadrze tyle, ile widzimy właśnie teraz. Nie mam jednoznaczniej opinii na ten temat.
Na jego usprawiedliwienie - trudno budować drużynę co chwilę grając z tak mocnymi przeciwnikami.
- I dlatego zastanawiam się, jak wpłynie na reprezentację spadek do Dywizji B. Czy okaże się szansą, by spróbować wypracować swój styl bez - i uwaga teraz - aż takiej presji. Bo ona wciąż będzie, ale nie tak duża, jak teraz. Raczej spadek do Dywizji C - chcę w to wierzyć - nam nie grozi.
Pamiętam, jak chcieliśmy wypracowywać styl podczas eliminacji do Euro, gdy awans miał być formalnością. Od tamtej pory boję się wskazywać takie idealne momenty do zmiany stylu. Ale chcę też zapytać o wątek poboczny z tego zgrupowania. Podobało się panu, jak Zieliński i Zalewski robili sobie zdjęcia z Cristiano Ronaldo?
- Trochę mnie to rozbawiło. Niefortunne było to, jak to załatwili. Wymieniali się telefonem, pozowali na zmianę. Widzieli to dziennikarze i kibice. Można oczywiście zapytać, kto nie chciałby mieć zdjęcia z Ronaldo, ale wydaje mi się, iż pewna doza profesjonalizmu jest potrzebna.
Tutaj jej zabrakło? Ja np. oczekiwałbym od piłkarza, który właśnie przegrał 1:5, iż będzie na tyle tym podrażniony, iż choćby nie pomyśli o uśmiechaniu się do zdjęcia. Nawet, jeżeli chodzi o legendę.
- Tak właśnie rozumiem profesjonalizm w tej sytuacji. Czasem chodzi o zachowanie pozorów. To przecież woda na młyn dla opinii publicznej, która mówi: "Naprawdę tak reagujesz po przegranym meczu? Naprawdę myślisz wtedy o zdjęciach?". Piotrek Zieliński i tak miał to zdjęcie z Ronaldo - przed meczem spotkali się jako kapitanowie, przybili piątkę na środku boiska. Piękna pamiątka. Zachowanie po meczu było natomiast trochę juniorskie.
A szerzej - w tej kadrze jest wystarczająco dużo osobowości? Charakterów? Kibice tęsknią za kimś pokroju Kuby Błaszczykowskiego czy Kamila Glika.
- Właśnie! Po ostatnich latach poprzeczka jest zawieszona bardzo wysoko. Dlatego teraz tak patrzymy na tę sprawę. W ostatnich latach nie brakowało nam liderów. Glik potrafił się pokłócić za Anglikami, grać z kontuzją. Przydałby się ktoś taki. Mamy oczywiście zawodników, którzy wyróżniają się w grze do przodu swoimi umiejętnościami i z racji tego są liderami. Myślę o Zalewskim, Zielińskim, Lewandowskim. Ale w obronie czy w roli defensywnego pomocnika kogoś takiego faktycznie nam brakuje.
Naturalnego lidera?
- Tak. Liczyliśmy, iż naturalnym następcą Glika będzie Bednarek. Jak widać - on był raczej partnerem dla lidera, a nie liderem samym w sobie. Może wydawało nam się też, iż nasza linia obrony po pokoleniowej zmianie - właśnie z Kiwiorem, Walukiewiczem czy Piątkowskim - będzie bardziej techniczna. Ale, jak już rozmawialiśmy, tego też nam brakuje. Nie mamy na dziś ani jakości w dobrym wyprowadzeniu piłki, ani w grze bez piłki.
Tacy zawodnicy muszą się urodzić, bo chodzi o konkretną konstrukcję mentalną czy takiego zawodnika da się wymodelować? Pytam, bo trenerzy z grup młodzieżowych mówią, iż coraz częściej mają problem ze znalezieniem adekwatnego kapitana. Mówią, iż rośnie pokolenie grzecznych chłopców, kulturalnych, dobrze wychowanych, wyedukowanych. Ale potencjalnych kapitanów w nich nie widać.
- Na pewno coś w tym jest. Ale sam prowadzę dwóch-trzech zawodników, stoperów, którzy mogą być takimi silnymi liderami. Oni akurat bardzo gwałtownie weszli w piłkę seniorską, co wydaje mi się kluczowe. W wielu przypadkach wejście na poziom choćby trzeciej ligi wydaje mi się lepsze niż tkwienie w Centralnych Ligach Juniorów. Może w juniorach aż za bardzo ceni się umiejętności czysto piłkarskie i techniczne, a nieco deprecjonuje takie cechy, jak determinacja, zawziętość i odwaga. W piłce jest miejsce dla wszystkich. W Barcelonie na środku obrony spotkali się Gerard Pique - utalentowany i elegancji od zawsze, a także Carles Puyol, który mieszkał na wsi, kilkadziesiąt kilometrów od Barcelony, pracował na roli i niewielu wróżyło mu tak wielką karierę. Ale właśnie - sukcesy zawdzięczał niesamowitemu charakterowi.