Legendarny trener, który po trzynastu latach wielkich sukcesów odszedł od norweskich skoczków, a teraz został jedną z najważniejszych postaci polskich skoków, był na miejscu w Lillehammer i starał się wspierać kadrę Thomasa Thurnbichlera. Polacy nie spisali się jednak najlepiej. Zaczęli zimę od siódmego miejsca w konkursie mikstów oraz niezłych, ale wciąż niesatysfakcjonujących rezultatów Pawła Wąska, który był 14. w sobotnim i 23. w niedzielnym konkursie indywidualnym.
REKLAMA
Zobacz wideo Alarm przed PŚ w skokach. Zaskakujące obrazki
W rozmowie przeprowadzonej jeszcze w Norwegii, dotyczącej przede wszystkim tego, co przed Polakami w Ruce, Alexander Stoeckl prosi kibiców o cierpliwość i deklaruje, iż zespół wie, na czym się skupić, żeby osiągnąć lepsze wyniki.
Zobacz wideo Niezwykłe miejsce w Szwecji. Sprzęt dla skoczków jak z filmów science-fiction
Jakub Balcerski: Tego spodziewał się pan po inauguracji Pucharu Świata w wykonaniu polskich skoczków?
Alexander Stoeckl: Nie, weekend w Lillehammer był dość trudny. Zespół pracował ciężko i starał się, jak mógł, żeby poprawić wyniki w trakcie kolejnych dni. Chociaż zobaczyliśmy kilka skoków, które były lepsze. Jednak po niedzielnym konkursie było smutno. Zwłaszcza jeżeli spojrzymy na Pawła Wąska, który ma większe oczekiwania. Z mojej perspektywy wyglądał nieźle na progu, ale miał trochę problemów w locie. Szkoda. Teraz wiemy, w jakim miejscu jesteśmy i co musimy zrobić. I myślę, iż potrzeba nam małych rzeczy, detali, które sprawią, iż zawodnicy będą latać o wiele dalej.
Jak wypadła strategia na czipowanie kombinezonów? Wiemy, iż w Lillehammer wprowadziliście do bazy danych FIS jeden strój. W niedzielę padał śnieg, a w takiej sytuacji stroje stają się mokre i dobrze byłoby je zmienić przed drugą serią? Wy nie mieliście możliwości, żeby to zrobić, choć jury na to pozwoliło.
- Byłem zdziwiony, iż taka decyzja, żeby pozwolić zawodnikom na zmiany w ogóle zapadła. W Lillehammer padał taki typ śniegu, który raczej nie powoduje, iż kombinezony stają się mokre. Według mnie to nie było koniecznością. Nie sądzę, iż w naszym przypadku zrobiłoby to wielką różnicę. Wydaje mi się, iż w ogóle nie za wielu zawodników zmieniło swoje kombinezony.
Co z Ruką? Jesteście pewni tego jednego kombinezonu zgłoszonego dla wszystkich z zawodników, czy jest plan na kolejny strategiczny ruch?
- W Ruce na pewno zaczipujemy nowe kombinezony. Plan zakładał, iż ważne jest, by zobaczyć, co się wydarzy w Lillehammer. Nie chcieliśmy zaryzykować i wziąć zbyt wielu kombinezonów na sam start. Tak, żeby mieć rezerwę. Teraz możemy się dobrze przygotować. Widzieliśmy, co robiły inne reprezentacje, wiemy, jak one pracują ze sprzętem i to bardzo cenne. Teraz mamy sporo pomysłów, nad którymi popracujemy przed kolejnymi startami.
Polacy mają podobne materiały jak najlepsi zawodnicy z czołówki?
- Trudno powiedzieć.
A kroje?
- Jesteśmy konkurencyjni. Zawsze możesz dokonać małych zmian, zaadaptować się do tego, co się dzieje. choćby jeżeli kontrola sprzętu przebiega według zasad, to pojawiają się dyskusje z kontrolerem na temat konkretnych przypadków. Z tym trzeba sobie radzić i odpowiednio do nich podchodzić. Mamy naprawdę świetnych ludzi pracujących ze sprzętem i dobrą strategię.
Pomagał pan w kwestii przyzwyczajenia się i znalezienia sposobu na skocznię w Lillehammer? W końcu, gdy trenował pan Norwegów, musieliście się tu pojawiać od czasu do czasu i pewnie wie pan, jak radzić sobie z wysoką belką, czy jednymi z ostatnich naturalnych torów najazdowych w Pucharze Świata. A zawodnicy na to narzekali.
- Nie mówiłem zbyt wiele, bo byłem na zawodach w roli dyrektora, a nie trenera. Thomas Thurnbichler też ma sporo doświadczenia i wie dużo o warunkach na skoczni tutaj. Zawsze trudno przejść na tę skocznię. Zespół zdecydował się przygotowywać do sezonu u siebie, na własnych obiektach. I myślę, iż to był dobry wybór, bo gdyby jeszcze tu trenowali zrobiłoby się nerwowo. A to niepotrzebne. To był nasz plan i teraz wiemy, jak jest, czego brakuje i jeżeli poradzimy sobie z tymi elementami, których nie ma, to w przyszłości powinno być lepiej.
Nie poświęciliście trochę tego Lillehammer? W tym sensie, iż przygotowanie na innym typie skoczni może sugerować, iż będziecie silni gdzie indziej. Tak mówią o tym Słoweńcy, którzy wybrali podobnie jak polska kadra.
- To możliwe, zobaczymy. Tu chodziło także o mniej podróżowania przed rozpoczęciem zimy. A różnica w typie skoczni pomiędzy naszymi ostatnimi zgrupowaniami a tym, gdzie odbywała się inauguracja Pucharu Świata, postawiła przed nami spore wyzwanie.
W Ruce wiele zmieni się zatem w wynikach?
- To inna skocznia, dzięki której pojawią się nowe możliwości. Jednak musi nastąpić też poprawa w technice naszych skoczków. Do tego chcemy być pewni tego, iż mamy najlepszy możliwy sprzęt. To zawsze kombinacja tych czynników.
Jak wyglądała kooperacja z teamem Kamila Stocha w Lillehammer? To był w zasadzie pierwszy test, żeby zobaczyć, czy to się sprawdza w trakcie zawodów.
- Z mojej perspektywy wszystko przebiegło dobrze. Współpracowaliśmy dobrze i robiliśmy, co w naszej mocy, żeby zyskał na tym cały zespół.
A jak z pana zadaniami na te zawody? Miał pan tu coś dodatkowego do wykonania? Widziałem, iż trochę się pan kręcił, trochę obserwował, pewnie odbył też kilka rozmów.
- Pozostałem obserwatorem. Patrzyłem na wszystko z nieco innej perspektywy, jak pracował zespół. Odbyłem też rozmowy z trenerami naszej kadry skoczkiń. Wszystko, żeby odpowiednio dzielić się swoim doświadczeniem. I żebyśmy mogli się wspólnie rozwijać.
Miał pan już jakieś uwagi przekazane Międzynarodowej Federacji Narciarskiej (FIS) odnośnie startu nowego sezonu?
- Nie. I jeżeli spojrzymy na liczbę dyskwalifikacji, to wygląda na to, iż kontrole sprzętu były rygorystyczne. To dobrze i mam nadzieję, iż tak pozostanie.
Zostaje pan z kadrą na kolejne zawody?
- Nie, w Ruce będzie ją wspierał prezes Adam Małysz. Ja na pewno wrócę na Wisłę, prawdopodobnie będę też w Engelbergu i na Turnieju Czterech Skoczni. Potem pojawię się w Zakopanem, na mistrzostwach świata w Trondheim i prawdopodobnie na finale Pucharu Świata w Planicy. Nie ma sensu, żebym był na wszystkich zawodach. Jest też wiele innych ważnych spraw poza arenami PŚ, na których powinienem się skupić.
Co powiedziałby pan kibicom, którzy po zawodach w Lillehammer mieli wyraźny niedosyt, byli zmartwieni? Fani pewnie nie chcą widzieć Polaków w roli tła dla czołówki.
- Bądźcie cierpliwi. Dajcie nam czas, będziemy pracować, żeby zapewnić o wiele lepsze wrażenia w każdym kolejnym konkursie. Wierzcie w nas, bo gwarantuję, iż mamy spory potencjał.