Emma Raducanu wzięła udział w spotkaniu z dziennikarzami, by podsumować swoje występy w okresie 2025. Brytyjka kończy rok jako 29. tenisistka świata. To był jej najlepszy sezon od momentu, gdy w 2021 r. wygrała niespodziewanie US Open. W ostatnich miesiącach doszła m.in. do trzeciej rundy Australian Open, Wimbledonu i US Open, ćwierćfinału w Miami czy czwartej rundy w Rzymie.
REKLAMA
Zobacz wideo Kamil Majchrzak o minionym sezonie. "Mam nadzieję, iż jeszcze sporo przede mną"
Raducanu rozegrała w tym roku 52 spotkania. Na tym tle otrzymała pytanie o kalendarz WTA, czy podobnie, jak wiele zawodniczek, uważa, iż jest zbyt intensywny. 23-latka nie zgadza się z tym - jej zdaniem tenisistki nie powinny narzekać.
Raducanu patrzy inaczej niż Świątek
Raducanu, cytowana przez "The Guardian", powiedziała: - Nie sądzę, żeby to był powód do narzekań. Zarabiamy świetnie na życie. To nie znaczy, iż wszystko jest wspaniałe. Zdarzają się chwile, kiedy jest bardzo ciężko, słabniemy psychicznie, fizycznie, wszystko nas boli. Ale jeżeli uda nam się nie narzekać, myślę, iż będzie to lepszy przykład dla widzów, którzy próbują wejść do świata tenisa, dla najmłodszych zawodników. jeżeli zobaczą, jak wszyscy najlepsi zawodnicy narzekają na kalendarz, niekoniecznie będzie to dla nich inspiracja.
Tym samym Brytyjka odniosła się do dyskusji, jaka rozgorzała w ostatnich miesiącach w środowisku. Zaczęło się od Igi Świątek, która pod koniec września przyznała: - Nie wiem, jak będzie wyglądała moja kariera za kilka lat. Być może będę musiała opuścić niektóre turnieje, choćby jeżeli będą obowiązkowe. Przepisy WTA sprawią, iż to dla nas istne szaleństwo. Nie da się zmieścić wszystkiego w harmonogramie.
W podobnych słowach wypowiadała się większość zawodniczek, w tym Coco Gauff czy Jelena Rybakina. Inaczej oceniła to zaś nie tylko Emma Raducanu, ale także mistrzyni olimpijska z Paryża Qinwen Zheng. - Nie sądzę, żeby terminarz był zbyt wymagający dla profesjonalnych graczy. Najsilniejsi przetrwają i to jest zasada w mojej głowie - tłumaczyła Chinka.
Czytaj także: Tomasiak sprawił sensację
Postawa Raducanu i Zheng może dziwić. Obie przechodziły przez spore kłopoty zdrowotne, a intensywność gry nie wpływa pozytywnie na zdrowie tenisistek. W ostatnich latach nastąpił wzrost liczby obowiązkowych turniejów, liczonych do rankingu Organizacji Kobiecego Tenisa. Panie muszą grać częściej w zawodach rangi WTA 500 lub WTA 1000 - inaczej otrzymują kary punktowe.
Z tym sposobem myślenia Billie Jean King nic by nie ugrała
Z drugiej strony nie dziwi, iż akurat Raducanu prezentuje inne spojrzenie na terminarz niż Świątek, Gauff czy Rybakina. Brytyjka ma inną optykę, bo nie rozgrywa tylu spotkań, co czołowe tenisistki świata. W połowie 2022 roku znajdowała się jeszcze w top 10 rankingu, ale kolejne kontuzje, zmiany trenerów i skupienie uwagi na sprawy biznesowe sprawiły, iż mistrzyni US Open wypadła ze ścisłej czołówki. W tym sezonie rozegrała najwięcej spotkań od czterech lat, co jest efektem lepszej formy. Od wygranej w Nowym Jorku zaliczyła jednak w kolejnych sezonach kolejno: 36 spotkań, 10 spotkań i 32 spotkania. Tymczasem nasza tenisistka jedynie w tym roku zagrała 79 meczów, Rybakina 78, Gauff 64, a np. Sabalenka 75, chociaż Białorusinka i tak opuściła kilka turniejów.
Raducanu nie gra co tydzień do końca danych zawodów, choćby w wyjątkowo udanym dla niej sezonie 2025 nie zbliżyła się do wyników rywalek z top 10. Jej perspektywa jest więc inna, co nie zmienia faktu, iż nie uwzględnia, iż zawodniczki od niej wyżej w rankingu z uwagi na liczbę rozegranych spotkań mają prawo być zmęczone.
Brytyjka wskazuje: "Nie sądzę, żeby to był powód do narzekań. Zarabiamy świetnie na życie". Nikt tego nie podważa, iż tenisistki, zwłaszcza te najlepsze, mogą liczyć na wspaniałe zarobki. W rankingu najlepiej zarabiających sportsmenek za 2025 rok autorstwa Sportico w czołowej "10" jest aż siedem przedstawicielek tenisa - Sabalenka, Świątek, Zheng, Gauff, Keys, Rybakina i Osaka.
Problem w tym, iż im więcej tenisistki, zobligowane regulaminem i kalendarzem, grają spotkań, tym większe jest ryzyko kontuzji. To może zaś stanowić przede wszystkim zagrożenie dla ich zdrowia, ale nie tylko. jeżeli gwiazdy tenisa będą "zajechane", może to negatywnie wpłynąć na jakość całego produktu rozgrywek kobiecej tenisa. Wtedy stracą na tym także działacze i cała dyscyplina.
Równie trudno zgodzić się z argumentem Raducanu, który zakłada, iż lepiej, by czołowi tenisiści świata nie podnosili tematu kalendarza, nie narzekali na niego, bo to zły przykład dla młodych zawodników. To tak, jakby 50 lat temu powiedzieć legendarnej Billie Jean King, by siedziała cicho i nie walczyła o wyższe zarobki dla tenisistek, bo jej apele o zrównanie zarobków kobiet i mężczyzn na korcie będą negatywnie wpływać na dziewczynki, które zaczynają grać w tenisa. Podobny sposób myślenia nie rozwiązuje problemów, z jakimi spotyka się kobiecy sport.
Wcześniej tenisistki mierzyły się ze zbyt niskimi zarobkami. Dziś mogą liczyć na wysokie nagrody pieniężne, ale kosztem ogromnego wysiłku fizycznego, większego niż wcześniej. Wygląda na to, iż władze WTA wyszły z założenia: "Chcecie zarabiać więcej? To grajcie jeszcze więcej". O granicach ludzkiej wytrzymałości nikt nie pamięta.
Wygląda na to, iż kolejne gwiazdy będą się buntować. Sabalenka w tym roku świadomie pominęła pięć turniejów - w tym dwa WTA 1000 w Montrealu i Pekinie, Świątek już zapowiedziała, iż w przyszłym roku nie zagra w dwóch obowiązkowych imprezach. A Raducanu? Jak wróci na dłużej do ścisłej czołówki, być może zmieni swój pogląd na kalendarz WTA.

2 godzin temu







.jpg)



