Z zewnątrz wygląda jak mały statek kosmiczny. Gdy podchodzi się do wejścia, z wnętrza już słychać pracę generatorów i silników, które wprowadzają tam powietrze. To żaden wielki hałas, ale jednocześnie to bardzo charakterystyczny dźwięk. Taki, jakby ten statek miał za chwilę wrócić do kosmosu.
REKLAMA
Tunel znajduje się w biznesowej dzielnicy Sztokholmu, około 15 minut samochodem od centrum stolicy Szwecji, a bardzo blisko lotniska Bromma. To sprawia, iż dość łatwo tam dojechać, choć sam tunel z ulicy wcale nie jest bardzo dobrze widoczny. Ukrywa się pośród budynków okolicznych firm, ale po przekroczeniu bramy z logiem firmy pokazuje się nam widok, który robi wrażenie.
Poniżej obejrzysz reportaż pokazujący kulisy tunelu w Sztokholmie
Zobacz wideo Niezwykłe miejsce w Szwecji. Sprzęt dla skoczków jak z filmów science-fiction
Kubacki aż wykręcił salto. Wisiał do góry nartami
- W samym tunelu na początku uczymy skoczków, jak się nie zranić, bo można tam bardzo łatwo coś sobie zrobić - od razu zaznacza nasz przewodnik, Arvid Endler. To Niemiec, który niedawno w tunelu złamał rękę, mimo iż od lat z niego korzysta i jest w tym świetny. Endler dołączył do polskiej kadry po tym, jak na wszystkich w naszej ekipie zrobił wielkie wrażenie, występując roli trenera ze sztokholmskiego tunelu. Teraz Niemiec już nie służy tam radą wszystkim, teraz jest nasz, na wyłączność. Występuje w polskim sztabie jako specjalista ds. fazy lotu. Wcześniej pomagał jej w tunelu i sporadycznie przyjeżdżał na zgrupowania lub niektóre zawody. Teraz jeździ za nią przez cały cykl Pucharu Świata.
To, o czym mówi Endler - iż o niebezpieczne chwile w tunelu nietrudno - dobrze obrazuje sytuacja Dawida Kubackiego sprzed dwóch lat. Trenował, będąc przypięty linami do sufitu z założonymi nartami i nagle nieco zbyt mocno go rozhuśtało. Siedzący za nim w asyście Krzysztof Biegun złapał mu jedną nartę, a Kubacki był już tak rozregulowany, iż musiał zrobić salto, żeby nie kierować nart na każdą stronę. Obrócił się do góry nogami, a potem wrócił do zwykłej pozycji, gdy w tunelu przestało wiać.
Zaznaczmy jednak, iż Polak miał tę sytuację do końca pod kontrolą. - Krzysiek mi pomógł (wykręcić salto - red.), bo złapał mi tę jedną nartę, choć ja starałem się ustabilizować sylwetkę. Zdarzały się takie sytuacje, ale to nie tak, iż mogłem wszystkich pozabijać. Tu wszystko jest w miarę bezpieczne, bo jesteśmy przypięci tą uprzężą i choćby kiedy wykręciłem salto, to właśnie po to, żeby uspokoić sytuację. Bo "przykleiłem" te narty do sufitu i już nie mogłem nimi trafić nikogo wewnątrz tunelu - wspomina Kubacki.
Wypadków w tunelu nie ma prawie wcale. W tym roku poza przypadkiem Endlera i jednego z Austriaków, który skończył wyjazd do Szwecji z problemami z obojczykiem, nikomu nic się nie stało. Za to czasem skoczkowie narzekają na to, iż męczy ich wiszenie na wspomnianej uprzęży. - Ona wżyna się w nogi. Poza tym według mnie ciężko sobie tu coś zrobić - twierdzi Dawid Kubacki. On wychodzi z założenia: może bywa tu niebezpiecznie, ale tam, gdzie jest ryzyko, jest też zabawa. A zabawa w tunelu skoczkom, gdy już złapią, o co chodzi, daje nie tylko frajdę. To dla nich kapitalna nauka. - To dużo bardziej zbliżone do uczucia lotu na skoczni niż cokolwiek innego - ocenia Kubacki.
Jak laboratorium szalonego naukowca. Tunel w Sztokholmie to jedyne takie miejsce na świecie
W skokach narciarskich tunele aerodynamiczne od dawna pełnią istotną funkcję. Już w latach 50. XX wieku próbowano je wykorzystywać do trenowania umiejętności odpowiedniego zachowywania się w powietrzu i układania ciała w jak najlepszej pozycji do lotu. Najważniejsze w tym, co znajduje się w Sztokholmie, jest jednak fakt, iż to tunel nie pionowy, czy zupełnie poziomy, a skośny. To pozwala wykorzystującym go osobom spróbować prawdziwego latania, a nie spadania. Dla skoczków jest jedyną opcją na doświadczenia najbardziej zbliżone do tego, co dzieje się na skoczni - treningu z nartami, którego nie zapewni tunel pionowy i znalezienia dobrej pozycji nośnej pod odpowiednim kątem i z oporem powietrza, który w tej samej formie nie wystąpi w tunelu poziomym.
- Byliśmy w obu pozostałych typach tuneli i mniej to przypominało to, co dzieje się na skoczni. Tu wszystko jest ustawione pod kątem, a do tego możemy dobrać prędkość zbliżoną do tej, którą osiągamy w powietrzu podczas treningów czy zawodów - wskazuje Dawid Kubacki.
W środku tunelu w Sztokholmie można się poczuć, jak w laboratorium jakiegoś szalonego naukowca. Na samym dole jest biuro, a eksperymenty przeprowadza się u góry. Odpowiednio podzielono dostępną tam przestrzeń. Na parterze pracują zarządzający obiektem, a zawodnicy mają szatnie, gdzie mogą się przebrać. Na pierwszym piętrze znajduje się miejsce, w którym od dołu widać to wszystko, co dzieje się w tunelu. Tam można obserwować loty zawodników z nieco innej perspektywy niż zazwyczaj. Ta adekwatna perspektywa to drugie piętro i miejsce, w którym wchodzi się do tunelu przez specjalne kabiny. Wokół znajduje się dużo kombinezonów i miejsce do zarządzania parametrami tunelu oraz prędkością powietrza i czasem trwania jednej sesji, w ramach której korzysta się z tunelu. Sam tunel jest dużo większy, niż by się wydawało, robi duże wrażenie.
Tak powstał rewolucyjny obiekt w Szwecji. Skoki były tu dodatkiem
Jak to się stało, iż to właśnie tutaj powstał tak rewolucyjny projekt w świecie ekstremalnych, powietrznych sportów? Dwóch Szwedów uprawiających wingsuiting - loty w specjalnych kombinezonach, często ekstremalne, ze skokami z wysoko położonych miejsc - dowiedziało się, iż na obrzeżach Sztokholmu jest do wykorzystania miejsce, w którym do tej pory wojsko testowało samoloty. Jeden z nich wpadł na pomysł, żeby przekształcić je na pionowy tunel aerodynamiczny. Czyli dość zwyczajne miejsce do ćwiczeń w powietrzu. Tego jednak nie dało się tam zrobić. Nie można było budować niczego wyższego od ówczesnych zabudowań ze względu na bliskość lotniska. Dlatego pojawił się pomysł: czemu nie stworzyć pierwszego w historii tunelu skośnego? I tak powstał tunel Indoor Winsuit firmy Inclined, który dziś przez cały czas jest jedynym tego typu miejscem, z którego może korzystać każdy.
- Mój przyjaciel Anton Westman, z którym sporo lataliśmy w latach 90. i na początku XXI wieku, od razu myślał: powinniśmy wykonać zupełnie nowy typ tunelu. Narzucił mi wyzwanie, pytał: Peter, to możliwe? Odpowiadałem: "Pewnie", a on od razu chciał, żebym pokazał mu, jak to widzę. Odkąd mieliśmy ten pomysł na papierze, obaj wiedzieliśmy, iż jest zbyt dobry, żeby go nie spróbować - opowiadał w "BalcerSki podcast" Peter Georen, w tej chwili dyrektor technologii w tunelu, który wynalazł i otworzył tunel.
Oczywiście na początku tunel wykorzystywano głównie na potrzeby wingsuiterów. Do dziś to główna gałąź działalności tego miejsca - przychodzą tu zarówno profesjonaliści, którzy trenują i zwiększają swoje umiejętności, jak i ci, którzy chcieliby spróbować tego nietypowego doświadczenia pierwszy raz w życiu. Ale skąd w tym wszystkim skoki narciarskie? Były dodatkiem, ale bardzo ważnym w rozwoju całej inicjatywy.
- Dla nas to było oczywiste. Wiedzieliśmy, iż to będzie kolejny krok i poza lotami z wingsuitem, zajmiemy się właśnie skokami na nartach - mówi Jonas Tholin, dyrektor generalny projektu Indoor Wingsuit. - W prototypie tunelu próbowaliśmy naprawdę różnych rzeczy. Wierzyliśmy, iż moglibyśmy wykorzystać cokolwiek, co może latać. Wtedy jeszcze nie próbowaliśmy skoków, ale wiedzieliśmy, iż z nimi też musimy spróbować. Trzeba było przekonać skoczków do tego, iż da się tu naprawdę latać. Od tego najwięcej zależało: żeby wytłumaczyć im, iż nie chodzi o doświadczenie wiatru i jedynie naukę tego, jak zachowywać się w powietrzu. Tutaj można latać tak jak robią to na skoczni tylko o wiele dłużej, a przy tym testować różne rozwiązania, choćby w technice i sprzęcie - dodaje Georen.
Loty przy 200 kilometrach na godzinę. Tak trenują tu skoczkowie
Od kilku lat do Sztokholmu, choć w tej chwili nie działa tam żadna skocznia narciarska, zlatuje się cała czołówka Pucharu Świata. Kalendarz tunelu od wiosny tuż po zakończeniu sezonu przez lato do jesieni i końcówki przygotowań do kolejnej zimy jest wręcz wypchany wizytami kolejnych reprezentacji. Polacy w trakcie przygotowań do tego sezonu byli tam trzy razy, a do tunelu latają, odkąd trenerem kadry jest Thomas Thurnbichler, czyli już trzeci rok.
Dla skoczków zwykła praca w tunelu może być już niemal rutyną. Przypomina tę, z którą oswoili się na skoczni. Najpierw rozgrzewka, jak przed zwykłym treningiem. Potem wchodzi się na drugie piętro. Tam skoczkowie wchodzą do tunelu, ale, zanim się w nim znajdą, czekają na swoją kolej i zakładają kombinezon: własny, skokowy lub jak do wingsuitu, w zależności od zaplanowanej sesji. jeżeli trenują lot z nartami przypiętymi do sufitu - czyli w tym wariancie, który najlepiej oddaje to, co potem czują w rzeczywistości na skoczni - to muszą zostać jeszcze odpowiednio przygotowani. Wchodzą na specjalną platformę, przypina się im narty, a następnie opuszcza platformę i rozpoczyna sesję, wprowadzając powietrze do środka. Cały tunel da się też przesuwać - tak, żeby był pochylony pod różnym kątem. To jednak narzędzie częściej używane przez wingsuiterów.
Gdy skoczek wchodzi do tunelu, obok niego jest trener z kadry szkoleniowej tunelu, który lata z nim, jeżeli to sesja w kombinezonie. W przypadku takiej z nartami, stara mu się podać odpowiednie wskazówki. Wtedy za sobą skoczek ma też jednego z trenerów swojej kadry, który mu asystuje - zazwyczaj, stabilizując sylwetkę. Przed sobą widzi ścianę i ekran, na którym widać, ile sekund leci od uruchomienia podmuchów i jaka jest prędkość powietrza. Jednak po wyjściu z tunelu zawodnicy często dyskutują o tym, co widać na innym ekranie, na bocznej ścianie. Tam pokazuje się wskaźnik tego, jaką rotację i jaki opór powietrza wytwarza dana pozycja zawodnika. Częściowo ocenia zatem jakość pracy skoczka w tunelu. Kiedy jedna sesja zawodnika - czas, kiedy powietrze wpuszcza się do tunelu przy ogromnej prędkości - kończy się, gdy zarządzający tym, co dzieje się w tunelu, obniża siłę podmuchów, a także klika biały przycisk na biurku. Ten uruchamia błyskające światło, które informuje skoczka, iż powietrze powoli znika.
W Sztokholmie można latać choćby z prędkością dochodzącą do 200 kilometrów na godzinę! W teorii za maksymalne osiągi uważa się 180. Do tylu podwyższa się siłę, z jaką powietrze przedostaje się do kabiny, gdy zawodnicy używają wingsuitów lub własnych kombinezonów ze skoczni. Z nartami na nogach lata się maksymalnie przy podmuchach około 140 km/h. To i tak więcej niż zwykle na skoczni (w trakcie transmisji z zawodów PŚ realizatorzy transmisji czasem wyświetlają nam informacje, iż skoczek osiąga w locie prędkość 120-130 km/h).
Prędkością w tunelu się manewruje i często zwalnia obroty silnika po to, żeby zawodnik sprawdził się w sytuacjach, gdy na skoczni wiatru brakuje. Tu robi się to w jeszcze większym stopniu, niż dzieje się to w rzeczywistości. Czasem lata się poniżej 100 czy 90 kilometrów na godzinę, w warunkach, które na skoczniach panują wyjątkowo rzadko. Wszystko po to, żeby wyćwiczyć technikę, gdy nie można korzystać z tego, co zapewni wiatr.
- W przypadku niskich prędkości te narty trzeba utrzymać, całą sylwetkę, i więcej ciężaru spoczywa na nogach, pachwinach i uprzęży. Kiedy tak się dzieje, jest sporo ucisku i brak dopływu krwi do nóg. To męczy i boli. Znowu przy wyższych, przekraczając 130-135 kilometrów na godzinę, jest niezła walka z nartami i zachowaniem sylwetki. A uprząż dalej gniecie i nogi dostają w kość. Po półtorej minuty takiego lotu je odcina - opisuje Dawid Kubacki.
Polacy mają wielką przewagę w pracy w tunelu. Na wyłączność
Odkąd wizyty w tunelu stały się dla skoczków normalnością, przestało się liczyć także jedynie to, żeby tam jeździć. Coraz więcej ekip zastanawia się, co robić, żeby zyskać przewagę nad innymi. I tu ze świetnej strony pokazali się Polacy. Zaczęli tam podróżować dużo później niż inne kadry, ale jak przyznają właściciele obiektu, od razu "weszli na inny poziom".
To za sprawą przyjaźni Thomasa Thurnbichlera i wspomnianego przez nas już Arvida Endlera. Spotkali się w Sztokholmie jeszcze, gdy Austriak latał tam z austriackimi kadrami. Endler jest wingsuiterem, medalistą akrobatycznych mistrzostw świata. Ma za sobą setki skoków, które po raz pierwszy oddawał w 2015 roku. Od tego czasu stał się jednym z najbardziej uznanych trenerów wingsuitingu w środowisku.
Jak ktoś taki konkretnie może pomóc naszym skoczkom? - choćby jeżeli na początku nie wiedzieliśmy zbyt wiele o skokach, to wiemy, jak się poruszać w powietrzu i możemy dzielić się wartościowymi uwagami. W trakcie pracy ze skoczkami uczysz się, czego potrzebują i później o wiele szybciej rozumiesz, na co zwracać uwagę - mówił Arvid Endler w "BalcerSki podcast". Co więcej, zdradził, iż sam oddał parę skoków na małym, 20-metrowym obiekcie. - Zapomniałem przyjąć pozycji najazdowej, więc po prostu poleciałem do przodu i od razu ściągnęło mi narty do zeskoku, ale cieszę się, iż zdołałem bezpiecznie wylądować - śmiał się Niemiec.
Endler bardzo chwali sobie współpracę z Polakami. Gdy rozmawialiśmy rok temu w roli tego, który najbardziej się rozwinął, podawał Aleksandra Zniszczoła. Niemiec docenił też współpracę z Kamilem Stochem. - Po tym, jak pierwszy raz pomagałem mu w tunelu, powiedział mi, iż po tylu latach w skokach dobrze jest mieć doświadczyć czegoś nowego, gdzie ktoś powie mu coś, dzięki czemu może rozwinąć swoje skoki. Nie mogę wyjaśnić mu skoków narciarskich, ale te niewielkie szczegóły o zmianie ułożenia ciała to na pewno cenne informacje. On wszystko robi na bazie instynktu lub tego, co sam wypracował do tej pory. A ja sam wiem, ile mnie zajęło samo uświadomienie sobie, co robię. Dlatego staram się mu dołożyć najpotrzebniejsze i najbardziej wartościowe detale, które może wykorzystać w dobry sposób - zdradza Arvid Endler.
Tuneli będzie więcej. Jeden w Słowenii, drugi w USA. A konkurencja w Polsce
Możliwe, iż już niedługo polscy skoczkowie nie będą musieli latać do Sztokholmu. W Polsce ma powstać konkrencyjny, podobny tunel - firma 40ms buduje go w Strykowie. Jej symulator You Can Fly ma wykorzystać jeszcze bardziej zaawansowane rozwiązania i pozwolić na ćwiczenie nie tylko fazy lotu, ale i pozycji najazdowej czy lądowania. A skoczek latałby w nim na nartach bez przypięcia do sufitu. Zobaczymy, ile z tego zostanie zrealizowane. Projekt ma zostać ukończony jesienią przyszłego roku. Opisywaliśmy go w tekście "Stadion Narodowy miał mieć jedyną taką inwestycję na świecie. 'Tajna broń'".
To dokładnie wtedy, co drugi tunel Indoor Wingsuit. Ten będzie zlokalizowany w Zirovnicy, dosłownie kilkanaście minut autem od centrum treningowego w Planicy. To oznacza, iż kadry będą mogły jeździć na łączone obozy - żeby ćwiczyć w tunelu, a potem wytrenowane rozwiązania przenosić na skocznię. Takiego komfortu do tej pory oczywiście nie było. Uprzywilejowani będą Słoweńcy, którzy będą mieli ten tunel - dodatkowo unowocześniony o nowinki przygotowane specjalnie dla skoczków - u siebie, ale będą musieli płacić jak każdy. Tam pewnie też nie raz pojawią się Polacy.
Moda na tunele aerodynamiczne w skokach trwa i będzie trwała. Firma Inclined planuje rozwój tej technologii poza Europę i stworzenie placówki w Stanach Zjednoczonych, na Florydzie. Tunel w Sztokholmie pozostanie miejscem bardziej dla wingsuiterów, ten w Zirovnicy dla skoczków, a amerykański będzie reklamował inicjatywę w nowym miejscu. I to prawdopodobnie nie koniec.