Hola, hola z tym Szczęsnym w Barcelonie. Aż tak się nie rozpędzajcie

2 godzin temu
Zdjęcie: Fot. REUTERS/Annegret Hilse


Też się cieszę, iż Wojciech Szczęsny znów zagra w piłkę. Fajnie, iż na koniec kariery będzie występował w jednym klubie z Robertem Lewandowskim. To piękna klamra w jego piłkarskim życiu. Fantastyczna historia, ale są w niej wątki, które mnie uwierają, jak przyciasny kołnierzyk w koszuli. To całe nasze jaranie się może okazać się mocno przedwczesne - pisze Michał Kiedrowski ze Sport.pl.
Pamiętam transfer Sławomira Wojciechowskiego do Bayernu Monachium. Ten były reprezentant Polski, który w kadrze zagrał cztery mecze, do stolicy Bawarii przeniósł się w styczniu 2000 r. To też była sensacja jak teraz transfer Szczęsnego do Barcelony. Przecież mieliśmy Polaka w jednej z najsilniejszych drużyn Europy, która ledwie pół roku wcześniej grała w finale Ligi Mistrzów. Przegrała tam z Manchesterem United 1:2. To był ten słynny finał, w którym Anglicy odwrócili losy meczu po golach w 91. i 93. minucie.

REKLAMA







Zobacz wideo



"No i co z tego, iż jakiś Polak podłapał fuchę za granicą?"
I właśnie do tego wielkiego Bayernu przechodził nasz Wojciechowski, by dzielić szatnię z Oliverem Kahnem, Stefanem Effenbergiem czy Lotharem Matthaeusem, który krótko po transferze Polaka przeniósł się grać do USA.
Akurat, gdy pojawił się news o transferze Wojciechowskiego, miałem dyżur w gazecie, w której wtedy pracowałem. I oczywiście zgłosiłem go, jako warty pokazania na pierwszej stronie. Nie jako czołówkę, ale gdzieś niżej. Redaktor prowadzący, były opozycjonista, który pracę dziennikarską zaczynał jeszcze w podziemnej prasie w latach PRL, popatrzył na mnie i zapytał: "No i co z tego, iż jakiś Polak podłapał fuchę za granicą?"


Jak to mówili komentatorzy w dawnych czasach, na takie dictum nie miałem skutecznego remedium. Ostatecznie jednak mała zajawka o Wojciechowskim w Bayernie na pierwszej stronie poszła.
Dziś myślę, iż gdyby taki transfer jak Wojciechowskiego zdarzył się teraz, to choćby ówczesny redaktor prowadzący nie miałby wątpliwości, iż warto to dać na pierwszą stronę i to wysoko. Wtedy nie było mediów społecznościowych, nie było trendów i hasztagów. A teraz wystarczy wejść na fejsa czy iksa, by się dowiedzieć, co się niesie, o czym by ludzie chcieli poczytać.



A niesie się Wojciech Szczęsny. choćby powódź i wszelkie związane z nią debaty, spadły na dalszy plan.
Wojciech Szczęsny już napisał piękną historię
I trzeba przyznać, iż to piękna historia. Szczęsny, który już ogłosił zakończenie kariery, wraca do piłki. W dodatku będzie grał w FC Barcelonie, klubie, który ma w Polsce mnóstwo fanów. Dodatkowym wartym uwagi wątkiem jest fakt, iż trafi do jednego klubu z Lewandowskim. O tym więcej napisał w Sport.pl Dawid Szymczak. Szczęsny pasuje do Barcelony idealnie.
Jest jednak w tej historii kilka rzeczy, które mnie uwierają. Przede wszystkim zawsze, gdy jako Polacy jaramy się jakimś transferem naszego piłkarza na Zachód, widzę, jak bardzo obnaża to naszą prowincjonalność. Sami nie mamy żadnych piłkarskich sukcesów. Nie mamy silnych drużyn. Jesteśmy peryferiami światowego futbolu, więc chcemy się podczepić pod tych, którzy takie sukcesy i drużyny mają. Najwięcej prawdy jest w tym piłkarskim porzekadle, które mówi: "Najwięcej kibiców mają zwycięskie drużyny". Stąd u nas taka popularność Realu, Barcelony, czy czołowych angielskich drużyn. A jak klub z zagranicy zatrudni Polaka, to ma dodatkowy bonus do popularności. Tak było u nas z Borussią Dortmund, gdy grali w niej Łukasz Piszczek, Jakub Błaszczykowski i Robert Lewandowski. Wtedy kibicował jej co szósty Polak, który interesował się piłką nożną. Liderem klasyfikacji były jednak Real Madryt przed Barceloną. Gdyby takie badania przeprowadzić dziś, kolejność na pewno byłaby odwrotna.


A co jeżeli Szczęsny spędzi sezon na ławce?
Po drugie, choć Szczęsny wydaje się idealnym wyborem dla Barcelony w kontekście kontuzji Marca-Andre ter Stegena, to jednak wcale nie ma pewności, iż to Polak będzie pierwszym wyborem trenera Hansiego Flicka. Owszem, na papierze Polak jest dużo lepszym bramkarzem niż Inaki Pena, który w tej chwili stanął między słupkami bramki Barcelony. Nie ma jednak wątpliwości - i pisze o tym hiszpańska prasa - iż Szczęsny szykowany jest przynajmniej na razie bardziej na rezerwowego niż numer jeden. Trudno się zresztą temu dziwić - Polak miał przerwę od piłki, ogłosił przecież zakończenie kariery. Teraz musi się przestawić i fizycznie, i mentalnie na tryb kariery. Przez ten czas będzie bronił Pena. jeżeli okaże się, iż jednak udało mu się poprawić formę od ubiegłego sezonu, gdy w 10 meczach w Barcelonie puścił 17 goli, to nie będzie powodu, aby to jego wysłać na ławkę.



Jest wiele argumentów przemawiających za tym, by zostawić Penę w pierwszym składzie, gdyby okazał się co najmniej solidnym golkiperem. Po pierwsze: jest w klubie od dawna. Po drugie: mówi w tym samym języku, co obrońcy Barcelony, więc lepiej się z nimi rozumie. Po trzecie: trenuje w klubie od dawna, więc teoretycznie powinien być lepiej zgrany z kolegami. Po czwarte: gdy otrzaska się w wielkim futbolu, zwiększy swoją wartość i klub, który zwiększenia przychodów bardzo potrzebuje, mógłby go latem sprzedać. Po piąte: gdyby okazało się, iż ter Stegen potrzebuje więcej czasu i nie wróci do bramki choćby na początek przyszłego sezonu, to Pena byłby gotowym rozwiązaniem.


Swoją drogą przed polskimi kibicami Barcelony zarysowuje się iście szatańska alternatywa. Albo Pena będzie dobrze bronił, drużyna będzie wygrywać i nie będzie powodu, by Szczęsny wchodził do bramki, albo też Pena zawali mecz, drużyna przegra i wtedy Szczęsny wejdzie do bramki w roli ratownika.
Barcelona wciąż jest pogrążona w kryzysie
Trzecim powodem, dla którego nasze jaranie się Szczęsnym w Barcelonie może okazać się mocno przedwczesne, to sytuacja katalońskiego klubu. Jest ona fatalna. Joan Laporta, który zdobył w Barcelonie władzę pod hasłem uzdrowienia finansów klubu, pogrążył go w jeszcze większym chaosie. Jego trik z tzw. dźwigniami finansowymi nie zadziałał. Gigantyczne długi wciąż obciążają budżet, a teraz rokrocznie przychody z tytułu praw telewizyjnych będą jeszcze uszczuplane o dziesiątki milionów euro (co najmniej 40) z tytułu obsługi właśnie tych dźwigni finansowych.
Kibice są wściekli na działaczy i dziwią się, iż wobec trudnej sytuacji klubu koszty zarządu zwiększyły się z 3,7 mln euro do 5,9 mln euro rocznie. Fani uważają, iż zarząd ich oszukuje, obiecując wielkie transfery, podczas gdy w klubie nie ma pieniędzy choćby na zarejestrowanie na stałe sprowadzonego latem Daniego Olmo. Na razie bohater Euro 2024 gra w klubie zarejestrowany tymczasowo w miejsce kontuzjowanego Andreasa Christensena.



Grupy socios mają wobec Laporty bardzo długą listę zarzutów i żądają przeprowadzenia swoistego referendum wśród członków klubu w sprawie votum zaufania dla zarządu.
To może być zupełnie inny "Last dance" niż Jordana
Wobec takich problemów drużyna gra zadziwiająco dobrze. Wygrała siedem kolejnych meczów w lidze, choć w Champions League przydarzyła się jej złowróżbna wpadka (porażka 1:2 z Monaco). Generalnie Barcelona wciąż stąpa po kruchym lodzie. To wciąż bardzo młody zespół - w 26-osobowej kadrze prawie połowa (12) zawodników to gracze 21-letni lub młodsi. Ławka rezerwowych jest krótka, a lista graczy kontuzjowanych nieproporcjonalnie wobec niej długa. Dla wielu zawodników z pierwszego składu (np. Roberta Lewandowskiego czy Lamine Yamala) nie ma wartościowych zmienników, by dać im odpocząć w jakimś ligowym meczu ze słabszym rywalem. A tegoroczny sezon będzie wyjątkowo morderczy dla drużyn, które rozgrywki ligowe łączą z pucharowymi. Każdy kolejny uraz zawodnika w Barcelonie będzie wywoływał u jej kibiców palpitację serca.


Dlatego każdemu, który marzy o "Last Dance" Szczęsnego, powinna się zapalić w głowie lampka, iż to wcale nie musi wyglądać jak u Michaela Jordana, którego film spopularyzował tę zbitkę słowną. Ani Barcelona może nie wygrać w tym sezonie niczego cennego, ani Szczęsny nie musi w niej pełnić kluczowej roli. W przypadku Wojciechowskiego transfer do Bayernu okazał się rzeczywiście "fuchą, którą Polak podłapał za granicą". Były reprezentant Polski nie odegrał żadnej roli w bawarskim klubie, choć oficjalnie rzecz biorąc został i mistrzem Niemiec i triumfatorem Ligi Mistrzów. Jak będzie ze Szczęsnym dopiero się dowiemy.
Idź do oryginalnego materiału