Kubacki i Zniszczoł z ultimatum. Zegar gwałtownie tyka. "To recydywa"
- W tej chwili, aby wszystko uciąć, na miejscu zawodników napisałbym krótkie przeprosiny. Nie wiem, jak oni to sformułują, ale na zasadzie, że przepraszają za swoje wypowiedzi, iż padły w emocjach. Osobiście widzę takie rozwiązanie, które moim zdaniem od razu by rozbroiło tę sprawę i nie wracalibyśmy do niej - mówi w rozmowie z Interią Rafał Kot, członek zarządu PZN, odnosząc się do dynamicznego rozwoju wypadków po ostrych wypowiedziach Kubackiego i Zniszczoła pod adresem trenera Thurnbichlera.

Artur Gac, Interia: Gdy w poniedziałek pytałem pana o potencjalne ukaranie Dawida Kubackiego i Aleksandra Zniszczoła za ich wypowiedzi w Planicy pod adresem Thomasa Thurnbichlera, odparł pan, że nie chcecie w ten sposób eskalować tej historii. Zaznaczył pan, że gdybyśmy postąpili ostrzej, to pewnie nie sprzyjałoby to przygotowaniom do kolejnego sezonu. Czy pod wpływem wypowiedzi innych członków PZN, w tym samego prezesa Adama Małysza o pomyśle wyciągnięcia konsekwencji, zmienił pan front?
Rafał Kot, członek zarządu PZN: - Musi zebrać się zarząd i musimy wspólnie ustalić decyzję. Rzeczywiście, niektórzy członkowie są za karami. Ja nie wiem, jak to do końca rozwiązać. Mam pewne swoje pomysły, bo na pewno to nie może przejść bez echa. Aczkolwiek już nie chcemy tego eskalować, bo to nie służy polskim skokom, samym zawodnikom, ani otoczeniu. Niemniej trzeba jakoś zareagować, ale jaka to będzie reakcja, tego na razie nie potrafię powiedzieć.
W takich sprawach zarząd, liczący siedem osób, podejmuje decyzje większością?
- Tak, przy czym nie znam stanowiska wszystkich. Na gorąco komunikowaliśmy się ze sobą, po czym każdy miał się zastanowić. Zobaczymy, jakie gremialnie zajmiemy stanowisko. Nie chciałbym już teraz wychodzić przed szereg i mówić, co na pewno się stanie, jeśli te rzeczy później się nie potwierdzą lub zgodzimy się co do innego rozwiązania. Po to właśnie jest zarząd i prezes Adam Małysz, aby podyskutować i opracować wspólne stanowisko. Aczkolwiek, jak już powiedziałem, coś takiego nie może pozostać bez reakcji. Osobiście widzę tutaj pewne rozwiązanie, które moim zdaniem od razu by rozbroiło tę sprawę i nie wracalibyśmy do niej.
Proszę podzielić się tym pomysłem, według pana optymalnym?
- W tej chwili, aby wszystko uciąć, na miejscu zawodników napisałbym krótkie przeprosiny. Nie wiem, jak oni to sformułują, ale na zasadzie, że przepraszają za swoje wypowiedzi, iż padły w emocjach. I postarają się, by w przyszłości już nigdy czegoś takiego nie było. Tym bardziej, że w pewnym sensie jest to recydywa, bo pamiętamy, jak żegnał się z nami Michal Doleżal. Wtedy tak samo niektórzy ze starszyzny wyszli przed szereg, przed Polski Związek Narciarski, przed zarząd. Wręcz Adam był krytykowany i w ogóle. Dlatego, w pewnym sensie, to znowu powtórzyło się na końcu sezonu i znów w Planicy, gdzie wszystko finiszuje. Stąd uważam, że jeśli napisaliby takie przeprosiny, sprawa jest załatwiona i przechodzimy już do tego, co jest najważniejsze, czyli kwestii przygotowania do sezonu olimpijskiego.
Zniszczoł mały półśrodek już zastosował, gdy niedługo po tym, jak udzielił mocnych wypowiedzi, we wpisie w mediach społecznościowych podziękował Austriakowi. Nie miało to oczywiście formy przeprosin. Inna sprawa, że za to także oberwał słownie od kibiców, którzy zarzucali mu zmianę frontu pod wpływem wywołanego pożaru.
- To prawda. Natomiast proszę jednoznacznie podkreślić, że to, co wyżej nakreśliłem z przeprosinami, jest wyłącznie moim zdaniem. Nie wiem, jak będą się na to zapatrywać inni członkowie PZN, a także Adam Małysz. Uważam, że takie przeprosiny powinny się ukazać w mediach i sprawa będzie, jakoś tam, załatwiona. A na przyszłość trzeba uważać na to, co się mówi.
W mediach, to znaczy na ich profilach społecznościowych, czy w środkach masowego przekazu?
- To już jest kwestia do dyskusji. Czy na przykład, wiedząc że pan redaktor publikował teksty, skontaktują się z panem i poproszą, by również w Interii ukazały się takie przeprosiny. I jestem przekonany, że pan, a także pana koledzy z innych mediów, z pewnością wyszliby naprzeciw. Choćby dlatego, że to też będzie poczytne. Dzięki temu ci zawodnicy okazują skruchę oraz w jakiś sposób odzyskają to, co stracili w oczach kibiców i mediów. A poza tym tak dużo złego się wylało... Powiem panu szczerze, że gdybyśmy kiedyś chcieli sprowadzić trenera zagranicznego, to niestety wie, jakie piekiełko go czeka. Jak może zostać posądzony i obsmarowany. Taki trener, mając przypuśćmy dwie zbliżone propozycje, zawsze wybierze tą powiedzmy mniej ryzykowną. Tak jest teraz i my jesteśmy w kropce, bo bardzo chcieliśmy zatrzymać Thomasa Thurnbichlera jako trenera juniorów, a więc tego zaplecza, na którym bardzo nam zależy.
I już wiecie, że go nie zatrzymacie?
- Nie, jeszcze nie. Powiedział, że da nam odpowiedź z końcem tego tygodnia. I my to szanujemy i czekamy. Przypuśćmy, że był nawet zdecydowany, a trochę się wahał, bo Stefan Horngacher proponował mu asystenturę oraz chcieli go do austriackiego związku, bowiem znając jego warsztat wiedzą, jak dobry jest to trener. A teraz może sobie pomyśleć: "kurde, tak mnie obsmarowali, a ja tam jeszcze zostanę pracować?". Tak że jeśli on nam odmówi, to dalej jesteśmy - jak już panu mówiłem poprzednio - w czarnej dziurze, jeśli chodzi o młodzież. I to jest m.in. pokłosie tak nieprzemyślanych wypowiedzi.
- Powiem panu szczerze, że gdybyśmy kiedyś chcieli sprowadzić trenera zagranicznego, to niestety wie, jakie piekiełko go czeka. Jak może zostać posądzony i obsmarowany. Taki trener, mając przypuśćmy dwie zbliżone propozycje, zawsze wybierze tą powiedzmy mniej ryzykowną. Tak jest teraz i my jesteśmy w kropce, bo bardzo chcieliśmy zatrzymać Thomasa Thurnbichlera jako trenera juniorów, a więc tego zaplecza, na którym bardzo nam zależy
~ Rafał Kot, członek zarządu PZN
Obserwatorzy skoków zwracają uwagę, być może sugerując też pańskie nazwisko, że niektórzy eksperci dziś w tym tonie komentujący wypowiedzi Zniszczoła i Kubackiego, stając po stronie Thurnbichlera, są chorągiewkami na wietrze, bo wcześniej sami nie byli zwolennikami Austriaka. Czuje się pan wywołany do tablicy?
- Bardzo bym prosił, aby to, co teraz powiem, dostatecznie wyraźnie wybrzmiało. Gdyby pan prześledził wszystkie moje wypowiedzi z trzech lat, gdy pracował u nas Thurnbichler, to w każdej jestem murem za nim. Ja ani razu nie zwątpiłem w jego warsztat, jego umiejętności i zawsze za nim obstawałem. Nie znajdzie pan u mnie krytyki, że podważam jego kompetencje i przydatność jako trenera. Natomiast na wypowiedzi innych nie zwracam uwagi. Ja uważam, że jeśli udzielam wywiadu, to robię to od siebie, więc nie mogę brać odpowiedzialności za to, co ktoś inny powie. Ale faktycznie, na początku było wiele takich osób, które były zachwycone Thomasem, a potem po nim jechali. Z kolei teraz, gdy został zwolniony, ci sami, którzy po nim jechali, zaczęli go bronić. To są chorągiewki. Uważam, że do mojej osoby to się absolutnie nie odnosi.
Wyznaczyliście sobie termin, kiedy w gronie zarządu będziecie chcieli zająć wspólne stanowisko w rzeczonej sprawie i ostatecznie podjąć decyzję?
- Będziemy się widzieć, w większości zarządu, na sobotnich zawodach Red Bulla w Zakopanem. Myślę, że wtedy prezes przedstawi nam, kiedy spotkamy się w pełnym gronie.
Czyli, gdyby zawodnicy chcieli wsłuchać się w autorsko proponowane przez pana rozwiązanie, zegar im bardzo szybko tyka...
- Tak, oczywiście.
Rozmawiał: Artur Gac
Chcesz porozmawiać z autorem? Napisz: artur.gac@firma.interia.pl