Formuła 1 od dawna nie widziała takiego zaciągu nowych kierowców. W 2025 roku aż sześciu zawodników rozpocznie swój pierwszy w karierze pełny sezon jazdy w królowej motorsportu. Niektórzy mają już za sobą kilka – czy nawet kilkanaście – Grand Prix. Dla innych rywalizacja w Australii będzie całkowitym debiutem. Czego możemy się po nich spodziewać? Kto ma największy talent? I czemu dobrze by było, by sobie poradzili?
F1. Czas na sezon z sześcioma nowymi kierowcami
Poprzednim razem było kiepsko
Sześciu nowych kierowców. Na 20 ogółem w stawce. Jak na standardy F1 – gdzie trudno wkraść się jakiemukolwiek debiutantowi – to niesamowicie dużo. Owszem, kilku zaliczyło już jakieś starty, ale rok 2025 to w dalszym ciągu będzie dla nich pierwszy pełny sezon. Czy przejadą go w całości – to inna sprawa. Niemniej, będą się mogli tym chwalić.
Ostatni raz tak wielu debiutantów F1 widziała bowiem aż 15 lat temu.
Tamten nabór może być jednak swego rodzaju ostrzeżeniem. Do F1 weszli wtedy Bruno Senna, Lucas Di Grassi, Nico Huelkenberg, Karun Chandhok, Kamui Kobayashi i Witalij Pietrow. Właściwie tylko o jednym możemy powiedzieć, że został co najmniej solidnym kierowcą w świecie królowej motosportu – i to oczywiście Hulk. Niemiec – z przerwami, ale jednak – startuje w Formule 1 do dziś. I śrubuje własny rekord… choć pewnie wolałby, by było inaczej. Do tej pory nie stał bowiem ani razu na podium. I nikt nie ma w królowej motorsportu więcej przejechanych Grand Prix bez pudła.
Cóż, w porównaniu do pozostałej piątki jego kolegów z 2010 roku, to i tak osiągnięcie. Nico ma w końcu ponad 200 startów w F1. Inni zatrzymali się znacznie wcześniej. Bruno Senna – siostrzeniec Ayrtona – pojawił się w Formule 1 w dużej mierze za nazwisko i w pierwszym sezonie nie ukończył połowy startów. W drugim jeździł od połowy, a w trzecim i ostatnim kilka razy zapunktował, ale nigdy nie stanął na podium. Lucas Di Grassi – rodak Bruno – z F1 wypadł od razu, po jednym sezonie. Zresztą nic dziwnego, jego najlepszym miejscem była 14. pozycja w GP Malezji.
Karun Chandhok? O, ten to dopiero miał przygodę. Jeździł tak, że Hispania – jego team – zdecydował się zastąpić go po 10 rundach mistrzostw (z 19 zaplanowanych). Pojawił się jeszcze w 2011 roku, w barwach Lotusa, gdy ratunkowo wskoczył do stawki na GP Niemiec. W ciągu całej tej przygody – bo karierę to miał Kubica – z F1 nie zdobył ani punktu.
Kamui Kobayashi to z kolei dziwna kariera. Na pewno miał talent, na pewno też jednak wszedł do F1 częściowo ze względu na japoński rynek. Dwa Grand Prix przejechał już zresztą w 2009 roku. W 2010 z kolei zapunktował kilka razy w barwach BMW Sauber. Powtórzył to też w kolejnych dwóch latach, ba, w 2012 zaliczył nawet podium – w Grand Prix Japonii, na swoim terenie, był trzeci. Po czym… zniknął. Nikt nie zatrudnił go na sezon 2013. Wrócił rok później, w barwach Caterhama, tam jednak miał do dyspozycji beznadziejny bolid. Nie zapunktował ani razu i już w F1 więcej nie pojeździł.
Został nam Pietrow. Wiadomo, Rosjanin, wiadomo – kasa. Zaczął w Renault, jeździł średnio, ale w kolejnym sezonie stanął nawet na podium w inaugurującym sezon 2011 Grand Prix Australii. A potem było już dużo gorzej, choć czasem punktował. Zespół nie przedłużył z nim jednak kontraktu, więc w sezonie 2012 sięgnął po niego Caterham. Jak jednak Kobayashi dwa lata później, tak i on przekonał się, że ekipa z Malezji przygotowała nie tyle bolid, co kiepską osobówkę. Punktów nie zdobył i z F1 wyleciał.
Podsumowując: tylko dwóch kierowców z sześciu przetrwało więcej niż trzy sezony. Tylko jeden został w Formule 1 dłużej niż pięć sezonów. Ledwie dwóch – po razie – stanęło na podium. Można więc było zachwycać się tym, że pojawiło się sporo nowicjuszy, owszem. Ale ich jakość pozostawiała wiele do życzenia i żaden wielkiej kariery nie zrobił.
Wydaje się jednak, że tym razem są szanse, by było inaczej.
Koledzy, rywale, debiutanci
Właściwie wszyscy znają się doskonale. Jeździli i rywalizowali ze sobą w różnych seriach, mają i lepsze, i gorsze doświadczenia. Gabriel Bortoleto (Sauber) ścigał się na przykład czy to z Olliem Bearmanem (Haas), czy z Isackiem Hadjarem (Racing Bulls). Z tym drugim rywalizował w zeszłym sezonie o tytuł w F2. Wygrał Brazylijczyk, minimalnie, o cztery punkty.
Do tego dochodzą też Jack Doohan (Alpine), Kimi Antonelli (Mercedes) oraz – odstający nieco doświadczeniem – Liam Lawson (Red Bull).
Wszyscy oni są w stanie – jak można było zobaczyć w nagraniu przygotowanym przez F1 – z miejsca wymienić Grand Prix, w których się ścigali w niższych seriach wyścigowych, ba, nawet w kartingu. Czy nawet konkretne sytuacje – jak ta, gdy Doohan pierwszy raz zobaczył Hadjara w 2017 roku, jeszcze w kartingu i ten drugi był „połowy wzrostu Jacka”. Albo jak Kimi, który wspominał to sam, wylał wodę na Doohana, za co dostał w odpowiedzi środkowy palec. Nawiasem mówiąc Antonelli akurat ma ponoć niesamowitą pamięć do wyścigów i wyników.
Zdarzało się, że niektórzy mieli też sobie wiele do wyjaśnienia – Gabriel i Ollie dyskutowali o tym, jak kilka razy zaliczali kontakty. Isack i Gabriel też mają takie doświadczenia. Ale, co podkreślają, teraz to już za nimi. Są kolegami, lubią się. Cała piątka (nagranie odbyło się bez Liama). Pytanie czy tak sympatyczne relacje utrzymają się, gdy zaczną rywalizować ze sobą na poziomie F1 – bo na przykładzie Maxa Verstappena i George’a Russella wiemy, że to nie tak łatwe.
CZYTAJ TEŻ: OD PRZYJACIÓŁ DO WROGÓW. O CO POSZŁO VERSTAPPENOWI I RUSSELLOWI?
O miejsce w Formule 1 trzeba bowiem stale walczyć. Zresztą wszyscy oni to wiedzą.
– Marzysz o tym, od kiedy byłeś małym dzieciakiem. To wielkie osiągnięcie dla każdego zaangażowanego, również naszych rodzin. Teraz zaczyna się trudna część. Dostaliśmy się tu, na najwyższy poziom, ale teraz będzie ciężko – mówił Kimi.
– Mieliśmy [ja i Jack] nieco więcej szczęścia od innych, bo doświadczyliśmy już tego. Marzyliśmy o tym od kiedy byliśmy dziećmi, teraz wszystko zaczyna się tak naprawdę na nowo. Jesteśmy nowicjuszami, w otoczeniu wielu bardziej doświadczonych kierowców – dodawał Ollie.
– Jest nas tylko 20, każdy na świecie chce mieć tu fotel. Postaram się tym cieszyć, jak najbardziej mogę – twierdził Jack.
Wszyscy mają się zresztą na kim wzorować. Niemal każdy z nich podkreślał, że idolem jest dla nich Lewis Hamilton. Ale nie tylko. Kimi uwielbiał Sebastiana Vettela, podobnie jak Jack. Dla tego ostatniego wzorem jest też Michael Schumacher, który dał mu swojego pierwszego gokarta, bo miał bliskie związki z ojcem Jacka. Doohan lubił też Nico Rosberga, zwłaszcza w sezonie, gdy ten walczył o mistrzostwo z Lewisem.
CZYTAJ TEŻ: JACK DOOHAN. WYCHOWANY WŚRÓD MISTRZÓW
Gabriel to, z kolei, fan Fernando Alonso, ale nic w tym dziwnego – Hiszpan już kilka lat temu wypatrzył go w stawce młodych kierowców i wziął pod swoje skrzydła. Został jego managerem, mentorem i pomógł przejść drogę do F1, udzielając mnóstwo wskazówek. Choć Brazylijczyk wymienia też Maxa Verstappena, ale to dziwić nie może – w ostatnich latach Holender to w końcu absolutnie najlepszy kierowca w stawce.
Czy któryś z nich mu dorówna? Trudno powiedzieć. Ale kilku na pewno ma na to potencjał.
Trzech z doświadczeniem
Najwięcej w F1 pojeździł jak do tej pory Liam Lawson. Zresztą jest najstarszy, ma już 23 lata, i od wielu lat znajdował się blisko królowej motorsportu. Jego debiut przypadł na rok 2023, gdy zastąpił kontuzjowanego Daniela Ricciardo i przejechał Grand Prix Holandii. W tamtym sezonie zaliczył pięć startów. W kolejnym – sześć. Wszedł wtedy za Ricciardo, z którego usług zrezygnowano. Zapunktował w tym czasie trzykrotnie.
Teraz został awansowany do głównego zespołu Red Bulla i będzie jeździć u boku Maxa Verstappena. On sam twierdzi, że ten rok ma być dla niego czasem nauki. Z drugiej strony – Verstappen na pewno będzie mieć wymagania wobec kolegi z ekipy, podobnie jak i cały zespół – w końcu Red Bull zdecydował się odpalić Sergio Pereza (któremu nadal pozostawały dwa lata kontraktu do wypełnienia), by sięgnąć po Nowozelandczyka. O braku presji nie można tu mówić i Liam będzie musiał pokazać, że zasłużył na to zaufanie.
CZYTAJ TEŻ: TELEFON RATUJĄCY KARIERĘ I WALKA O PIERWSZY ZESPÓŁ. KIM JEST LIAM LAWSON?
Mniejszy staż – ale jednak – w królowej motosportu ma też Ollie Bearman. Tegoroczny kierowca Haasa przeszedł przez akademię Ferrari i w barwach właśnie tej ekipy zadebiutował w F1. Był to zresztą debiut spektakularny, bo na przygotowanie się do niego miał ledwie kilka godzin, kiedy okazało się, że Carlos Sainz wyleciał z Grand Prix z powodu ataku wyrostka. Bearman fantastycznie wszedł w jego buty i od razu zdobył punkty – do mety dojechał siódmy.
Potem było gorzej. Dwa kolejne Grand Prix zaliczył bowiem w barwach znacznie słabszego Haasa… ale i w tym bolidzie zdołał zgarnąć punkcik – w Azerbejdżanie. Trudno nie doceniać jego umiejętności, a znajomość zarówno rzeczywistości w F1, jak i bolidu – na ten sezon został bowiem zatrudniony właśnie przez Haasa – może mu tylko pomóc. Zresztą jego talent dało się dostrzec już w F3 i F2. W pierwszej z tych klas niemal zdobył tytuł w 2022 roku. Nie miał szansy o niego powalczyć, bo w kolejnym sezonie jeździł już w F2. Tam w swoim czwartym Grand Prix pokazał niesamowitą klasę – zdobył wówczas… wszystko.
Wygrał kwalifikacje, sprint i samo Grand Prix. W dodatku na trudnym torze w Baku. Talent czystej wody, co tu kryć.
Owszem, było wokół niego trochę wątpliwości, bo w 2024 roku zajął zaledwie 12. miejsce w F2. Z drugiej strony kilka weekendów opuścił ze względu na jazdę w królowej motorsportu, a w kilku innych miał pecha. Anomalią jest tu raczej nie to, że wszedł do F1 z taką lokatą, a że zajął ją mimo swego talentu. Ciekawe jest też, czy w swoim pierwszym pełnym sezonie w Formule 1 nieco się pohamuje – na co dzień imponuje bowiem niezwykle agresywnym stylem jazdy, na limicie. Stąd w niższych klasach miał sporo wypadków. A na takie włodarze Haasa mogą jednak patrzyć nieprzychylnie.
To jednak ryzyko, jakie może być warto podjąć – bo Bearman, jeśli powiedzie mu się wyścig, jest gotów pojechać nawet po punkty. A patrząc na wyniki dotychczasowych treningów w Australii, to każdy wywalczony na torze punkcik będzie dla Haasa sukcesem.
Trudno stwierdzić, czy o doświadczeniu można pisać w przypadku Jacka Doohana – ten bowiem ma za sobą… jedno Grand Prix. Zresztą sensacyjne, do bolidu wskoczył na koniec ubiegłego sezonu, gdy szefowie Alpine zdecydowali się dać mu szansę kosztem Estebana Ocona. Sensacji nie było – Jack dojechał na 15. miejscu i o pierwsze punkty powalczy dopiero w tym sezonie. Zacznie zresztą od domowego wyścigu, Grand Prix Australii.
Czy ma talent na to, by w F1 zostać? Wątpliwe. Gdybyśmy mieli zakładać, kto wyleci z tej stawki jako pierwszy – to właśnie on (zresztą niektóre doniesienia prasowe mówiły, że podpisał kontrakt na niepełny sezon). Tym bardziej, że na jego miejsce szykuje się już Franco Colapinto – podpisany przez Alpine na miejsce kierowcy rezerwowego – który w swoich kilku startach w F1 w zeszłym sezonie zaimponował. Sam Jack na razie wyróżnia się głównie nazwiskiem – jego ojcem jest w końcu Mick Doohan, legenda wyścigów motocyklowych.
Czy jednak jego syn zdoła dokonać w bolidzie czegoś wielkiego?
Dwa pokolenia Doohanów: Mick i Jack. Fot. Newspix
Cóż… powiemy tyle, że ma talent. Ale nie tak wielki, jak wielu z jego kolegów, którzy teraz też wchodzą do F1. Nie bez powodu przez kilka lat tułał się po niższych seriach i raczej nie był faworytem do objęcia fotela w królowej motorsportu. W 2023 roku nieźle jeździł w drugiej części sezonu w F2, w 2024 był rezerwowym kierowcą w F1. I wydawało się, że to rola stworzona dla niego, z której raczej już nie wyjdzie.
Teraz dostał szansę. Skorzystać nie będzie łatwo. Ale kto wie – może udowodni ekspertom, że ci się mylą? Do tych należy choćby Helmut Marko, doradca Red Bulla. Ze wszystkich debiutantów – nie oceniał Lawsona, bo ten jeździ dla Red Bulla – to Doohanowi wystawił najniższą ocenę i stwierdził, że ten nie przejedzie w F1 całego sezonu.
Jak będzie – zobaczymy. Ale na pewno nie sposób dziwić się słowom Austriaka.
Absolutni debiutanci
Gdy, siedząc przy wspólnym stole, byli pytani o to, kto jako pierwszy powinien zdobyć punkty, zgodnie odpowiedzieli, że Kimi, śmiejąc się przy tym, że to „dla jego własnego dobra”. No i faktycznie, gdyby wykluczyć z tego równania Liama Lawsona – którego zresztą przy tej rozmowie nie było – to właśnie Antonelli trafił do najlepszej ekipy. Włoch ten sezon przejedzie w końcu w barwach Mercedesa i to właściwie historia, która trwa już od kilku dobrych lat.
Choć pewnie sam Kimi nie spodziewał się, że tak szybko dostanie fotel, należący wcześniej do Lewisa Hamiltona.
Nic dziwnego, że on sam mówi, że nie chce być „następcą Lewisa”, a po prostu „nowym kierowcą Mercedesa”. Trudno bowiem o większe buty, w które trzeba wejść. Antonelli ma, owszem, ogromny talent, ale Hamilton to jeden z najlepszych – i najbardziej utytułowanych – kierowców w dziejach. Nie da się nie czuć presji, gdy to właśnie jego się zastępuje. Inna sprawa, że Kimi do tego momentu przygotowywał się od ponad dekady.
Andrea Kimi Antonelli. Fot. Newspix
Owszem, na karku ma tylko 18 lat, ale jego ojciec – Marco – od lat siedzi w motorsporcie. Stąd Kimi pierwszy raz odwiedził padok F1 w 2014 roku. Choć nieoficjalnie. Tata podobno przemycił go tam, chowając w… przewożonej kupce opon. Gdy zaczął jeździć w niższych kategoriach, bardzo szybko zainteresował się nim Mercedes i od lat widział go w roli następcy Lewisa. Plan przyspieszono, gdy Brytyjczyk zdecydował się przejść do Ferrari i postanowiono zaufać Włochowi. Ponoć częściowo dlatego, że Toto Wolff nie chciał „stracić kolejnego Verstappena” – lata temu odpuścił walkę o Maxa, nie chcąc dać 16-latkowi prowadzić bolidu F1.
Z Antonellim nie miał takich wątpliwości, bo widział, że to kolejny ogromny talent. Kimi pokazywał to w niższych seriach, choć w F2 w 2024 roku zajął szóste miejsce. Miał też trudny początek w F1 – na Monzy, jadąc w sesjach treningowych, rozwalił bolid. Ale nie zmieniło to nic w kwestii zaufania władz zespołu do jego osoby. Stąd zacznie ten sezon w barwach Mercedesa i pytaniem pozostaje, jak poradzi sobie z presją oczekiwań. Bo ta na pewno będzie ogromna, tym bardziej, że Kimi wchodzi do F1 od razu do jednego z największych zespołów, bez okresu przejściowego w ekipie rozwojowej – a taki zaliczył nawet Verstappen.
Taki też w pewnym sensie będą mieli dwaj ostatni kierowcy, o których musimy tu wspomnieć.
Gabriel Bortoleto trafił bowiem do Saubera. Brazylijczyk to obecny mistrz F2, stąd do królowej motorsportu trafił w pełni zasłużenie, choć Helmut Marko twierdzi, że to „kierowca klasy B”, a nie A – jak Antonelli czy Bearman. Gabriel stwierdził jednak, że nie zamierza się tymi słowami przejmować i po prostu postara się dać z siebie wszystko. Dostanie przy tym zapewne dużo wskazówek od wspomnianego już Alonso, który opiekuje się jego karierą.
Gabriel Bortoleto świętujący wywalczenie tytułu w F2. Fot. Newspix
Wiara w Brazylijczyka z pewnością jest duża. Szczególnie w jego ojczyźnie, która czekała na kolejnego „pełnoprawnego” kierowcę w F1 od kiedy karierę zakończył Felipe Massa (czyli 2017 roku). Ale i w Sauberze – który skorzystał z faktu, że McLaren, w którego akademii Bortoleto był przez kilka lat, rozwiązał kontrakt z Brazylijczykiem – bo Gabriel wywalczył rok po roku tytuły w F3 i F2, pokazując, że swoje potrafi.
Oczywiście dość mocno „pompuje” go przy tym Alonso.
– Gabriel zasługuje na miejsce w Formule 1. Mam nadzieję, że przed nim długa i pełna sukcesów kariera. Był najlepszym kierowcą swojej generacji, najlepszym spośród tych, którzy whcodzą teraz do F1. Możliwe, że nie będzie miał auta, by dorównać niektórym z nich, w tym pierwszym sezonie, ale ludzie nie powinni zapominać, że wiele potrafi – mówił Hiszpan. I cóż, taka jest prawda. Sauber to nie ekipa, która będzie walczyć o podia. Ale Bortoleto z pewnością dostanie okazje na to, by pokazać swój talent.
Podobnie jak ten, którego pokonał w walce o mistrzostwo F2, czyli Isack Hadjar. Kolejny z zawodników o wielkim talencie. Francuz jest przy tym bardzo ekspresywny, wesoły, ale też agresywny na torze. W F2 miał pecha – analitycy Red Bulla podliczyli, że przez awarie i wypadki stracił dobrych 80 punktów, a tytuł przegrał o 4. On na razie trafił do ekipy Racing Bulls (zeszłosezonowego RB), zastępując tam Liama Lawsona.
Helmut Marko – któremu oczywiście zależy na tym, by promować kierowcę należącego do ekipy z grupy Red Bulla – nazywał go „małym Prostem”. Cóż, to odważne porównanie, Alain Prost w końcu był kierowcą genialnym. Ale kto wie, może Hadjar też się takim okaże? W Racing Bulls powinien być w stanie walczyć o cele wyższe niż niektórzy z jego kolegów-debiutantów. Christian Horner mówił, że to „czysty talent”, ale „potrzebuje jeszcze nieco oszlifowania”, podkreślając przy tym, że Isack ma potrzebną do zaistnienia w F1 szybkość.
Isack Hadjar. Fot. Newspix
Ci, którzy go znają, podkreślali też, że Francuz doskonale odnajduje się w każdym środowisku i im bardziej profesjonalnych ma wokół siebie ludzi, tym bardziej profesjonalny staje się on sam. Stąd wtłoczony w tryby maszyny Red Bulla powinien błyszczeć. Czy jednak tak będzie – przekonamy się z czasem. Kluczem dla Francuza ma być opanowanie emocji, które w przeszłości czasem go zdradzały i w efekcie popełniał błędy.
Jeśli nauczy się dobrze sobie z nimi radzić – powinien walczyć o regularne punktowanie na niezłym poziomie.
***
Cała przywołana szóstka musi się jednak mieć na baczności. Jak podkreślają eksperci – na miejsca w F1 czeka bowiem kolejka wielu innych, zdolnych zawodników, z Franco Colapinto, już wspominanym, na czele. Możliwe więc, że pierwsze roszady zobaczymy już w trakcie trwania sezonu. Po nim – niemal na pewno, tym bardziej, że od 2026 roku do rywalizacji wejdzie nowy zespół w osobie Cadillaca.
Stąd obserwowanie tego, jak radzą sobie „rookies”, powinno być niezwykle ciekawe. I warto trzymać kciuki za to, by wypadli dobrze – to może bowiem zachęcić zespoły do sięgania po kolejnych młodych, utalentowanych kierowców. A bądźmy szczerzy – niektórzy zawodnicy trzymają się w F1 tylko dlatego, że zespoły albo potrzebują stojących za nimi pieniędzy, albo boją się ryzykować zmian.
Oby ten sezon pokazał, że czasem warto podjąć ryzyko.
SEBASTIAN WARZECHA
Fot. Newspix
CZYTAJ WIĘCEJ O F1: