Niemcy nie mogą uwierzyć, gdy mówi im o pracy w Polsce. "Każdy by się zdenerwował"

Dawid Szymczak
Bartosch Gaul był trenerem Górnika Zabrze przez blisko dziewięć miesięcy. Został zwolniony w kuriozalnych okolicznościach, później przez rok milczał, a niedawno zaczął pracę w akademii RB Lipsk. - Struktury w Polsce są inne niż w Niemczech. Różnice są bardzo duże. W niektóre rzeczy trudno ludziom uwierzyć. Ale to była dobra lekcja - mówi w rozmowie ze Sport.pl.

Bartosch Gaul ma 36 lat. Urodził się w Polsce, ale wychowywał w Niemczech. Najpierw pracował w akademii Schalke, a później w FSV Mainz, które słynie z kształtowania świetnych trenerów. Gdy latem 2022 r. przejmował Górnik Zabrze, był drugim najmłodszym trenerem w ekstraklasie, ale w wywiadach zaznaczał, że ma spore doświadczenie, bo zaczynał trenować już jako 19-latek. Praca w Polsce - kraju przodków - była dla niego sentymentalna. Okazała się też wyczerpująca, bo na jego głowę spadło znacznie więcej obowiązków niż przypuszczał. Gaul szybko zderzył się z zabrzańskimi realiami i wpływem miejskiego ratusza na codzienne funkcjonowanie klubu. Po dziewięciu miesiącach został zwolniony. Poprowadził zespół w 28 meczach: dziewięć wygrał, siedem zremisował, a dwanaście przegrał. W rozmowie ze Sport.pl odsłania kulisy swojej pracy w Zabrzu i opowiada o realiach panujących w RB Lipsk, gdzie od 1 lutego jest szefem działu młodzieżowego. Trudno o większe różnice.

Zobacz wideo Michał Probierz odpowiada na głośny tekst Sport.pl. Mocna polemika. "Dobrze, że się prześlizgnęliśmy"

Dawid Szymczak: Przez rok pan milczał.

Bartosch Gaul: - W końcu do przemyślenia było piętnaście lat! Wcześniej nie miałem okazji się zatrzymać i nad wszystkim zastanowić, bo pracowałem siedem lat w Schalke i od razu siedem kolejnych w Mainz. Nie chciałem odpuszczać, mimo że taki moment na refleksję jest w zawodzie trenera bardzo potrzebny. Teraz ten czas się znalazł, bo w Górniku Zabrze pierwszy raz w życiu zostałem zwolniony.

Bolało?

- Tak. Wcześniej pracowałem w każdym miejscu po kilka lat, a w Zabrzu nie wytrzymałem nawet roku. Ale to też pozwoliło mi wreszcie zastanowić się nad różnymi rzeczami i przeanalizować decyzje, które podjąłem.

Tę o dołączeniu do Górnika uznał pan za błąd?

- Nie. W takim klubie można się bardzo dużo nauczyć o piłce nożnej i zarządzaniu. Dla młodego trenera to bardzo wartościowa lekcja. Dlatego później chciałem dać sobie czas na zastanawianie się nad wszystkim, co się wydarzyło. Chciałem spojrzeć z dystansu i ocenić, co było dobre, a co złe. Gdzie się mogę poprawić, rozwijać i co następnym razem zrobić inaczej. Myślę, że jest bardzo wielu trenerów, głównie młodych, którzy twierdzą, że trzeba załapać się na karuzelę trenerską. Takie podpowiedzi też słyszałem - żeby szybko znaleźć kolejny klub i nie dać o sobie zapomnieć. Może jestem trochę inny, ale nie lubię czegoś takiego. Jeszcze nie jestem na tym etapie, żeby to było dla mnie ważne. Dzisiaj chcę widzieć sens we wszystkim, co robię i nad czym pracuję.

Rozumiem, że to jeden z wniosków. Czego jeszcze się pan nauczył w Polsce? Wybrał pan bardzo trudne miejsce na swoją pierwszą pracę w seniorskiej piłce.

- Trener ma w klubie różne zadania. Musi zarządzać drużyną, ale też całym środowiskiem dookoła, trenować i współpracować z działem skautingu. I teraz po kolei. Jeśli chodzi o zarządzanie, to bardzo szybko znalazłem się w trudnej sytuacji, bo prezesa Arkadiusza Szymanka, który mnie ściągał, po chwili nie było już w klubie. Mieliśmy różne plany, różne ustalenia dotyczące kadry, rozwoju drużyny, współpracy z akademią, a nagle nie było ani prezesa, ani dyrektora sportowego. Dalej - treningi. Do sztabu dołączyłem tylko jednego swojego asystenta, więc resztę asystentów musiałem poznać i jak najszybciej przedstawić im swoje pomysły, bo do pierwszego meczu z Cracovią były tylko trzy tygodnie. I właściwie dopiero wtedy zaczęło się u nas okienko transferowe. Nie mieliśmy czasu, a chciałem narzucić swój styl gry, który bazuje na intensywności.

To była rewolucja. Przeprowadzenie jej wymagało czasu. Może na początku trzeba było zdecydować się na prostsze środki?

- Byłem transparentny. Mówiłem, że będziemy potrzebowali czasu. Nie da się inaczej, jeśli chce się grać wysokim pressingiem i mieć kontrolę nad meczem. W ekstraklasie niewiele drużyn gra w ten sposób. Częściej ustawiają się defensywnie, w niskim albo średnim pressingu i polegają na kontrach oraz stałych fragmentach gry. To oczywiście też może doprowadzić do sukcesów, ale ja miałem inną drogę i inną wizję. Dla mnie filozofia i model gry są bardzo ważne. Poza tym, Górnik chciał rozwijać młodych piłkarzy. Uważam, że optymalnie można to robić tylko wtedy, jeśli ma się przy nodze piłkę. Jak młody piłkarz ma się rozwijać, jak będzie tylko za nią biegał? A żeby grać aktywnie, piłką, trzeba też w ten sposób trenować. Piłkarze potrzebowali czasu, żeby się dostosować.

Jak obserwowałem mecze pańskiego Górnika, miałem wrażenie, że pana pomysł jak na warunki, jakość piłkarzy i wszystko, co działo się dookoła z transferami, był trochę za ambitny. Cenię trenerów z ideałami, ale może trzeba było odrobinę się ugiąć? Delikatnie odpuścić? Odejść o krok-dwa od ulubionego modelu i na początku zagrać bardziej pragmatycznie?

- Też się nad tym zastanawiałem. Zgoda, może w niektórych sytuacjach trzeba było minimalnie odpuścić. Miałem rozmowy z różnymi ludźmi, także ekspertami i byłymi piłkarzami, którzy mówili mi, że lepiej oddać piłkę przeciwnikowi i niech on się martwi, co z nią zrobić.

Ale to już przejście ze skrajności w skrajność, a mi chodzi o delikatniejszą zmianę.

- Przyszedłem do Górnika z bardzo mocnym przekonaniem, że wierzę w to, co robię. Przekonywałem do tego drużynę, dużo z nią rozmawiałem. Piłkarze też mówili, co o tym sądzą. To był dialog. I pod jego wpływem trochę się zmieniliśmy. W niektórych sytuacjach zaczęliśmy pressować nieco niżej. Ale do innych pomysłów drużyna była naprawdę przekonana. Zgodzę się, że może za szybko i zbyt niecierpliwie podejmowałem niektóre decyzje, ale wciąż jestem przekonany, że jeśli wszystkie działki w klubie ze sobą współpracują, to możliwe jest osiągnięcie tego, co chcieliśmy zrobić, czyli połączenie atrakcyjnej gry ze stawianiem i rozwijaniem młodych piłkarzy.

Tymczasem w Górniku niewiele współgrało.

- Trzeba było bardziej dopasować do tego pomysłu naszą kadrę, a było o to bardzo trudno, bo nie mieliśmy dyrektora sportowego ani prezesa. oddaliśmy wtedy Alasanę Manneha, Bartosza Nowaka, Dariusza Stalmacha i Krzysztofa Kubicę. Przed treningami i po treningach wisiałem na telefonie, by rozmawiać z agentami i szukać nowych piłkarzy. To nie jest idealne rozwiązanie. Jeżeli szukamy zawodników przez agentów, to liczymy się z tym, że walczą o nich również inne kluby. Agent nie zaproponuje przecież piłkarza tylko Górnikowi. Wyśle oferty do wielu klubów. Wtedy zależy, jakie kto ma możliwości finansowe. I tak to się toczy.

Miał więc pan na głowie obowiązki trenerskie, ale też dyrektorskie. A doba wciąż miała tylko 24 godziny.

- Angażowałem się we wszystko maksymalnie - oczywiście w trenowanie, ale też skauting, akademię, rozwój klubu. Później długo zastanawiałem się, czy to było dobre. Mogłem powiedzieć, że nie jestem dyrektorem sportowym i skupiam się tylko na trenowaniu, ale wtedy jeszcze trudniej byłoby nam się wzmocnić.

W tych dyrektorskich butach odniósł pan sukcesy czy tylko tracił energię?

-  Daisukę Yokotę znalazł mój asystent, a ja włożyłem dużo sił w rozmowy z nim. Lawrence'a Ennaliego chciałem sprowadzić już zimą i też zainwestowałem w ten transfer sporo czasu. Pracowałem nad tym razem z Michałem Bembenem, ale w klubie nie było możliwości. Blisko współpracowałem z Lukasem Podolskim i obaj poświęcaliśmy czas w tym zakresie, czego nikt nie widzi. Szymon Włodarczyk też był naszym wspólnym projektem, bo z całym szacunkiem do trenera Urbana, on tam prawie nie grał, a my mu zaufaliśmy w rundzie wiosennej i grał większość minut.

Jak opowiada pan w Niemczech kolegom o pracy w Polsce, to panu wierzą czy myślą, że to żarty?

- Struktury w Polsce są inne niż w Niemczech. Różnice są bardzo duże. W niektóre rzeczy faktycznie trudno ludziom uwierzyć. Ale to była dobra lekcja. Uważam, że z każdej sytuacji i od każdego można się czegoś nauczyć. Miałem w drużynie choćby Lukasa Podolskiego z kolosalnym doświadczeniem. Zawsze chcę słuchać i uczyć się od innych.

To czego pan się nauczył od prezydent Zabrza, Małgorzaty Mańki-Szulik?

- O nie, nie, nie (śmiech). Komentowanie tego byłoby nie w moim stylu. To już za nami.

Teraz pracuje pan w RB Lipsk. Cały piłkarski projekt Red Bulla kojarzy mi się z fabryką, w której wszystko jest zaplanowane, uporządkowane, podzielone między różne działy i funkcjonuje jak w zegarku. Przeszedł pan ze skrajności w skrajność.

- Przez kilka miesięcy zastanawiałem się, co mi teraz jest potrzebne, żeby znowu piłka stała się moją największą pasją. Jestem człowiekiem, który kocha piłkę. Kocha się nią zajmować. Kocha trenować. Chcę codziennie robić wszystko, by gra była atrakcyjna, fajna dla kibiców. Chodziło mi o rozwój. Osobisty, ale też o to, żeby młodzi piłkarze rozwijali się pod moim okiem. Red Bull ma bardzo rozbudowane struktury, ma całą sieć klubów. Słynie ze szkolenia młodych piłkarzy i trenerów. Można się wiele nauczyć. Chcesz wiedzieć, jak pracują trenerzy w Brazylii? Jest tam nasz klub. Chcesz zajrzeć do Nowego Jorku? Mamy tam swój klub. Możesz porównywać mentalność piłkarzy, poznać techniczne różnice, piłkarskie, organizacyjne. Dzielenie się wiedzą jest tutaj kluczowe.

Czym się pan konkretnie zajmuje?

- Odpowiadam za trzy najstarsze drużyny w akademii. Po pierwsze, opiekuję się i dbam o rozwój naszych najbardziej utalentowanych piłkarzy, którzy są szykowani do gry w pierwszej drużynie. Po drugie, skupiam się na rozwoju naszych trenerów, co jest dla mnie bardzo ciekawą perspektywą, bo mogę na chłodno, z nieco większego dystansu ocenić, jak poszczególne zachowania trenerów wpływają na drużynę i zawodników. I po trzecie, co mnie bardzo satysfakcjonuje, współtworzę model gry, warsztat i model treningowy. Chcemy mieć w akademii taką swoją pieczątkę, którą przybijamy pod każdą naszą drużyną - od najmłodszej do najstarszej. Chodzi o to, by grały według tych samych zasad.

Wychodzi pan jeszcze na boisko na treningi czy tylko z boku przygląda się, jak te treningi prowadzą inni?

- Niektórym się przyglądam, a niektóre prowadzę sam. Na przykład treningi indywidualne i zajęcia grupowe dla naszych największych talentów.

Wrócił pan do piłki młodzieżowej, bo sparzył się tą seniorską?

- Nie powiedziałbym, że się sparzyłem. Nie chodziło mi o podział: seniorskie - młodzieżowe. Nauczyłem się, żeby bardzo dokładnie patrzeć, jak wyglądają struktury, jak wygląda strategia klubu, czy odpowiada temu, co ja chcę robić. Szukałem projektu, który będzie rozwojowy, będzie stawiał na kreatywność i innowacyjność. W idealnym przypadku chodziło mi o to, żeby dla klubu priorytetem był rozwój młodzieży, bo to z mojej perspektywy jest bardzo ciekawe. Miałem propozycje z Polski i Niemiec. Nie zamykałem się na pracę z seniorami. Absolutnie. Po prostu bardzo dokładnie analizowałem, czy dany projekt pasuje do mojej filozofii i mojej wizji.

Wróćmy jeszcze do tego czasu, który spędził pan w Polsce. Rundę jesienną kończyliście na 12. miejscu i wydawało się, że to wynik adekwatny do możliwości. Zmienił pan styl gry - intensywność wzrosła, częściej graliście pressingiem, dłużej utrzymywaliście się przy piłce. Brakowało wam skuteczności, za łatwo traciliście niektóre gole, ale rozumiem, że była to cena za zmianę stylu. Wiosną przyszedł kryzys - seria dziesięciu meczów z tylko jednym zwycięstwem, po której de facto został pan zwolniony. Z czego się ten kryzys wziął?

- Zima była dla mnie bardzo ważna. Latem nie miałem na obozie wielu zawodników, którzy później stali się podstawowymi piłkarzami. Dołączyli do nas już później. Bardzo mi zależało na tym, żeby zimą ta sytuacja się nie powtórzyła. Już w październiku i listopadzie mówiłem w klubie, że musimy być lepiej przygotowani. Chciałem mieć na obozie jak najbardziej przygotowaną kadrę. I co się stało? Znowu było to samo. Ściągaliśmy zawodników na ostatnią chwilę. I to też wprowadzało nerwowość. W dodatku na obozie mieliśmy wielu chorych zawodników. Panowała jakaś grypa. Po przerwie zimowej graliśmy z Cracovią i w wyjściowym składzie musieliśmy wystawić młodych piłkarzy. Pierwszy po takiej przerwie jest bardzo ważny. Przegraliśmy 0:2 i znów zrobiło się nerwowo. Nie szukam tutaj usprawiedliwienia. Szukam błędów w sobie. Nerwy nie są niczym dobrym, bo przekładają się na drużynę, a jednak się pojawiły. Chciałem być pozytywny, wszystko lepiej przygotować. Ale jak zimą powtórzyła się sytuacja z lata…  Każdy trener by się zdenerwował.

Zabrakło panu spokoju?

- Spokoju? Nie. To było ludzkie zachowanie. W końcu cierpliwość się kończy. Do zimy miałem w sobie optymizm i podchodziłem do wszystkiego pozytywnie. Ale później znów musiałem tłumaczyć rzeczy, które tłumaczyłem już parę miesięcy wcześniej. Chyba każdy człowiek w końcu powiedziałby szczerze, co sądzi o takiej sytuacji.

Był mecz z Jagiellonią Białystok - pana przedostatni. Później przygotowywał pan drużynę do spotkania z Wisłą Płock, ale w międzyczasie pojawiało się kuriozalne oświadczenie wydane przez klub. "Trener przygotowuje drużynę do piątkowego meczu, mecz z Wisłą Płock jest dla Górnika bardzo ważny, a praca trenera Bartosza Gaula zostanie zweryfikowana po piątkowym spotkaniu". Wszyscy wiedzieli, że została zweryfikowana już wcześniej i decyzja jest podjęta. Jak przygotowuje się do meczu w takich okolicznościach?

- Lubiłem współpracę z tą drużyną, szanowałem tych piłkarzy, więc oczywiste było dla mnie to, że robimy wszystko, by dobrze się przygotować i to spotkanie wygrać. Jak się czułem? Mówiłem o tym na konferencji prasowej. Niech każdy sam się zastanowi, jak on by się czuł w takiej sytuacji.

A dużo dla pana znaczyło to, jak drużyna zareagowała w tym meczu? Przegrywała 0:2 do przerwy, a wyszła na 3:2. Nie chcę przesadzać, że zrobiła to dla pana, ale myślę, że z perspektywy trenera, który się żegna w takich okolicznościach, było to coś istotnego.

- Oczywiście! Jestem trenerem, który chce być blisko z drużyną, mieć z zawodnikami dobre relacje. Zawsze uważałem, że drużyna nie będzie za ciebie walczyła, jeśli będziesz negatywny albo będziesz ją źle traktował. Drużyna musi zawsze mieć poczucie, że obojętnie co się dzieje, nawet jeżeli jesteś ostry, to chcesz dla niej jak najlepiej. W Górniku wiedziałem, że mam z piłkarzami dobre relacje. I tak, przebieg tego ostatniego meczu był dla mnie bardzo ważny.

Pamięta pan przerwę tego meczu? Co pan wtedy powiedział w szatni, w jakie tony uderzał?

- Hmmm, nie wiem. Ale myślę, że to, co często mówiłem piłkarzom: żeby w siebie wierzyli. Pierwsze minuty tego meczu należały do naszych najlepszych. W pierwszym kwadransie mogliśmy strzelić dwa-trzy gole. Nie wykorzystywaliśmy bardzo dobrych sytuacji i sami straciliśmy bramkę. Taki przebieg meczu zawsze ma wpływ na drużynę. Pojawia się u zawodników myśl: "o nie, znów to samo". Teraz, gdy o tym opowiadam, przypomina mi się, że chyba powiedziałem, iż kluczowe będzie zdobycie pierwszej bramki. Graliśmy dobrze i trzeba było tylko to potwierdzić. Złapaliśmy kontakt, wiara wróciła i odwróciliśmy ten mecz. 

Zerka pan jeszcze na ekstraklasę?

- Oglądam, jak mam możliwość. Patrzę często w statystyki, bo to mnie bardzo ciekawi. Jaki model gry zwiększa w Polsce szanse na osiągnięcie sukcesów. Interesują mnie też młodzieżowcy - ich czas gry, statystyki, rozwój. Jak rozmawiam z ludźmi w Niemczech, z trenerami czy dyrektorami sportowymi, to wielu z nich mówi, że polska liga jest ciekawa właśnie pod kątem młodych piłkarzy. W tym tkwi jej potencjał. Gra w niej wielu ciekawych zawodników - choćby Filip Szymczak z Lecha Poznań. Popatrzmy też na inne ligi - portugalską, belgijską. Ilu tam gra młodych piłkarzy? Ilu ludzi mieszka w tych krajach, a ilu w Polsce? Jeżeli mówimy, że Polska nie ma talentów, to myślę, że się okłamujemy.

To w czym my, pana zdaniem, odstajemy, jeśli chodzi o szkolenie?

- Nie jest łatwo odpowiedzieć. Myślę, że trochę poznałem struktury w Polsce. W Niemczech bardzo rzadko się zdarza, że 16-latek, czy nawet 15-latek, jak Darek Stalmach, zagra w pierwszej drużynie. To się raczej nie zdarza. Wtedy jeszcze pracujemy z utalentowanymi piłkarzami bardzo indywidualnie. W Lipsku mamy bardzo profesjonalne struktury w akademii i bardzo dużo czasu poświęcamy na to, żeby jak najlepiej przygotować zawodników na przejście do pierwszej drużyny. Jeśli chodzi o młodych zawodników, to opieka jest bardzo indywidualna i bardzo intensywna. Porównuję to z ekstraklasą, w której często jest tak, że utalentowany zawodnik jest wrzucany od razu do góry, a tam trenerom często chodzi o przeżycie, więc wiadomo, że nie mają aż tyle czasu, by się tymi młodymi zawodnikami opiekować. I powiem radykalnie: wrzuca się takiego zawodnika i albo przeżyje w ekstraklasie, albo nie. Wielu piłkarzy nie jest przygotowanych na taką ekstremalną sytuację.

Tymczasem my się bardzo ekscytujemy, gdy widzimy, że nastolatek debiutuje w ekstraklasie. Patrzymy na wiek i mówimy: "Wow, ale szybko zaczyna". A pan mówi, że może właśnie za szybko.

- U młodego piłkarza chodzi nie tylko o piłkarską jakość, taktyczną czy fizyczną jakość, ale też o jakość mentalną. To dość logiczne. Jak szesnastoletni chłopak ma być przygotowany na to wszystko, co dzieje się w seniorskiej piłce? A chodzi przecież o to, żeby nie tylko był w pierwszej drużynie, ale tydzień w tydzień grał w meczach i miał miejsce w składzie. Mentalność jest kluczowa.

Nie każdy jest Pau Cubarsim czy Lamine Yamalem z Barcelony. 

- Tak, są tacy zawodnicy. W Schalke też poznałem Leroya Sane czy Juliana Draxlera, którzy zaczynali bardzo wcześnie. W ich przypadku talent jest tak nadzwyczajny, że trzeba się naprawdę postarać i wszystko zrobić źle, żeby się nie wybili. Tacy chłopcy zdarzają się jednak niezwykle rzadko. To wyjątki.

Dzisiaj ocenia pan nie tylko piłkarzy, ale też trenerów. Imponuje panu praca Jana Urbana? Jak nikt wie pan, w jakich warunkach osiągnął w zeszłym sezonie szóste miejsce. W tym też jest wysoko.

- Oceniam tylko tych trenerów, z którymi pracuję na co dzień w Lipsku (śmiech). Ale mówiłem zaraz po moim przyjściu do Górnika, że mam do trenera Urbana pełen szacunek. Dużo osiągnął jako piłkarz, robi bardzo dobrą robotę jako trener i jest legendą Górnika Zabrze. Widać, że jest dobrym trenerem, ale też trenerem bardzo doświadczonym, a w niektórych sytuacjach, jak człowiek jest bardziej doświadczony, to może reagować mniej nerwowo. I myślę, że u trenera Urbana bardzo dobrze widać tę mieszankę doświadczenia i trenerskich umiejętności.

Kreśli pan plany na przyszłość i próbuje precyzyjnie zaplanować swoją karierę? Na przykład, że w Lipsku będę dwa-trzy lata, a później wrócę do seniorskiej piłki. Może do Polski? Albo może właśnie nie do Polski?

- Nie. Kiedyś tak robiłem, ale to też był jeden z moich wniosków wyciągniętych podczas tej przerwy, że chcę po prostu codziennie wstawać i cieszyć się, że idę do pracy. Dzisiaj tak jest. Lubię to, co robię. Dobrze się czuje. A co będzie za dwa lata? Nie wiem, jak będę się czuł za pół roku czy rok. A samopoczucie jest dla mnie najważniejsze. Nie status, nie pieniądze. Będę podejmował takie decyzje, by dobrze czuć się w projekcie, którego mam być częścią.

W Lipsku częściej wstaje pan rano uśmiechnięty niż w Zabrzu?

- Na ten moment bardzo się cieszę z tego, co tutaj robię. Widzę, jak patrzą na mnie młodzi zawodnicy, których trenuję i z którymi sporo rozmawiam. Oczy im się świecą. Chcą się jak najwięcej dowiedzieć. Codziennie chcą się rozwijać. Chcą jak najlepiej przygotować się do wymagań seniorskiej piłki. Bardzo mnie to cieszy. Podobnie jest z trenerami. To są bardzo otwarci ludzie.

Mówi pan tym trenerom, by nie dali w sobie zabić pasji? Jak zrzuci się na trenera konieczność szukania piłkarzy, wiszenia na telefonie z agentami, dziesiątki innych rzeczy dookoła, to łatwo do tego doprowadzić. Trudniej wtedy cieszyć się treningiem i ustalaniem taktyki.

- Czy to zabija pasję? Za ostro powiedziane. Ale na pewno traci się wtedy energię i nie skupia na tym, co jest najważniejsze. Robi się wszystko po trochu, ale nic na sto procent. Może to odebrać radość.

Juergen Klopp rozpalił dyskusję na temat zmęczenia trenerów. Sam po wielu latach pracy bez przerwy powiedział, że jego bateria jest pusta.

- I wierzę w to. Właśnie ludzie w Niemczech, jak opowiadałem im o Górniku, porównywali, że to był podobny układ jak w Anglii. Tak to widzieli z daleka. Klopp zajmował się w Liverpoolu niemal wszystkim, ale miał dookoła siebie maksymalnie profesjonalną strukturę. Najlepszych asystentów, najlepszych skautów, świetnych dyrektorów.

Różnica jest podstawowa: Klopp robił to, bo chciał, a nie dlatego, że musiał.

- Tak, tak, tak. To jest dobre zdanie.

Ma pan z nim kontakt? Macie tego samego agenta.

- Teraz nie. Poznaliśmy się, ale to duża agencja, jest w niej wielu trenerów. Możemy się ze sobą dzielić wiedzą, ale wiadomo, że do Kloppa byłaby bardzo długa kolejka. Każdy chciałby porozmawiać z nim o piłce i o coś zapytać. To najwyższy poziom.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.