Andrzej Gołota już podnosił ręce do góry. Wtem werdykt. "Działy się rzeczy, które obrosły legendami"

20 lat temu - trzy lata po ucieczce z ringu przed Mikiem Tysonem - Andrzej Gołota stoczył drugą w karierze walkę o mistrzostwo świata wagi ciężkiej. Na trybunach w Madison Square Garden zasiedli m.in. Mike Tyson czy Donald Trump. Czy byli świadkami jednego z największych oszustw w historii boksu? - To stuprocentowo polska historia - mówi Sport.pl ekspert Kacper Bartosiak.

To miało być wielkie bokserskie święto i walka, która przejdzie do historii. I... przeszła, choć nie w ten sposób, którego spodziewali się fani boksu. 20 października 2000 r. Andrzej Gołota uciekł z ringu hali The Palace przed Mikiem Tysonem. Co prawda później walka została uznana za nieodbytą z powodu wykrycia dopingu u "Żelaznego Mike'a", ale wtedy nie miało to znaczenia: wydawało się, że kariera Gołoty jest pogrzebana.

Zobacz wideo Suzuki Boxing Night 27 w Lublinie. Polska wygrała z Azerbejdżanem

Od 1996 r. polski pięściarz stoczył 15 walk (licząc tę z Tysonem) i zaliczył cztery porażki, które do dziś trudno zrozumieć. W dwóch walkach uderzał Riddicka Bowe w przyrodzenie, następnie poległ w pierwszej rundzie z Lennoxem Lewisem (pierwsza walka Gołoty o mistrzostwo wagi ciężkiej), a także poddał starcie z Michaelem Grantem, chociaż wyraźnie prowadził na punkty. Ta walka odbyła się 20 listopada 1999 roku. 11 miesięcy później Gołota pospiesznie opuszczał ring w Detroit, a wściekli kibice ciskali w niego wszystkim, co mieli pod ręką.

Prezent od legendarnego Dona Kinga

Gdy wydawało się, że Gołota odejdzie w cień, jesienią 2002 r. zaczęły pojawiać się pierwsze pogłoski, że "Andrew" wróci na ring. W sierpniu 2003 r. rozprawił się w siódmej rundzie z Brianem Nixem (18-10), a trzy miesiące później w szóstej rundzie odprawił Terrence'a Lewisa (32-13-1). Gołota dopisał więc dwie kolejne wygrane do rekordu... i został pretendentem do mistrzostwa świata federacji IBF w wadze ciężkiej. Jak to możliwe? Wszystko dzięki Donowi Kingowi, legendarnemu promotorowi i ikonicznej postaci boksu w USA. roku.

- To był prezent od Dona Kinga. Gołota wrócił do boksu po blisko trzech latach od porażki z Tysonem i trudno było wiązać z jego powrotem większe nadzieje. Pokonał dwóch słabych zawodników i na początku nie chciał się wiązać z konkretnym promotorem. Trafił jednak na ciekawe czasy - po odejściu Lewisa mistrzowskie tytuły często zmieniały właścicieli i nic jeszcze nie zapowiadało zbliżającej się dominacji braci Kliczków - wspomina w rozmowie ze Sport.pl Kacper Bartosiak, dziennikarz i ekspert bokserki oraz twórca audioserialu "Gołota. Polski sen".

Andrzej Gołota nie chciał dużych pieniędzy za walkę z Byrdem. "Zależało mu na rehabilitacji"

Tym samym Gołota - wówczas z rekordem 38-4 - został rywalem Chrisa Byrda (37-2). Spotkali się na gali w kwietniu 2004 r. w Madison Square Garden w Nowym Jorku. - To para skojarzona przez opatrzność. Popatrzyłem w niebiosa i zapytałem: "Co teraz zamierzasz zrobić, Don?". Usłyszałem głos: "Idź i poszukaj Andrzeja Gołoty" - tak pomysł walki opisywał sam Don King. Legendarny promotor jak nikt potrafił "nawijać makaron na uszy". King ogłosił ogłosił, że Gołota "będzie bił się za Polskę".

- Ten układ idealnie pasował obu stronom - Gołota nie chciał od Kinga wielkich pieniędzy i się nie wykłócał, zależało mu tylko na szansie rehabilitacji. King wciąż rozdawał karty (i pasy) w wadze ciężkiej i potrzebował zawodnika o dużym nazwisku, który budził kontrowersje i sprzedawał bilety. Na pewno nie obraziłby się, gdyby Gołota został mistrzem, ale z punktu widzenia Kinga nie chodziło o to, aby króliczka złapać, ale o to, aby go cały czas gonić - dodaje Bartosiak. A ile Gołota miał zarobić za ten pojedynek? Mówi się o kwocie zaledwie 150 tysięcy dolarów przy 625 tysiącach, które wpłynęły na konto mistrza.

Tak niska wypłata pokazywała, na czym już tylko zależało Andrzejowi Gołocie - na sięgnięciu po upragniony tytuł mistrza świata. - Do pojedynku z Byrdem podchodzę bardzo poważnie. Wiem, że kolejnej okazji do walki o tytuł mogę już nie mieć - mówił 36-letni Polak kilka dni przed walką w MSG. Na odpowiednie podejście uczulał jego trener Sam Collona, odnosząc się do przydomku Gołoty "The Faul Pole" ["Faulujący Polak] - On wie, że jego kariera jest w przełomowym punkcie. Jasne, że nie robię tego ciągle, ale kilka razy dałem mu do zrozumienia, że musi zmądrzeć. Jeśli coś się stanie [nieczysty cios - red.], to niechcący.

Ostatecznie obyło się bez przesunięć i zaledwie pół roku po powrocie na ring Andrzej Gołota wyszedł na ring do swojej drugiej walki o mistrzostwo świata wagi ciężkiej. Z trybun Madison Square Garden oglądali go m.in. Lennox Lewis, Donald Trump czy Mike Tyson. Przy fantastycznym dopingu polskich kibiców nie padł w pierwszej rundzie jak z Lewisem, nie uderzał poniżej pasa jak z Bowe'em i nie odpuszczał jak z Grantem czy Tysonem. Gołota stoczył zacięty, 12-rundowy pojedynek, o którego wyniku zadecydowała trójka sędziów punktowych. Sam Gołota nie czekał na werdykt i jeszcze przed nim podnosił ręce w geście triumfu. Wydawało się, że wygrana i upragniony pas jest o krok.

- Szkoda, że w powszechnym odbiorze żyjemy rozdmuchanymi kontrowersjami wokół werdyktu, zapominając o tym, jak dobra była ta walka. Style obu pięściarzy znakomicie się tego dnia zazębiały, czego efektem jest jedna z najbardziej emocjonujących i niedocenianych walk o mistrzostwo świata wagi ciężkiej. Gołota nie faulował i pokazał dużą dojrzałość, chociaż nie był już tym samym zawodnikiem, co w latach 90. - ocenia Bartosiak. A skąd kontrowersje? Mianowicie Melvina Lathana punktowała 114-114, Tony Paolillo 115-113 na korzyść Byrda, a Steve Weisfield 115-113 na korzyść Gołoty. Werdykt? Remis.

Gołota "przekręcony" w walce z Byrdem? "Gdyby..."

Chociaż często mówi się, że polskiego pięściarza tym punktowaniem skrzywdzono, to zdaniem Bartosiaka trudno mówić o "wałku". - Trzeba pamiętać, że nie każdy kontrowersyjny werdykt to od razu przekręt. Faktem jest, że walka Gołoty z Byrdem była niezwykle wyrównana - w powszechnej opinii Polak wyraźnie prowadził na półmetku, jednak to do mistrza należała druga połowa. Suchy werdykt ogłoszony w Madison Square Garden nie był skandalem - wizualnie to była po prostu walka blisko remisu. Jednak... diabeł tkwi w szczegółach. Zdecydowana większość kibiców i dwóch z trzech sędziów zapisało na koncie Gołoty ostatnią rundę. Gdyby to samo zrobiła Melvina Lathan, to na jej karcie zamiast 114:114 widniałoby 115:113 dla Gołoty, który wygrałby wówczas niejednogłośną decyzją - stwierdził Bartosiak.

No właśnie - punktowanie. Na portalu eyeonthering.com kibice boksu mogą dzielić się swoimi punktacjami poszczególnych walk. Jak tam wypada starcie Gołoty z Byrdem? 78 proc. kibiców nie zgadza się z oficjalnym werdyktem. Przedstawione punktacje często wynoszą 115-113 lub 116-112 na korzyść któregoś z pięśćiarzy. Jednak jak na ironię uśredniona punktacja wynosi... 114-114. Patrząc na rozłożenie punktów, widać także, że faktycznie pierwsza część walki należała do Gołoty, ale druga już do mistrza świata. Można zastanawiać się, co mogło zrobić większą różnicę na korzyść polskiego pięściarza.

- Najbardziej zabrakło w pełni sprawnej lewej ręki. Po wypadku samochodowym w grudniu 1999 r. niegdyś wybitny lewy prosty Gołoty nie był już taki sam. Ciosy stały się krótkie, szarpane. A Byrd wcześniej dwukrotnie miał spore problemy i wyraźnie przegrywał rundy z braćmi Kliczko - pięściarzami o dość podobnych warunkach fizycznych i stylu do młodego Gołoty - ocenia Bartosiak. W kwietniu 2000 r. Byrd wygrał z Witalijem Kliczko, ponieważ Ukrainiec poddał starcie po dziewiątej rundzie z powodu kontuzji barku. Na punkty jednak wyraźnie przegrywał. Pół roku później jednogłośnie przegrał z młodszym bratem Witalija, Władimirem.

Sam Byrd w rozmowie z magazynem "The Ring" wymienił Andrzeja Gołotę jako jednego z najsilniejszych rywali, z jakimi się mierzył. - Nie mogłem zejść z lin w walce z nim - przyznał. Wymienił w tym miejscu także m.in. Evandera Holyfielda czy Jameela McClline'a.

- To była świetna walka, ale muszę jeszcze raz ją obejrzeć. Z mojej perspektywy: wygrałem. Ale cóż, sędziowie uważali inaczej. Nie wiem - mówił na gorąco Gołota w wywiadzie na ringu. - Rewanż? Nawet jutro. Nie ma sprawy. Mogę znowu to zrobić - deklarował. Ale do rewanżu ostatecznie nigdy nie doszło.

Andrzej Gołota jak Butch z "Pulp Fiction"

Walka z Chrisem Byrdem była drugą próbą zdobycia mistrzowskiego pasa przez Andrzeja Gołotę. Chociaż sam "Andrew" pewnie wtedy tego nie podejrzewał, to po nieszczęsnym remisie zanotował dwie kolejne z rzędu walki o pas królewskiej kategorii wagowej. W listopadzie 2004 r. przegrał jednogłośnie z Johnem Ruizem (40-5-1) w walce o pas WBA. Za to w maju 2005 r. jego historia mistrzowskich starć zatoczyła koło. Wtedy to przegrał w pierwszej rundzie, po zaledwie 52. sekundach z Lamonem Brewsterem (31-2) walkę o mistrzostwo federacji WBO. O ile o walce z Brewsterem nie ma co mówić, o tyle po Ruizem także można czuć przynajmniej niedosyt w kontekście werdyktu. Zdaniem Kacpra Bartosiaka to właśnie w tej walce Gołota był bliżej wygranej i sięgnięcia po tytuł.

- Głównie za sprawą dwóch nokdaunów i punktu odjętego mistrzowi. Na dodatek w trakcie walki rywal stracił trenera, który został wyrzucony z narożnika przez sędziego. Gołota zadał wówczas wyraźnie więcej ciosów i choć w drugiej połowie walki przyjął warunki narzucone w ringu przez specjalistę od faulowania i klinczowania, to po prostu zrobił wystarczająco, by wygrać - analizuje ekspert.

Sam Gołota w kwietniu ubiegłego roku mówił z uśmiechem, że został skrzywdzony w walkach z Byrdem i Ruizem. - To były oszustwa. W jednej, a może i dwóch walkach - mówił na antenie TVP Sport.

Do Gołoty i jego walk o mistrzostwo pasują słowa z kultowego "Pulp Fiction". "Byłeś blisko, ale ci się nie udało. Gdyby miało ci się udać, to udałoby się już dawno" - mówił Marsellus Wallace do Butcha o jego niedoszłych podbojach w ringu. Jednocześnie "Andrew" niezmiennie cieszy się estymą kibiców, którzy przed laty wstawali bądź zarywali całe noce, żeby móc zobaczyc jego legendarne boje z Bowe'em, Sandersem czy Po'uhą.

- Historia pamięta przede wszystkim mistrzów, ale kibice wspominają zawodników wyjątkowych. Nieskuteczna pogoń za mistrzostwem i kłody rzucane pod nogi tworzą jedyny w swoim rodzaju obraz, który trudno z czymkolwiek porównać. Pod wieloma względami to stuprocentowo polska historia wybitnego atlety, który długimi momentami wyglądał na najlepszego boksera wagi ciężkiej na świecie, ale nigdy tego do końca nie potwierdził. Można nawet zaryzykować stwierdzenie, że z mistrzowskim pasem byłaby to typowo cukierkowa historia z happy endem, a tak jest po prostu jedyna w swoim rodzaju - tak jak i Andrzej Gołota - kończy Bartosiak.

Andrzej Gołota wygrał walkę z Chrisem Byrdem?
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.