Warszawski klub o krok od katastrofy. Zrobili wszystko wbrew logice

Agnieszka Niedziałek
Gdyby za zwycięstwo przyznawać noty za styl, siatkarze Projektu po niedzielnej rywalizacji z Bogdanką LUK Lublin nie mieliby czym się chwalić. Zostali zbici przez rewelację PlusLigi 0:3, ale pozostali przy życiu dlatego, że w czwartek wygrali na wyjeździe 3:1. W złotym secie odżyli i dlatego są wciąż w grze o medale. - Wypluliśmy z siebie wszystko - mówi Sport.pl trener Piotr Graban. I ma świadomość, że w półfinale drugiej takiej szansy jego zespół nie dostanie.

Pod koniec lutego Projekt zdobył Puchar Challenge, pierwsze w historii klubu europejskie trofeum, a przez całą fazę zasadniczą zbierał pochwały za równą, ciekawą i skuteczną grę. I to ona dała mu trzecie miejsce na koniec pierwszej części sezonu. Niewiele brakowało, by radość z tych osiągnięć została zastąpiona wielkim rozczarowaniem. Zamiast dokończyć dzieła w niedzielnym spotkaniu rewanżowym, stołeczni zawodnicy przez trzy sety tylko obserwowali popisy Bogdanki LUK Lublin.

Zobacz wideo Karol Borkowski zaserwował asa w jednym z kluczowych momentów ćwierćfinału: W takim meczu mogę spłacić zaufanie trenera

Kara za nadmierny spokój

- Gdy tak dobrze zaczęli - tak jak w pierwszym meczu - pomyśleliśmy: dobra, to od drugiego seta będzie jak w Lublinie. My zaczniemy wtedy na pewno grać lepiej, oni gorzej i jakoś to się wyrówna. I zostaliśmy za to pokarani. Niestety dla nas, oni grali cały czas na równym, bardzo wysokim poziomie. Fenomenalnie na zagrywce i w ataku, a my nie potrafiliśmy im dorównać. To nas zaskoczyło i nasze morale trochę osłabło - opowiada Sport.pl Andrzej Wrona.

Zgadza się z tym trener Graban, który przyznaje, że jego zespół grał średnio, a rywale tak fantastycznie i czasem też szczęśliwie, że on, członkowie jego sztabu oraz zawodnicy łapali się za głowy. Szkoleniowiec próbował zmian, ale nie dało to przełomu. Po gładkiej przegranej 0:3 poszedł do łazienki. Gdy mówię mu, że minę miał wtedy taką, jakby chciał kogoś zamordować, to żartuje, że zawsze ma taką. Ale nie kryje, że jego zawodnicy popełniali tego dnia proste błędy, nie mogli złapać rytmu i byli tym wszystkim sfrustrowani. Co więc powiedzieli sobie przed "złotym setem", że odwrócili sytuację?

- Każdy coś wtedy mówił - uśmiecha się Wrona. - Powiedzieliśmy sobie, że jeśli dalej marzymy o tym, by zdobyć medal, to trzeba udowodnić, że na to zasługujemy. Pozmienialiśmy parę rzeczy taktycznie, zaczęliśmy grać odważniej na zagrywce i w ataku - wspomina Wrona.

Warszawski cud. "To byłaby katastrofa"

Graban dodaje, że znaczenie mogła też mieć zmiana, jaka zaszła w niedzielę odnośnie presji. Lublinianie, którzy awansowali do play-off z szóstej pozycji, początkowo nie mieli nic do stracenia, ale po wyrównaniu stanu rywalizacji pojawiła się przed nimi ogromna szansa na sprawienie niespodzianki.

- Chyba wtedy nie udźwignęli tej presji. My daliśmy sobie z tym radę. Prawdopodobnie dlatego, że mamy bardziej doświadczonych zawodników. Wygraliśmy m.in. charakterem, bo mieliśmy już nóż na gardle. Wypluliśmy z siebie wszystko. Trzeba było też trochę cierpliwości, by to szczęście się odwróciło. Ale każdy może oceniać ten mecz jak chce, bo z samych statystyk wynika, że przegraliśmy. Czasami takie cuda się zdarzają. Jesteśmy przeszczęśliwi - przyznaje 37-latek, który nigdy wcześniej nie był głównym trenerem drużyny PlusLigi.

W niedzielę nie tylko odrobienie strat przez Bogdankę i złoty set zapewniły ogrom emocji. Pojawiło się sporo kontrowersyjnych sytuacji, w których sędziowie podejmowali decyzje po challenge'u. Tyle że pokazywane na telebimach w hali powtórki z systemu wideoweryfikacji były na tyle słabej jakości, że niekoniecznie dało się na ich podstawie jednoznacznie ocenić sytuację. A to dodatkowo zagęszczało atmosferę w Arenie Ursynów.

Jedna z takich bardzo spornych sytuacji dotyczyła potencjalnego przełożenia ręki na stronę przeciwników przez rozgrywającego lublinian Marcina Komendę w końcówce drugiego seta. Wtedy punkt trafił do ekipy gości. Ostatnia akcja i wideoweryfikacja w tym spotkaniu również była związana z reprezentantem Polski - tym razem arbiter uznał, że siatkarz przekroczył linię środkową boiska.

- Mam wrażenie, że w tym spotkaniu było tyle sytuacji na styku i trudnych do oceny challenge'ów, że obdzielić można byłoby nimi kilka spotkań. Tylko co innego, gdy w rundzie zasadniczej podejmie się jakąś decyzję i najwyżej zespół straci trzy punkty w meczu, a co innego, gdy to decyduje o awansie do półfinału. Ta akcja z drugiego seta nas pobudziła, ale przede wszystkim mieliśmy w głowie, że chcemy dalej grać o medale. Bo po tak dobrej rundzie zasadniczej brak awansu do czwórki to byłaby katastrofa dla naszej drużyny - przyznaje wprost Wrona.

Dodatkowa motywacja podrażnionego Projektu. "Oni takich błędów nie wybaczą"

Gdy wspominam mu nieco żartobliwie, że pokarali rywali za to, iż ci chcieli na nich trafić w tym ćwierćfinale, to okazuje się, że ci rzeczywiście tym podrażnili graczy Projektu. Jak do tego doszło? Przed ostatnim meczem fazy zasadniczej Bogdanka mogła awansować do play-off z piątego lub szóstego miejsca i mierzyć się - odpowiednio - z czwartą Asseco Resovią Rzeszów lub trzecim zespołem z Warszawy. Wystąpiła wówczas w bardziej rezerwowym składzie i przegrała ze znajdującym się pod koniec 16-zespołowej stawki GKS-em Katowice, trafiając przez to w ćwierćfinale na stołeczny klub.

- Nie ukrywam, że przed pierwszym meczem było to pewien element motywacji dla nas. Że sobie nas wybrali, że uznali, że jesteśmy łatwiejszym rywalem. Chcieliśmy udowodnić, że wcale tak nie jest. Główną motywacją oczywiście był półfinał i walka o medale, ale takie dodatkowe historie mają wpływ. Przed meczem w Lublinie przypomnieliśmy sobie więc o tym, że tak było. Koniec końców niech oni decydują, czy im się to opłacało, czy nie. My cieszymy się z awansu - zaznacza wymownie Wrona.

Mistrz świata z 2014 roku przyznaje, że po tym awansie zapanowała w jego drużynie euforia, ale i dało się odczuć pewną ulgę. Graban podziela tę opinię oraz wskazuje, jak ten dreszczowiec może pozytywnie przełożyć się na kolejne występy jego zespołu.

- Chyba Michał Winiarski (trener Aluronu CMC Warty Zawiercie - red.) fajnie powiedział po awansie swojej drużyny, że przez dwa sety cierpieli, aż przyszedł moment, że odwrócili sytuację. Takie cierpienie to wielka lekcja - dla drużyny i dla mnie. Odnośnie tego, co trzeba poprawić, jak podejść do meczu. Drugi raz nikt już się tak nie rozluźni i nie pozwoli sobie na to, by tak źle wejść w mecz. Bo siatkarze z Zawiercia są pewnie lepszym zespołem od ekipy z Lublina - nie ujmując niczego tej ostatniej - i nie będą takich błędów wybaczać - przestrzega Graban, nawiązując do rozpoczynającej się już w środę rywalizacji półfinałowej.

Wrona zaś zapewnia, że w Warszawie nikt nie będzie zadowolony z czwartego miejsca. - Walczymy o coś więcej - deklaruje.

Co osiągnie Projekt Warszawa w PlusLidze w tym sezonie?
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.