Koniec złotej ery polskiego giganta. "Ogon zaczął kręcić psem"

Agnieszka Niedziałek
Zaczęło się od kontuzji, których było bardzo dużo, ale mówienie, że najlepszy klub Europy rozsypał się sportowo w tym sezonie tylko z tego powodu, byłoby uproszczeniem. - Słyszałem, że ogon zaczął kręcić psem - mówi o Grupie Azoty Zaksie jedna z osób z siatkarskiego środowiska. O wewnętrznych problemach drużyny byli i obecni zawodnicy zespołu z Kędzierzyna-Koźla nie chcą jednak mówić nawet anonimowo.

Zaksa już od kilku tygodni była podpięta do respiratora. Najlepszy zespół Europy ostatnich sezonów przedwcześnie pożegnał się z rywalizacją w Pucharze Polski i Lidze Mistrzów i pewnie gdyby chodziło o jakąkolwiek inną drużynę, to już wcześniej postawiono by też krzyżyk przy jej szansach na awans do play-off w PlusLidze. Ale że mowa o kędzierzynianach, którzy w ostatnich latach zyskali miano superbohaterów i speców od zadań specjalnych, to czekano z tym do samego końca. Ostateczny wyrok zapadł w sobotę i wtedy zaczęło się zastanawianie, co się złożyło na to, że tego sezonu nie udało się uratować. Sezonu, który zakończył się klęską.

Zobacz wideo Indykpol AZS Olsztyn z awansem do fazy play-off. Cezary Sapiński: Udało nam się ustabilizować formę

W XXI wieku polska siatkówka klubowa miała dwóch dominatorów. Skra Bełchatów zdobyła mistrzostwo Polski dziewięć razy, a na podium była wtedy łącznie czternastokrotnie. Zaksa mistrzem kraju została w tym okresie siedem razy, a w sumie wywalczyła trzynaście krążków. Dwa kluby, które zdominowały w tym czasie także rywalizację o Puchar Polski i błyszczały na arenie międzynarodowej, ostatnio sześć lat temu spotkały się w finale PlusLigi. Teraz zagrają o dziewiąte miejsce. W przypadku Skry można mówić o rozczarowaniu, ale ona jest już na etapie podnoszenia się z zapaści sprzed roku. Dla Zaksy pierwsza w historii występów w najwyższej klasie rozgrywkowej nieobecność w ćwierćfinale, to zaś ostateczny cios na koniec feralnego sezonu. Pierwszego takiego po latach wielkiego urodzaju.

Dlaczego do tego doszło?

Członek sztabu Zaksy ostrzegał, ale tego nie mógł przewidzieć. Wszyscy wykreśleni z kalendarza

Zaczęło się od zdrowia. - Już balansujemy niebezpiecznie na krawędzi. W sezonie kadrowym możemy zaplanować i odpoczynek, i trening, to zupełnie inny system grania. Gdy zaś zaczyna się sezon klubowy, to jest to po prostu rollercoaster, od pierwszego meczu. W przypadku drużyn, które grają na wszystkich możliwych frontach – czyli także w PP i LM – kwestia tego zarządzania wygląda zupełnie inaczej. Zaczynam się już trochę śmiać, bo nasza rola polega na zarządzaniu kryzysem, a nie na szlifowaniu formy - przestrzegał w rozmowie ze Sport.pl na początku sezonu Piotr Pietrzak, trener przygotowania fizycznego reprezentacji Polski i Zaksy.

Wtedy ani on, ani nikt inny nie był w stanie przewidzieć, że ówczesne kłopoty zdrowotne drużyny z Kędzierzyna-Koźla były jedynie początkiem czarnej serii, a okres zarządzania kryzysem rozciągnie się na wiele miesięcy. Bo kolejni gracze, w tym podstawowi, wypadali z gry i to niektórzy na dłuższy czas. Ściągano dodatkowych zawodników, ale po pewnym czasie i oni musieli pauzować krócej lub dłużej z powodu urazów.

Próbowano zmian pozycji u niektórych graczy, potem najlepszemu do niedawna klubowi Europy pomagał czasem Krzysztof Zapłacki, który na co dzień jest zawodnikiem drugoligowej Zaksy Strzelce Opolskie i pracownikiem urzędu miasta w Kędzierzynie-Koźlu. Dla niektórych zabawnie, a dla innych rozpaczliwie wyglądało, gdy w lutowym meczu ligowym z Asseco Resovią Rzeszów przez dwa sety parę przyjmujących tworzył z nim Justin Ziółkowski, który od 2,5 roku jest trenerem przygotowania fizycznego obecnych jeszcze wicemistrzów Polski.

W szatni Zaksy jest kalendarz z twarzami wszystkich zawodników. Skreślano w nim każdego, kto opuścił choć jeden mecz z powodu kontuzji lub urazu w tym sezonie. Nie ostał się w tym kalendarzu już nikt. W treningach nieraz ze względu na brak dostępnych zawodników brali udział członkowie sztabu szkoleniowego. Niemal cały sezon kędzierzynianie musieli czekać na to, by zagrać swoim najmocniejszym składem i to w wyjściowej szóstce.

- Nie sądzę, by jakikolwiek klub doświadczył czegoś takiego. Nie chcę tu dramatyzować, ale mieliśmy zgłoszonych łącznie 17 zawodników, a i tak mieliśmy braki kadrowe z powodu kontuzji. Nie szukamy jednak wymówek - mówi Sport.pl libero Erik Shoji.

Wyjątkowa strata. "Może nawet słabo grać, ale wystarczy, że jest". Zaksa straciła instynkt zabójcy

Trudno się z Amerykaninem nie zgodzić - kłopoty zdrowotne jego klubu przybrały ogromną skalę. Nikt też nie ma wątpliwości co do tego, że jedna z kontuzji miała wyjątkowo duże znaczenie - w grudniu skomplikowanego złamania palca doznał Aleksander Śliwka. Kapitan i filar Zaksy musiał pauzować ponad trzy miesiące. - On może nawet słabo grać, ale wystarczy, że jest na boisku - słyszę od jednego z byłych zawodników tego klubu.

Śliwka, który bardzo przeżywał oglądane zza band reklamowych mecze kolegów, do wyjściowego składu wrócił pod koniec marca, a w dwóch wcześniejszych spotkaniach pojawił się na boisku epizodycznie. Pomagał drużynie na tyle, na ile mógł, ale z wiadomych względów był daleki od szczytowej formy.

Ogółem Zaksa była od niej daleka. Drużyna słynąca z tego, że potrafiła w ostatnich latach bezlitośnie wykorzystać każdy moment zawahania rywala, teraz nie tylko nie była w stanie go "dobić" - czasem wręcz wyciągała pomocną dłoń, dając mu się przełamać i tracąc dużą przewagę. Takich meczów było sporo. Szczególnie wybrzmiały one w końcówce, gdy utytułowany klub walczył o awans do fazy play-off. Jednym z boleśniejszych momentów była przegrana 2:3 z Projektem Warszawa mimo prowadzenia 2:0 i piłki meczowej w górze w tie-breaku. Tych straconych okazji było więcej, a mowa o zespole, który jeszcze w listopadzie sięgnął po Superpuchar Polski, choć przegrywał już 0:2 w setach i 13:19 w trzecim.

- W końcówce sezonu mieliśmy swoje szanse, ale nie potrafiliśmy się zebrać do kupy i poukładać naszej gry. Mimo że teoretycznie wszyscy byli dostępni i w całkiem niezłym zdrowiu - przyznał samokrytycznie rozgrywający Marcin Janusz po meczu ostatniej kolejki fazy zasadniczej z Jastrzębskim Węglem (1:3). Kędzierzynianie szanse na udział w ćwierćfinale stracili ostatecznie przy wyniku 1:2.

Wysyp nieporozumień. "Jak trenują, tak grają". Zaksa straciła dwóch liderów

O kulisach fatalnego sezonu ekipy z Kędzierzyna-Koźla wiele osób ze środowiska woli rozmawiać anonimowo, choć byli zawodnicy tego klubu czasem nawet wtedy nie chcą odnosić się do spraw z szatni kędzierzynian z ostatnich miesięcy. Wszyscy zgadzają się co do jednego - główną przyczyną kłopotów jest wspomniana seria kontuzji w połączeniu z bardzo intensywnym planem gier. Ten ostatni sprawiał, że nie tylko zawodnicy szybko tracili okazję na występ w kolejnych spotkaniach, ale i odbierał im nieraz szansę na trening. A brak tego ostatniego utrudniał przywrócenie automatyzmów w grze i pewności. Było to wyraźnie widać, na różnych etapach sezonu Zaksie zdarzały się spore nieporozumienia i błędy.

- Podczas jednego z meczów trafnie skomentowano to w Polsacie Sport - jak trenują, tak grają - rzuca jeden z rozmówców.

I jeśli ciosem dla Zaksy była nieobecność kontuzjowanego Śliwki, tak za kolejny trzeba uznać nagłą nieobecność Łukasza Kaczmarka, który także był wcześniej liderem zespołu i miał duży wkład w jego sukcesy. W połowie lutego atakujący nagle przestał pojawiać się na treningach i w składzie meczowym, a media pisały o "tajemniczym zniknięciu". Wrócił po 2,5-tygodniowej przerwie.

- Łukasz od jakiegoś czasu zmaga się z depresją. W pewnym momencie doszedł do ściany i nie był w stanie kontynuować regularnego treningu ani po prostu normalnie funkcjonować - mówił wtedy menedżer zawodnika Jakub Michalak w "Przeglądzie Sportowym".

Z wyjaśnieniem o depresji nie sposób dyskutować, ale środowisko jednak dyskutowało. Bo problemy zdrowotne Kaczmarka wynikały - co jest tajemnicą poliszynela - z problemów osobistych. Zamiast na siatkówce gracz Zaksy musiał skoncentrować się na ułożeniu sobie spraw poza parkietem. A cała ta sytuacja nie wpłynęła dobrze na atmosferę w drużynie.

"Nie wytrzymaliśmy jako drużyna". Skończyło się pudrowanie

Nawet siatkarze Zaksy nie kryją, że na ten feralny sezon złożyło się wiele czynników. - Ciężko wskazać jedną przyczynę, dlaczego to tak wyglądało. Działo się bardzo dużo i my tego nie wytrzymaliśmy jako drużyna - zaznaczył cytowany przez Strefę Siatkówki Janusz.

W dwóch nieoficjalnych rozmowach od dobrze zorientowanych w sytuacji klubu osób słyszę zaś gorzkie stwierdzenie: "Każdy przyłożył do tego rękę".

Próbując nakreślić te inne przyczyny, nie sposób pominąć polityki transferowej i kadrowej Zaksy z ostatnich lat. Niemal cały czas grano wyłącznie wyjściową szóstką, a ławka rezerwowych była dość wąska. Mimo ogólnego wyczerpania liderzy w kluczowych momentach zwykle błyszczeli i zespół odnosił kolejne sukcesy. Jeden z zawodników czołowej drużyny ekstraklasy mówi, że te sukcesy było pudrowaniem mankamentów dotyczących kędzierzynian.

Mocnym sygnałem był już poprzedni sezon, gdy odpowiadający w największym stopniu za zdobywanie punktów Śliwka i Kaczmarek w ćwierćfinale i półfinale PlusLigi oraz w LM byli wyraźnie zmęczeni. W przechodzeniu tych etapów wielką zasługę miał Bartosz Bednorz. Przyjmujący, który dołączył do zespołu dopiero w styczniu, stał się wtedy jego główną siłą napędową w ataku.

Teraz jest on podstawowym graczem Zaksy i widać po nim ogromne wyczerpanie. Tym razem brakło kogoś, kto pomógłby przypudrować rzeczywistość. Latem dołączył do klubu m.in. Daniel Chitigoi. Utalentowany 19-letni Rumun jesienią wypadł na ponad miesiąc przez uraz, ale i bez tego było jasne, że na razie bardziej jest przyszłością klubu niż teraźniejszością z uwagi na nierówną grę. Inne transfery dokonane przed sezonem też nie porywały.

- Można powiedzieć, że dotychczas Zaksa jechała na farcie bezkontuzyjnym. Przy budowaniu składu trzeba zachować balans bezpieczeństwa. Warto zwrócić uwagę, czy ktoś z innych klubów interesuje się graczami drugiej szóstki Zaksy. Na tym tle jest spora różnica między ekipą z Kędzierzyna-Koźla a innymi topowymi zespołami - ocenia prezes jednego z klubów PlusLigi.

Zaskakujące ruchy w Kędzierzynie-Koźlu. Asystent Grbicia wrzucony na głęboką wodę

Niektóre problemy wewnętrzne Zaksy w tym sezonie ujrzały światło dzienne pod koniec ubiegłego roku. Zespół miał już wtedy na koncie kilka przegranych z niżej notowanymi rywalami.

To wtedy siatkarz Projektu Warszawa Andrzej Wrona w swoim podcaście, w którym gościł dwie legendy klubu z Kędzierzyna-Koźla, Sebastiana Świderskiego i Waldemara Wspaniałego, wspomniał o wejściu do szatni po jednej z tych porażek ówczesnego prezesa Piotra Szpaczka. Działacz miał zarzucać liderom drużyny brak zaangażowania. Atmosfera wokół zespołu nie była najlepsza - część kibiców zaczęła wyrażać niezadowolenie z gry i wyników. Niektórzy apelowali poprzez baner zawieszony na trybunach o pomoc do Świderskiego, który był poprzednikiem Szpaczka, ale zrezygnował po wyborze na prezesa Polskiego Związku Piłki Siatkowej. Potem zaczęły się nerwowe ruchy personalne - pod koniec stycznia odsunięto od drużyny trenera Tuomasa Sammelvuo, a w połowie lutego z posadą pożegnał się sam Szpaczek.

Podobno nie wszyscy dobrze dogadywali się z Sammelvuo, który pracował w klubie już drugi sezon. Sam moment zwolnienia Fina nieco zaskoczył, bo Zaksa wygrała wtedy kilka spotkań, ale podobno ten ruch był już szykowany wcześniej. Jeden ze sponsorów zwrócił się wtedy o pomoc nawet do Nikoli Grbicia. Trener reprezentacji Polski pracował w klubie w latach 2019-21 i trzy lata temu poprowadził go do historycznego triumfu w LM.

- Wiedzieli, że nie mogę wrócić, ale to był taki krzyk rozpaczy. Byli zdesperowani. Nie wiedzieli, co robić. Niestety, ale zwykle to właśnie trener w takich sytuacjach płaci najwyższą cenę. Oczywiście, spoczywa na nim pewna odpowiedzialność, ale nie sądzę, by można było go uznać tu za winnego tego, co się wydarzyło - opowiadał w marcu Sport.pl Grbić.

Sammelvuo nie zastąpiono jednak wtedy żadnym powszechnie znanym i doświadczonym trenerem. Szansę dostał Adam Swaczyna, który od 2019 roku jest asystentem trenera w Zaksie. 34-latek przez większość dotychczasowej kariery był jak na razie drugim szkoleniowcem (jest nim m.in. u Grbicia w kadrze), jako główny pracował jedynie przez kilka miesięcy w Effectorze Kielce w sezonie 2016/17. Teraz dostał do prowadzenia nie tylko drużynę wobec której są znacznie większe oczekiwania, ale i znajdującą się w bardzo trudnej sytuacji.

Niektórzy taki wybór co do obsady trenerskiej odczytali jako taktykę władz klubu, by uniknąć rozliczania w tym sezonie za wyniki. Ich zdaniem czasem podczas meczów Swaczyna miał popełniać błędy przy zmianach. Osoby będące w przeszłości i obecnie blisko Zaksy zapewniają jednak, że merytorycznie jest on świetnie przygotowany do pracy i nie jest zbyt łagodny, by prowadzić ekipę pełną gwiazd, z których niektóre są starsze od niego.

- Adam może nie ma charyzmy Nikoli, ale uczył się od niego pracy z drużyną. Wcześniej pracował też z Vitalem Heynenem. Nie boi się rozmów indywidualnych z zawodnikami i przekazywania im nieraz bolesnej prawdy. Oni to doceniają - zapewnia jeden z rozmówców.

"Ogon zaczął kręcić tam psem". Koniec rodzinnej atmosfery 

Jeszcze zanim Swaczyna przejął prowadzenie drużyny, do głosu częściej niż wcześniej mieli zacząć dochodzić niektórzy z doświadczonych i utytułowanych zawodników. - Słyszałem, że ogon zaczął kręcić tam psem - przyznaje prezes jednego z klubów PlusLigi.

Ale jednocześnie zwraca uwagę, że w Zaksie wystąpiły dodatkowe okoliczności, które sprzyjały ewentualnym tarciom. Niektórzy z zawodników grają tam już kilka lat, a w mniejszym mieście trudniej od siebie uciec na co dzień.

- Moim zdaniem mogło się tu pojawić naturalne zmęczenie materiału - ocenia działacz.

Już od kilku miesięcy nieoficjalnie wiadomo, że po tym sezonie z Zaksą pożegnają się trzej ważni zawodnicy - Śliwka, Kaczmarek i Bednorz. Czy ta informacja miała wpływ na funkcjonowanie drużyny? Trudno to wykluczyć. Ale trzy lata temu też w już środku sezonu krążyła wiadomość o rychłym pożegnaniu trzech filarów - Benjamina Toniuttiego, Pawła Zatorskiego i Jakuba Kochanowskiego - i nie przeszkodziła drużynie w wygraniu LM, zdobyciu PP i wicemistrzostwa kraju.

Rok później Kamil Semeniuk, który był kluczową postacią, odszedł ze świeżo zdobytą potrójną koroną. Po kolejnych 12 miesiącach z drużyną rozstał się Norbert Huber, który co prawda po powrocie do gry po poważnej kontuzji nie odzyskał przez kilka miesięcy miana szóstkowego gracza, ale miał swój wkład w trzeci z rzędu triumf kędzierzynian w LM, kolejny sukces w PP i wywalczenie wicemistrzostwa kraju. Bardzo ważnymi elementami tych trzech lat chwały są Śliwka i Kaczmarek, którzy po tym sezonie odejdą jednak z pustymi rękami.

Wiadomo było, że każda złota era się kiedyś kończy. Koniec tej z udziałem kędzierzynian nie zadziwia tyle jako sam fakt, ale z pewnością zaskakuje skala pogorszenia wyników mimo zachowania podstawowego składu. Po raz pierwszy w historii występów w ekstraklasie zabrakło ich w fazie pucharowej w walce o mistrzostwo kraju, pierwszy raz od dziewięciu lat nie było ich w turnieju finałowym PP, a z LM pożegnali się już w barażu o ćwierćfinał. Uderza to tym bardziej, że przez lata przyzwyczaili do sukcesów wszystkich - siebie, kibiców i środowisko.

- Nie róbmy z nich superbohaterów. Dali teraz z siebie maksa - broni dawnych kolegów klubowych jeden z siatkarzy.

Shoji przyznaje, że drużyna miała swoje wewnętrzne problemy, o których nie może mówić, ale jest przekonany, że wszystko zaczęło się od plagi kontuzji. Podobnie patrzy na sprawę kilku z chcących zachować anonimowość rozmówców, którzy uważają, że nastąpił tu efekt kuli śnieżnej. I zgodnie przyznają, że trudno się dziwić, iż przy problemach kadrowych i porażkach nastrój w drużynie się pogorszył. Ale jedna osoba zaznacza, że psuć w słynącej wcześniej ze świetnej atmosfery drużynie zaczęło się już wcześniej. Bo o ile pod kątem sportowym udało się zastąpić Toniuttiego i Zatorskiego, to potem brakować miało ich wpływu na szatnię.

- Tak naprawdę rodzinna atmosfera skończyła się po pierwszym triumfie w LM - ocenia nasz rozmówca.

Igrzyska, przyszłość i akumulator naładowany w 60 procentach. Pełna zgoda ws. przyszłości Zaksy

Przed kędzierzynianami jeszcze dwumecz ze Skrą, którego stawką będzie dziewiąte miejsce w lidze. Pierwsze spotkanie odbędzie się w niedzielę w Kędzierzynie-Koźlu, a drugie tydzień później w Bełchatowie. Dla Zaksy tak naprawdę sezon już się skończył i nic dziwnego, że wszyscy w klubie woleliby nie czekać aż do 21 kwietnia na ostatni pojedynek.

- Czy chciałbym zagrać te mecze i zakończyć sezon szybciej? W stu procentach. Czeka nas rywalizacja, ggdzie stawką nie jest tytuł, to inni będą się w tym czasie o niego bili. To trudna sytuacja. Nie będzie łatwo grać w tych spotkaniach - przyznaje Shoji.

Jeden z moich rozmówców stwierdza zaś, że pod koniec fazy zasadniczej, gdy szanse kędzierzynian na play off znacząco zmalały, niektórzy z nich mogli myślami wybiegać już w przyszłość.

- Wielu z nich czekają teraz przygotowania do igrzysk, na pewno nie chcieliby nabawić się urazu. Część odchodzi z klubu. To nie tak, że im się nie chciało walczyć. Ale jak akumulator jest naładowany w 60 procentach, to powyżej tego nie wyciśnie - przekonuje.

Ani on, ani inni rozmówcy nie mają zaś wątpliwości co do przyszłości Zaksy. Jednomyślnie twierdzą, że utytułowany klub odbuduje się i wróci do walki o medale. Obstawiają, że może to nie nastąpić od razu i zająć prędzej dwa lata niż rok, ale są przekonani, że tak fatalny sezon okaże się raczej jedynie bolesnym epizodem. Epizodem, z którego trzeba wyciągnąć odpowiednie wnioski.

Co w największym stopniu zdecydowało o klęsce siatkarzy Zaksy Kędzierzyn-Koźle w tym sezonie?
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.