Żenada stulecia nie ujdzie im na sucho. Bez litości. Posypią się niewiarygodne kary

Do żenujących scen doszło podczas ostatniego starcia w lidze belgijskiej pomiędzy KVC Westerlo a KRC Genk. Goście, grając w osłabieniu, strzelili w 86. minucie wyrównującego gola, który satysfakcjonował... obie ekipy. Tym samym wszyscy zawodnicy dosłownie przestali grać i zaczęli chodzić, aż do końcowego gwizdka arbitra. Tamtejsze media zaczęły grzmieć w tej sprawie, a surowe konsekwencje wyciągnęła właśnie belgijska federacja.

To miał być normalny mecz, a wyszła totalna farsa. Przed rozpoczęciem spotkania zarówno KVC Westerlo, jak i KRC Genk miało swoje cele. Gospodarze walczyli o wyjście ze strefy spadkowej, a goście o pozostanie w grze o mistrzostwo kraju. Zwycięstwo Leuven z KV Mechelen (1:0) sprawiło, że dla obu zespołów korzystny był remis. Tym samym sześć minut po trafieniu Tagira bramkę zdobył pomocnik grającego w osłabieniu Genk Bryan Heynen. Od tamtej pory piłkarze nie sprawiali nawet pozorów, że chcą jeszcze grać.

Zobacz wideo ŁKS Commercecon Łódź wyrównał stan rywalizacji w ćwierćfinale TAURON Ligi. Zuzanna Górecka: Doświadczenie wzięło górę

"Pod koniec meczu obie drużyny dosłownie przestały grać, uznając, że remis im odpowiada, aby spełnić swoje cele. Drużyny nie chciały atakować i przez przypadek znaleźć się w sytuacji umożliwiającej zdobycie gola" - czytaliśmy na portalu "Klix.ba".

Surowe konsekwencje wobec piłkarzy. "Rażące oszustwo"

Takie zdarzenia wywołały ogromną burzę w belgijskich mediach. Portal Sporza.be poinformował, że wszyscy zawodnicy tego starcia mają otrzymać karę w wysokości tysiąca euro, natomiast rzekomo najbardziej zamieszani w ten proceder Nicolas Madsen oraz Joris Kayembe mogą zostać ukarani nawet dwukrotnie wyższą grzywną, oraz dwoma spotkaniami zawieszenia.

Oba kluby muszą się za to liczyć z grzywną 10 tys. euro, a o wyrokach zadecyduje Komisja Dyscyplinarna ds. Zawodowej Piłki Nożnej. "KVC Westerlo całkowicie zdystansowało się od tego, jak przebiegał mecz w ostatnich pięciu minutach. To są fakty, na które klub nie miał żadnego wpływu. To była kpina z zasad fair play. Jest to nie tylko sprzeczne z zasadami gry, ale również niesprawiedliwość w stosunku do drużyn, które walczyły o bilet do fazy play-offów" - napisała tamtejsza federacja piłkarska.

Prokuratura uważa, że było to "rażące oszustwo" i ten "nędzny występ" może zepsuć wizerunek belgijskiej piłki nożnej. "Jedynymi osobami, które mogły powstrzymać tę niesportową scenę i wpłynąć na zawodników, byli trenerzy, co świadomie nie miało miejsca. Nie da się ustalić, kto wyszedł z inicjatywą. To absolutnie niewiarygodne, że nie mogli zatrzymać tego spektaklu" - brzmi oświadczenie prokuratury, cytowane przez "The Sun".

Prokuratura żąda również zawieszenia trenerów Vranckena i De Mila. Ten drugi następnego dnia stracił jednak pracę w zespole. "Klub rozwiązał ze skutkiem natychmiastowym umowę z trenerem Rikiem De Milem. Mimo rozważania długoterminowej współpracy uznaliśmy za konieczne podjęcie tej decyzji. Żałujemy, że podejmujemy takie rozwiązanie, ale nie możemy zaakceptować faktu, że nasze wartości i normy zostały zakwestionowane" - przekazano w oświadczeniu.

Szkoleniowiec Wouter Vrancken wytłumaczył się za to z incydentu, twierdząc, że jego zespół nie atakował, ponieważ grał w osłabieniu. "Jeśli zrobisz coś złego, powinieneś czuć się winny. Ale ja taki nie jestem, proste. Chłopcy grali w barażach o mistrzostwo, ale byliśmy w 9,5-osobowym składzie. Baah otrzymał czerwoną kartkę, a Heynen ledwo mógł chodzić. Nie można było podejmować zatem żadnego ryzyka" - wyjaśnił, cytowany przez "Daily Mail".

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.