Probierz ujawnił całą prawdę po awansie. "Nie upublicznialiśmy tego"

- Dzisiaj każdy może napisać, co chce. Podoba mi się cytat z Umberto Eco, że w dobie internetu zdanie profesora i człowieka po podstawówce znaczy tyle samo. Trzeba to akceptować. Każdy kibic ma prawo do własnej oceny. Ale na pewno nie deprecjonowałbym tego, że zagraliśmy dobre spotkanie i osiągnęliśmy to, co chcieliśmy - mówi Michał Probierz. W rozmowie ze Sport.pl selekcjoner odnosi się nie tylko do komentarzy po awansie na Euro, ale zdradza też kulisy meczu w Cardiff i kreśli plany na przyszłość.

Dawid Szymczak, Dominik Wardzichowski, Sport.pl: Co pan czuł w Cardiff, stojąc twarzą do polskich kibiców, gdy wspólnie śpiewaliście hymn?

Michał Probierz, selekcjoner reprezentacji Polski: - Fajne uczucie. Fajne, bo jest awans. I fajne, bo zrodził się zespół, który walczył o każdy centymetr boiska. Przez ekspertów byliśmy niżej notowani. Za granicą dawali nam 40 proc. na awans, a Walijczykom 60, bo wiemy jak dobre mieli wyniki w meczach u siebie. 

Zobacz wideo Probierz odpowiada dziennikarzowi! "Dobrze, że się prześlizgnęliśmy"

Dla pana to był moment największej zawodowej satysfakcji czy największej ulgi?

- Dla mnie to normalność. Niezależnie, czy prowadzę dzieci, czy inne drużyny, cieszę się tak samo. Jak jest się trenerem tak długo, to inaczej podchodzi się do takich rzeczy.

Czyli bliżej panu do tej grupy kibiców, która mówi, że to było spełnienie obowiązku? Sporo pojawiało się komentarzy co do pomeczowej fety, że była przesadzona i piłkarze nie powinni aż tak się cieszyć.

- Nie wiem, czy widzieli, co działo się w szatni Gruzji. Odbiję piłeczkę, bo wcześniej słyszałem, że piłkarzom w Polsce brakuje luzu. Był przykład, że jeden węgierski zawodnik napił się z kibicami z kieliszka i polski nigdy by tak nie zrobił. Punkt widzenia zawsze zależy od miejsca siedzenia. Jak się chce coś powiedzieć, to się powie. Uważam, że to jest sukces, bo mamy awans. Nie mówmy, że piłkarze nie mają się cieszyć. Cieszą się razem, są drużyną. To bardzo istotne.

Nie ma pan wrażenia, że to wynika z tego, że mamy dziś problem, gdzie zawiesić kadrze poprzeczkę?

- Nie, to wynika z tego, że dzisiaj każdy może napisać, co chce. Podoba mi się cytat z Umberto Eco, że w dobie internetu zdanie profesora i człowieka po podstawówce znaczy tyle samo. Trzeba to akceptować. Każdy kibic ma prawo do własnej oceny. Ale na pewno nie deprecjonowałbym tego, że zagraliśmy dobre spotkanie i osiągnęliśmy to, co chcieliśmy.

Czyta pan te wszystkie opinie i stara się odizolować od nich piłkarzy? Choćby po ostatnim meczu spadła duża krytyka na Jana Bednarka.

- Tylko Chuck Norris potrafi przeczytać wszystko. Ale oglądam różne programy, włączam je sobie w tle. Czytam też artykuły, bo krytyka czasami też jest dobra i wskazana. Musi jednak być normalna, a właśnie w kontekście Janka niekiedy przeradza się już w chamstwo. Tego my, środowisko piłkarskie, nie powinniśmy tolerować. Dziennikarze też nie powinni tego akceptować.

Gdyby mógł pan jeszcze raz podjąć decyzję, kogo zmieścić w pierwszej jedenastce na Walię, to wystawiłby pan Jana Bednarka czy Bartosza Salamona?

- Awansowaliśmy, więc dobrze postawiłem.

Skoro czyta pan niektóre artykuły, to zacytuję panu fragment tekstu naszego redakcyjnego kolegi - Michała Kiedrowskiego. "Jak popatrzyłem, co się dzieje w internetach po meczu Polski z Walią, to mam przekonanie graniczące z pewnością, że ta drużyna nic na Euro nie osiągnie. A to dlatego, że nie musi. Nie w takiej atmosferze, gdzie awans, który w takim kraju jak nasz powinien być obowiązkiem, fetowany jest jak przełomowy sukces".

- Ma prawo mieć swoją opinię. Zawsze jest tak, że jak się pięć razy z rzędu awansuje na jakąś imprezę, to nastaje normalność. My czasami nie doceniamy małych rzeczy. Wszyscy, którzy w barażach awansowali na Euro, się cieszyli. Nie było zespołu, który by się nie cieszył. Ta ścieżka na pewno jest inna, a my mieliśmy swoje problemy, ale nie odbierajmy tego w tych kategoriach, że radość jest zła. Jest dobra. Cementuje. To jest istotne. Jakby Walia awansowała, to u nich też wybuchłaby euforia. Wasz kolega ma prawo do swojej oceny, ale na Euro pewnie pojedzie? Będzie pisał?

Ta dyskusja jest o oczekiwaniach. O tym, czy podejście "niczego nie musimy", bo jesteśmy w bardzo mocnej grupie z Francją, Holandią i Austrią, pomoże czy zaszkodzi.

- Ale my mamy wymagania sami wobec siebie. Nie wierzę, że jak pan pisze artykuł, to pan nie chce, żeby był dobry. Chce pan. Może panu czasami nie wyjść, ale to inna sprawa. Każdy, kto pracuje, chce pracować jak najlepiej. Dla mnie istotą tego wszystkiego jest to, że zespół się scementował, że ma kapitana, który ciągnie go do przodu i walczy o każdą piłkę. Mogę to powiedzieć o każdym zawodniku. Wojtek Szczęsny też nas scalał. Cieszę się, że to jemu przypadło to fetowanie, bo wszystkimi latami w reprezentacji na to zasłużył.

Odbudowanie atmosfery w reprezentacji Polski jest pana największym sukcesem? Od miesięcy słyszeliśmy, że wewnątrz kadry atmosfera jest dobra, ale to były bajki, patrząc na to, co działo się za kadencji Fernando Santosa. Drużyna była rozbita, relacje między piłkarzami a selekcjonerem były złe. Pana drużyna zaakceptowała.

- Trudno mi oceniać, co było u poprzednika, bo to był mój przełożony i starałem mu się pomóc w każdym elemencie. Jestem sobą. Zawsze byłem i będę. Nie mam zamiaru się zmieniać ani podporządkowywać innym ludziom.

To prawda, że po meczu z Walią piłkarze ironicznie i prześmiewczo skandowali imię i nazwisko poprzedniego selekcjonera?

- Nie wiem, nie było mnie przy tym. Nie byłem w szatni przez cały czas.

Ale już "Michał Probierz" skandowali nieironicznie. Gdy przejmował pan reprezentację, to czuł pan, że najpierw trzeba zadbać o fundament - wskrzeszenie ducha drużyny, charakteru, zespołowości, pewności siebie i walki, a dopiero później będzie czas na ćwiczenie ataku pozycyjnego?

- Nie da się tego podzielić w ten sposób. W kadrze zawsze robi się coś kosztem czegoś. Przychodziłem, gdy wielu zawodników nie grało w klubach. Spójrzmy na blok obronny i na moje pierwsze zgrupowanie. Paweł Dawidowicz miał kontuzję. Jakub Kiwior nie grał w klubie. Bartosz Salamon nie grał. Sebastian Walukiewicz nie grał. Poza nimi - Maik Nawrocki i Kamil Piątkowski, których też oglądaliśmy, również nie grali. Musieliśmy powoływać innych. Później sytuacja w klubach się zmieniała, więc grupa powołanych też nam się zmieniała i powoli zaczynała scalać. Na pierwszym zgrupowaniu nie mieliśmy też Roberta Lewandowskiego. To się zmieniło. Tak komfortowej sytuacji, jak teraz, jeszcze nie mieliśmy. Pierwszy raz przy powołaniach mogliśmy wybierać między wieloma zawodnikami, którzy regularnie grali. Nie było łatwo podjąć decyzję.

Mówi pan, że w kadrze zawsze coś dzieje się kosztem czegoś. To co było priorytetem?

- Na przykład przed Estonią najbardziej skupiliśmy się na naszej bolączce ze skutecznością. I pracowaliśmy nad tym kosztem przećwiczenia stałych fragmentów gry. Pozwoliliśmy piłkarzom improwizować. Dobrze się złożyło, bo Walia miała później dużo więcej do rozpracowywania. Widać było, że to analizowali, bo zmieniali pewne rzeczy i np. wysyłali trzech zawodników do przodu, więc się tego elementu obawiali. Przed Walią odsunęliśmy na bok inne rzeczy, a poświęciliśmy czas właśnie na stałe fragmenty. Szkoda, że później po rzutach rożnych nie padła żadna bramka, choć udawało nam się stworzyć zagrożenie. Takie wybory są normalne w pracy selekcjonera.

Mecz w Cardiff był zamknięty, ale obie drużyny grały w nim dość wysoko ustawioną linią obrony. Była ta progresywność, która jest ważna w szkoleniu PZPN. Zagraliśmy dość odważnie, patrząc na stawkę. Ten mecz decydował o pieniądzach, nastrojach, może też o pana przyszłości. Nie miał pan obaw?

- Podchodziłem do tego wszystkiego spokojnie. Graliśmy wysoko, narzuciliśmy wysokie tempo gry i widać było, że my je wytrzymaliśmy, a Walijczycy nie. Schodzili, łapały ich skurcze. Jeszcze w końcówce meczu narzuciliśmy wysokie tempo. Chcemy w ten sposób grać - odważnie, ryzykownie. Na pewno się z tego nie wycofam.

Czyli na Euro zobaczymy odważną reprezentację Polski?

- Chcemy grać dobrą piłkę i dopasować do siebie odpowiednich ludzi. Patrząc na wszystkie turnieje, na których graliśmy, moim skromnym zdaniem, za bardzo pompowaliśmy przed nimi balonik. Nakręcamy to wszystko wokół, a potem… Naprawdę, dajmy piłkarzom pracować, a sztabowi wszystko poukładać. Wiadomo, że dzięki temu awansowi wszyscy zyskają. Gdybyśmy przegrali, mielibyście wysoką klikalność przez dwa dni, ale później przez dwa miesiące byście pisali o innych reprezentacjach.

Ciekawe jest to pompowanie balonika. Zanim awansowaliśmy, to pojawiały się głosy, że nie mamy czego szukać w grupie z tak mocnymi rywalami, będzie zero punktów. Teraz widziałem opinię Romana Kołtonia, że Holandia niczego wielkiego nie gra, z Austrią można zagrać o wyjście z grupy, na koniec zostaje Francja i zobaczymy, jak będzie. Dostrzega pan tę zmianę nastroju?

- Wcześniej czytał pan zupełnie inną opinię. To dwie skrajności. Dzisiaj stworzyliśmy takie możliwości, że jest mnóstwo portali i na każdym opinia może być inna. Musimy to zaakceptować, nie walczyć z tym i zrozumieć, że każdy może oceniać po swojemu. Moja ocena jest taka, że trzeba nam dać spokojnie się przygotować. Mamy teraz przed sobą dwa sparingowe mecze z Ukrainą i Turcją i po nich też będziemy wiedzieć, co jeszcze poprawić. A dalej? Fajne mecze. Dobrze, że jesteśmy na Euro, będziemy grać z mocnymi przeciwnikami, będziemy to przeżywać, emocjonować się, a nie musimy siedzieć w domach i patrzeć, jak gra z nimi Walia.

W meczu z Walią podobało się panu tempo, które my wytrzymaliśmy, a rywale nie. A co się panu nie podobało?

- Zdajemy sobie sprawę, że nie oddaliśmy celnego strzału. Przy strzale Kuby Piotrowskiego brakowało co prawda bardzo niewiele, Robert też dwa-trzy razy był blisko, ale na pewno brakuje nam jeszcze ostatniego podania i wykończenia.  

Ma już pan wybraną bazę na Euro? Mówi się o Poczdamie i okolicach Bremy. Ponoć bliżej jest do Poczdamu.

- To wiecie więcej ode mnie. Ja wiem, że mamy wytypowane dwie bazy, ale nie jesteśmy bliżej którejś z nich. Jak się nie zobaczy, to trudno wybrać. To tak, jakby za ścianą stały dwie dziewczyny i musielibyście którąś wybrać. We wtorek jedziemy do Niemiec na dwa dni, więc zobaczymy, ocenimy i wtedy wybierzemy.

Nieźle zapamiętuje pan różne złote myśli i życiowe rady. Usłyszał pan jakąś po awansie?

- Dostałem fajną książkę od tłumacza, który pomagał nam w Walii. Ale najcenniejsza lekcja dotyczy czegoś innego. Walijczycy pokazali, jak można zachować klasę. Przegrali, co było bolesne, a mimo to ich trener przyszedł po meczu podziękować. Prezes ich federacji przyszedł do nas do szatni i też dziękował za mecz i za walkę. To bardzo cenne. Sport sportem, ale życie życiem.

To dość niespodziewana sytuacja. Trudno sobie wyobrazić, że to my przegrywamy, a prezes Cezary Kulesza idzie do szatni Walijczyków, żeby im pogratulować awansu. Dla pana to chyba też duża rzecz. Tym bardziej że to na pana ręce były składane te gratulacje.

- Bardzo duża. Miło jest usłyszeć, że mecz był super, ale jedna drużyna musiała wygrać. Ludzie z zewnątrz, z innych krajów mówili, że fajnie się oglądało naszą reprezentację. Warto coś takiego w przyszłości wdrożyć też u nas.

Słyszałem, że przed zgrupowaniem aż pan cały chodził, ale trzymał te emocje w sobie. Podobno usłyszał pan od prezesa Kuleszy: "Michał, tylko mi ich nie przemotywuj". To prawda?

- Nie, spokojnie. Po meczu z Estonią to jeszcze na golfie byłem. Zawodnicy mieli dzień wolny, a ja się wybrałem z kolegą ze Stanów Zjednoczonych trochę pograć. Nie upublicznialiśmy tego, bo wiadomo jak to u nas wygląda. Nagle by było, że trener nie myśli o meczu. Wydaje mi się, że spokojnie do tego wszystkiego podchodzę. Wiem, co robię, więc przed meczem byłem spokojny. Mamy już rozpracowanych rywali - Austrię, Francję i Holandię. Przygotowywaliśmy się pod tym kątem od dwóch miesięcy, bo wiedzieliśmy, że jesteśmy w stanie awansować.

To kto będzie takim rywalem najbliżej nas?

- Wydaje mi się, że ze wszystkimi zespołami powalczymy.

Francja brzmi dzisiaj odlegle.

- A pojedzie pan na mecz?

Pojadę.

- To po co jechać? Były już wielkie turnieje, na których zaraz po losowaniu wydawało się, że już wyszliśmy z grupy. Później okazywało się, że jednak nie. Piłka uczy pokory. U młodych ludzi często widzę, że jak coś mówią, to wydaje im się, że to jest wykładnik. Ktoś zobaczy pół meczu i już wie, czy danego piłkarza powołać, czy się nie nadaje. My oglądamy zawodników po dziesięć razy, a i tak czasami mamy wątpliwości i znaki zapytania. Rozmawiałem ostatnio z jednym człowiekiem o lidze tureckiej. Pytam, gdzie oglądał tych piłkarzy. Nagle zonk. Na "WyScout" nie ma transmisji z tej ligi. Trzeba mieć inny dostęp. My naprawdę oglądamy tych wszystkich piłkarzy i dużo o nich wiemy.

Na konferencjach prasowych mówił pan o identyfikacji kibiców z piłkarzami. Pod sektorem w Cardiff czuł pan, że w tych relacjach znowu jest cieplej? Może to być jakiś symbol po trudnych ostatnich miesiącach?

- A co by o tym powiedział wasz kolega?

Coś w tym kontekście już nawet napisał. "Ja bym jednak wolał, żeby polski kibic się bardziej szanował. Żeby pamiętał, że drużyna Michała Probierza tak naprawdę wygrała tylko z Estonią, Łotwą i Wyspami Owczymi. I że od zespołu złożonego w przeważającej części z zawodników pięciu najsilniejszych lig świata lub do tych lig aspirujących wypada wymagać znacznie więcej niż tylko prześlizgnięcie się na Euro".

- Widziałem, że pan ma to przygotowane.

Dobry wzrok. To co pan na to?

- A kolega pojedzie na to Euro? Będzie zainteresowany?

Myślę, że każdy będzie za was trzymał kciuki.

- No to dobrze, że się prześlizgnęliśmy.

Bardzo dobrze. Wśród piłkarzy widzieliśmy euforię: najpierw ściskali się pod bramką, na którą były wykonywane karne, a później całą drużyną biegli na drugą stronę do kibiców. Pan też biegł?

- Nie. Ale proponuję zobaczyć szatnię Gruzji.

Zrozumiałe. Awansowali pierwszy raz w historii.

- No tak, bo my jesteśmy narodem wybranym… Awansowaliśmy, cieszmy się tym. Bardzo dobrze, że piłkarze się cieszyli. Wcześniej były komentarze, że nie mają luzu. Pokazali, że mają. O to w tym wszystkim chodzi.

Pep Guardiola mówi, że karne są zmorą każdego trenera, bo każdy trener chce mieć poczucie kontroli nad tym, co dzieje się na boisku. Przy karnych zupełnie tego nie ma. Te pięć strzałów dużo pana kosztowało?

- Byłem spokojny. Trenowaliśmy to. Czasami za dużo mówię o golfie, ale w tym sporcie bardzo ważne jest skoncentrowanie się na poszczególnych elementach i znalezienie spokoju. To mi pomogło. Wiem, że piłkarze byli pod presją, ale bardzo dobrze sobie poradzili.

Dał im pan jakąś radę wyniesioną z golfa? Znów nawiążę do Guardioli. Manuel Estiarte, jeden z jego asystentów, był wybitnym zawodnikiem w piłce wodnej. Wykonał w życiu tysiące rzutów karnych i przed serią jedenastek w meczu Bayernu z Chelsea w Superpucharze, to on udzielał piłkarzom wskazówek.

- Czytałem o tym w jednej z książek o Guardioli. Czerpać można z wielu dyscyplin. Mówi się, że karne to loteria. Ale jest wiele niuansów, na które można zwrócić uwagę. Kluczowe jest jednak zachowanie spokoju. To nam się udało. Chwała zawodnikom.

Robert Lewandowski uderzył w swoim stylu. Reszta uderzała podobnie: mocno, bez zawahania, kombinowania czy podcinek. Tak im pan radził?

- Nie. Takie rzeczy zostawiam zawodnikom. Trenowaliśmy karne na Stadionie Narodowym, gdzie mieliśmy do tego bardzo komfortowe warunki, bo nie było możliwości, by przeciwnicy nas podglądali.  

Skoro przy karnych jesteśmy, to rozstrzygnijmy jeszcze jedną rzecz: po co Wojciech Szczęsny schodził do szatni?

- Jego pytajcie.

A piłkarze sami się zgłaszali? Lista sama się zbudowała?

- Mieliśmy w głowie kilka nazwisk, rozmawialiśmy z nimi. Później była kwestia kolejności i dogadania z nimi strategii.

Stawiał pan momentami na nieoczywistych piłkarzy. Podobało mi się zdanie Krzysztofa Stanowskiego, że tylko Michał Probierz mógł dać wyżej w hierarchii Tarasa Romanczuka niż Jakuba Modera. Czasami idzie pan pod prąd i teraz pan wygrał. Czuje się pan największym wygranym awansu na Euro?

- Nie, nie, nie. Najważniejsza jest drużyna i to ona jest największym wygranym. Ja robię wszystko pod katem drużyny. Mogę tylko podziękować piłkarzom i sztabowi, że tak współpracowali. Obyśmy teraz dalej to nakręcili. Teraz dokooptujemy jeszcze trzech trenerów, którzy będą odpowiedzialni za zespoły, z którymi gramy na mistrzostwach. Pomoże nam też jeszcze jeden trener z młodzieżowych grup, bo wiadomo, że obowiązków będzie teraz dużo więcej. Nazwisk na razie nie mogę zdradzać, bo najpierw muszę z tymi osobami porozmawiać.

Marcin Włodarski zostanie w sztabie na stałe?

- Jeszcze to ustalimy. Przychodząc do federacji, mówiłem, że każdy trener będzie miał możliwość dojścia do nas. Żadnych słów nie rzucam na wiatr. Mamy regularne spotkania z trenerami. Jeszcze w dniu naszego meczu oglądałem spotkanie młodzieżówki. Szkoda tej porażki.

To czego golf uczy w kontekście piłki? Co można z pola przenieść na boisko?

- Spokój, podejście i koncentrację. Golf uczy przede wszystkim zachowania spokoju i koncentracji. Polecam zresztą każdemu spróbować. To sport dla każdego, na polach widzę ludzi w różnym wieku. Każdy może rywalizować z każdym, bo są handicapy. Teraz też zamierzam przygotowywać się do meczów, ale też pograć w golfa. Ludzie czasami mnie hejtują, jak wrzucę do internetu jakieś moje uderzenie, że nie mam czasu pracować. Ale to kwestia dobrej organizacji i zarządzania ludźmi, z którymi się pracuje. Golf jest moją odskocznią.

Wygrywa pan z Jerzym Dudkiem?

- A skąd! Z Jurkiem nie ma szans. Jedynie żałuję, że nasz kolega zorganizował mistrzostwa polonijne w USA tydzień przed zgrupowaniem. Nie ukrywam, że wahałem się, czy pojechać, ale wiem, że w gronie medialnym nie byłoby to dobrze odebrane (śmiech). Jurek zajął tam drugie miejsce, trzeci był Mariusz Czerkawski.

Dużo panu do nich brakuje?

- Rok temu byłem na ostatnim miejscu! Ale teraz byłbym już wyżej. Jurek fajnie kiedyś powiedział, jakoś po roku gry, że teraz już mogę z nimi grać. Rozwijam się.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.